Cztery osoby, w tym trójka dzieci, zginęły w strzelaninie przed żydowską szkołą w Tuluzie. W zeszłym tygodniu w tym samym regionie zabito trzech francuskich żołnierzy afrykańskiego pochodzenia. Czy oznacza to, że demon nacjonalizmu pokazuje właśnie we Francji swoje najgorsze oblicze?
Według świadków, mężczyzna na czarnym motorze najpierw zaatakował grupę ludzi stojących w miejscu, gdzie rodzicie wysadzają swoje dzieci. Potem wbiegł do budynku, gdzie oddał kilka strzałów, a chwilę odjechał znikając między wąskimi i krętymi uliczkami miasta. - Na zewnątrz widziałem dwie martwe osoby, dziecko i mężczyznę, a w środku dwójkę malutkich dzieci. To były sceny jak z koszmaru - mówił Reutersowi jeden z rodziców.
- Jak można zaatakować coś tak świętego jak szkoła, jak można strzelać do dzieci mających kilkadziesiąt centymetrów wzrostu? - powiedział reporterowi radia RTL jeden z ojców szukających w tłumie swojego syna.
Tylko jeden?
BBC napisało, że mieszkańcy Tuluzy łączą poranne wydarzenie sprzed szkoły Ozar
Hatorah z zabójstwami, do których doszło w zeszłym tygodniu w nieodległym miasteczku Montaubau. W ciągu kilku dni zginęło tam trzech spadochroniarzy, a jeden został ciężko ranny. Napastnikiem również był „człowiek na motorze”. W śledztwo zaangażowało się ponad 50 oficerów, w tym specjalistów od terroryzmu, ale jeszcze nie znaleźli sprawcy – lub sprawców.
Media donoszą, że łuski pozostawione na miejscu ostatnich zbrodni wskazują, że użyto w nich takiego samego rodzaju broni - pistoletu o kalibrze 11.43 mm.
Polowanie na "obcych"?
Francuscy dziennikarze zwracają uwagę, że dwóch zabitych żołnierzy pochodziło z Afryki Północnej, a jeden z Karaibów. Dzisiejszy atak potęguje wrażenie, że ofiary wybierane są wśród mniejszości etnicznych. We Francji żyje największa w Europie diaspora żydowska (ok. 600 tysięcy osób), jak i muzułmańska (co najmniej 4 mln).
Temat ten może okazać się wyjątkowo grząski dla Nicolasa Sarkozy'ego. Francuski prezydent ubiega się o reelekcję, ale w większości sondaży ciągle przegrywa z socjalistą Francoisem Hollandem. W ostatnich tygodniach, chcąc odebrać wyborców Marine Le Pen ze skrajnie prawicowego Frontu Narodowego, Sakrozy znacznie zaostrzył anty-imigrancką retorykę. Taktyka może działać, bo notowania Francuza faktycznie się poprawiły, ale ceną był konflikt z żydowskimi i muzułmańskimi środowiskami (m.in. w sprawie koszernego mięsa).
Na miejscu zbrodni Sarkozy pojawił się tak szybko, jak było to tylko możliwe. - Nie wiemy jeszcze, czy kim jest zabójca i w jakim stopniu łączy się z morderstwami z zeszłego tygodnia, ale musimy zrobić wszystko, by go zatrzymać. I żeby zapłacił za swoje zbrodnie - mówił.
Uśpione animozje?
Tragedie ostatnich dni wywołają wiele niewygodnych pytań. Gdzie przebiega granica walki o wyborcze głosy? Czy uderzając w nacjonalistyczne struny politycy mogą – zupełnie niechcący - inspirować do popełniania zbrodni na tle rasowym? - Taki mechanizm istnieje. Ksenofobia i przekonanie o rzekomej szkodliwości „obcych” mają charakter emocjonalny i bardzo łatwo je rozbudzić. Nawet lekki sygnał ze strony legalnej władzy ośmiela ludzi, którzy normalnie wstydziliby się wygłaszać takie poglądy – mówi naTemat dr Paweł Moczydłowski, kryminolog i socjolog. - A może tu zadziałać efekt kuli śnieżnej: jedni zaczną głośno manifestować swoje rasistowskie przekonania, a kolejni, skrajni, zinterpretują słowa władzy jako przyzwolenie na coś znacznie gorszego, czy wręcz jako prośbę o pomoc w rozwiązaniu „problemu” – tłumaczy.
Specjalista przypomina też, że temat ludności napływowej wywołuje we Francji wiele emocji już od dłuższego czasu. W 2005 roku młodzi imigranci z Afryki spalili setki samochodów na przedmieściach francuskich miast, a w kraju ogłoszono stan wyjątkowy. Chociaż obawiano się zemsty, Francuzi zachowali spokój i opanowanie. - To może być też taka spóźniona, odroczona reakcja na tamte wydarzenia. Negatywne emocje, chociaż podskórne i utajnione, ciągle istnieją, i to pomimo że Francja chce uchodzić za najbardziej cywilizowany kraj świata. Nawet w skrajnie pacyfistycznej Norwegii znalazł się taki Breivik. Politycy powinni być bardzo ostrożni poruszając nacjonalistyczną retorykę, bo uruchamiają silny afekt – dodaje dr Moczydłowski.