Reżyser Krzysztof Warlikowski w swoim najnowszym spektaklu "Kabaret Warszawski" prowokacyjnie pyta: Czy fala agresji z jaką mamy dziś do czynienia w Polsce, czegoś Państwu nie przypomina? "Podziały są coraz głębsze. Boję się, że wreszcie komuś nie wystarczy wpisanie obraźliwego komentarza w sieci i poleje się krew. Wtedy będziemy się zastanawiać, czy nie przekroczyliśmy granicy akceptacji dla przemocy. Jak Niemcy w latach 30-tych" – przekonuje w odpowiedzi Maciej Stuhr.
Krzysztof Warlikowski opowiadając na łamach "Newsweeka" o spektaklu "Kabaret Warszawski", który swoją premierę będzie miał 26 maja w Nowym Teatrze, nie porównuje wprost współczesnej Polski do Republiki Weimarskiej sprzed rządów Hitlera. Wyraźnie sugeruje jednak, że właśnie o takie porównanie w tym spektaklu chodzi.
"Dwa mikrokosmosy [akcja rozgrywa się w Berlinie lat 30-tych oraz w Nowym Jorku po ataku z 11 września - red.] pokazują ludzi nieprzystosowanych, nadwrażliwców chroniących się w azylach, schodzących do podziemia, ponieważ w normalnym społeczeństwie nie ma dla nich miejsca. Celem nie jest opowiadanie o Berlinie lat 30-tych, ani o współczesnym Nowym Jorku. To zwierciadło, w którym przegląda się Warszawa: czego tutaj się boimy, jakie panują fobie? Nie snujemy żadnej analogii, tylko zadajemy pytania: czy czegoś to państwu nie przypomina?" – pyta.
Warlikowskiemu przypomina. Przykładów nie szuka daleko. Kilka tygodni temu grupa zamaskowanych młodych ludzi zakłóciła spotkanie, w którym uczestniczyła posłanka Ruchu Palikota Anna Grodzka. Wcześniej z podobną agresją spotkali się: prof. Magdalena Środa i redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" Adam Michnik.
Stuhr się boi
"Przecież oni sprowadzają człowieka do marionetki, maskotki, która musi skakać na ich zawołanie. Wszyscy ubrani na czarno, zamaskowane twarze. Wiem, że to epizod, ale takich zachowań jest coraz więcej, są coraz mocniejsze, bardziej bezczelne, niebezpieczne" – stwierdza reżyser.
Zarzuty te znajdują potwierdzenie w ostatniej edycji "Brunatnej Księgi", w której działacze społeczni zebrali przypadki przestępstw popełnionych przez neofaszystów i skrajną prawicę. – Jeśli obecną Brunatną Księgę porównujemy statystycznie z tym, co działo się dwa, trzy lata temu, to przypadków jest więcej niż w poprzednich latach od 20 do 30 procent. To jest bardzo duży wzrost – mówił nam niedawno Marcin Kornak ze stowarzyszenia "Nigdy Więcej".
W "Kabarecie warszawskim" wystąpi m.in. Maciej Stuhr, aktor, który o tym, że nastroje w Polsce się radykalizują, przekonał się na własnej skórze. – Podziały są coraz głębsze. (…) Coraz trudniej mieć centrowe poglądy. (…) Po występie w filmie Pasikowskiego ["Pokłosiu"] stałem się obiektem nienawiści, agresji, na szczęście tylko internetowej. Boję się, że wreszcie komuś nie wystarczy wpisanie obraźliwego komentarza w sieci i poleje się krew. Wtedy będziemy się zastanawiać, czy jako społeczeństwo nie przeoczyliśmy jakiejś granicy akceptacji dla przemocy, choćby była tylko słowna? Jak Niemcy w latach 30-tych" – podkreśla w rozmowie z "Newsweekiem".
Straszenie
"Czy czegoś to panu nie przypomina?" – za radą Warlikowskiego pytam prof. Henryka Domańskiego, socjologa z Polskiej Akademii Nauk: Czy Polska dziś ma coś wspólnego z Niemcami sprzed Hitlera? – To tylko takie straszenie. Dzisiejsza agresja skierowana jest głównie przeciwko klasie rządzącej, co wpisuje się w ramy demokracji. Każda analogia, którą można byłoby na siłę wysnuć, po szybkiej analizie po prostu się kruszy – odpowiada.
Prof. Domański analizę zaczyna od tego, że dzisiaj w Polsce nie ma takiej doktryny ideologicznej, jaka była wówczas w Republice Weimarskiej: – Nie ma obarczania winą innych ras za patologie systemu. Nie ma fizycznej agresji, ale raczej zachowania, które mieszczą się w granicach prawa. Tego typu zdarzenia mają też miejsca w innych krajach, a jednak nie ma tam porównań do okresu sprzed Hitlera.
– Poza tym nie widzimy też wielotysięcznych marszów z pochodniami, które w Republice Weimarskiej przyciągały militarne bojówki. Prawica nie postuluje odejścia od demokracji, z kolei naziści podkreślali, że będzie nowy ład – wylicza.
Pretekst do dyskusji
Kazimierz Kutz, reżyser filmowy i teatralny, podkreśla jednak, że spektakl Warlikowskiego wcale nie zmusza do doszukiwania się dokładnych analogii.
– Każdy utwór musi być oparty o pewną myśl przewodnią, a ostatecznym kryterium oceny jest jakość samej sztuki – mówi naTemat. – Myślę, że Warlikowski chce językiem metaforycznym zwrócić uwagę na fakt, że w Polsce gromadzi się pewna materia polityczna i ideologiczna, która przypomina tamte czasy.
Kutz, podobnie jak prof. Domański, wyklucza zagrożenie dla demokracji. – Na nic się nie zanosi, bo w Polsce skrajnie prawicowe środowiska to nie są jakieś masowe ruchy. W skali całej opinii publicznej są może widoczne, ale mało wpływowe – dodaje.
Zachęca jednak, by "Kabaret warszawski" potraktować jako pretekst do dyskusji o tym, jak powinniśmy traktować wybryki narodowców. – Polskiego Hitlera nie ma, ale problem jest. Bezczynność to najgorsze rozwiązanie, także w sztuce – kwituje.
Nie sądzę, że bagatelizujemy przypadki agresji czy wtargnięć na spotkania lewicowych działaczy. Po prostu norma prawna dopuszcza takie wtargnięcia i to jest specyfika krajów demokratycznych.