
Gdzie najczęściej stołują się studenci? W swojej własnej kuchni. Co wrzucają na ruszt? Kotlety i kluski. Skąd je mają? Od mamy i babci, które często stoją przy garach przez cały weekend, żeby córcia lub synuś wzięli spożywczy zapasik. Pokaźna liczba młodych ludzi, przyznaje się, że rodzinny dom odwiedza tylko po to. A gdzie miejsce na bezinteresowne wizyty stęsknionych dzieci?
REKLAMA
Domówka w mieszkaniu znajomych. A.: - Dobre kiszone ogórki. Skąd masz?
B.: - Od babci, mogę dać ci jeden słoik. W szafce mam jeszcze dziesięć.
B.: - Od babci, mogę dać ci jeden słoik. W szafce mam jeszcze dziesięć.
Studentka do koleżanki: - Jadę w weekend do domu. W końcu dobrze najem się za darmo.
To standardowy tekst słyszany na polskich uczelniach w piątkowe popołudnie. Może ze wstydu, raczej szczerze, młodzi nie mówią już, że wracają do domu, by spotkać się z rodzicami. Częściej padają słowa: jedzenie, pieniądze. Co się stało?
Do końca nie wiadomo. Ale słowa młodych potwierdzają badania. Według danych IPSOS Polska najwięcej Polaków stołuje się u znajomych i rodziny. Wśród 95% są także studenci. Skąd taka pochwała domowej kuchni? Dlaczego nie jedzą na mieście, nie gotują sami?
Powód nr 1: nie lubię
- Stołówki, bary mleczne, a nawet wykwintne restauracje przyprawiają mnie o jadłowstręt. Od zawsze byłam przyzwyczajona do potraw gotowanych przez moją mamę. Nie zamienię tego na żadne inne jedzenie - mówi 21-letnia Olga, studentka Turystyki i Rekreacji na Uniwersytecie Ekonomicznym, która z termicznymi torbami "wozi się" do Krakowa od dwóch lat.
Ale przecież można zapytać o przepisy. - Co to to nie! Obrzydza mnie nawet widok surowego drobiowego mięsa. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym dotknąć, pokroić, a później usmażyć kurczaka!
- Stołówki, bary mleczne, a nawet wykwintne restauracje przyprawiają mnie o jadłowstręt. Od zawsze byłam przyzwyczajona do potraw gotowanych przez moją mamę. Nie zamienię tego na żadne inne jedzenie - mówi 21-letnia Olga, studentka Turystyki i Rekreacji na Uniwersytecie Ekonomicznym, która z termicznymi torbami "wozi się" do Krakowa od dwóch lat.
Ale przecież można zapytać o przepisy. - Co to to nie! Obrzydza mnie nawet widok surowego drobiowego mięsa. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym dotknąć, pokroić, a później usmażyć kurczaka!
Powód nr 2: nie umiem
Przyznaję się. Jajecznicę po raz pierwszy zrobiłam samodzielnie niecały miesiąc temu. Jestem w stanie zepsuć najprostsze danie. Nawet jeśli przepis jest bardzo krótki: "Odgrzej". Ale nie wstydzę się tego. Tym bardziej, że jestem skutecznie rozpieszczana przez babcię, która po prostu mnie demotywuje. Czym? Pierogami ruskimi, pierogami z mięsem, kluskami śląskimi, rybą po grecku - przez cztery lata życia "na obczyźnie" moje menu wygląda tak samo. A gusta nie odbiegają od ogólnych tendencji. Wg danych Philips Index 2012, 3/4 Polaków uważa rodzimą kuchnię za ulubioną. A kto ulepi lepsze pierogi od babci? Nie zraża mnie nawet to, że kiedy podróżuję do domu, moje bagaże cuchną mielonym mięsem, a przystojni towarzysze podróży kręcą nosem. Co wtedy robię? Wzruszam ramionami.
Powód nr 3: nie mogę
Bazyl ma 26 lat. Co prawda nie jest już studentem, ale jeszcze się nie obronił. Niedawno stracił pracę, a oszczędności szybko się rozpłynęły. Dlatego wpadł na świetny pomysł. - W połowie tygodnia, kiedy dopada mnie największy głód, jeżdżę do rodzinnego Tarnowa. Zostaję na dwa dni, najadam się do syta i wracam. Czasem przed wyjściem na dworzec, moja mama sypnie groszem. Wtedy jeszcze zwraca mi się za bilet.
Ale dlaczego tylko na dwa dni? Jego żołądek cieszyłby się z dłuższych odwiedzin. - Nie jestem już w stanie wytrzymać w domu dłużej. Od siedmiu lat żyję, jak chcę. 48 godzin i spojrzenie mamy, które pyta kiedy wrócę z imprezy wystarczy, by przekonać mnie, że wolę przez pięć dni głodować, niż mieszkać z rodzicami - tłumaczy Bazyl.
Zdarza się też tak, że pieniądze na jedzenie bardzo szybko się rozchodzą.
- Za pieniądze, które powinnam przeznaczyć na jedzenie, kupuję ciuchy. W połowie miesiąca nie mam już kasy na nic. Przez pierwsze dni z pustym kontem i brzuchem pocieszam się, że to wyjdzie mi na lepsze. Trochę schudnę, zacznę szanować pieniądze. Ale w pierwszy weekend i tak jadę do domu - spowiada się Dominika z Poznania, która studiuje dziennikarstwo. I zabezpiecza się kulinarnie na wszystkich możliwych płaszczyznach. Je, ile zdoła, pomaga w przygotowaniu dwutygodniowych zapasów. I robi zakupy w supermarkecie, tym samym, który ma obok bloku w Poznaniu. Jest jednak różnica. Tutaj płaci mama. - Dzięki temu skutecznie oszukuję siebie i innych, że umiem racjonalnie rozporządzać gotówką. W końcu na wszystko mi wystarcza - kwituje Dominika.
Powód nr 4: nie mam wyjścia
- Bardzo często nie chcę brać jedzenia z domu. Pracuję do późna, stołuję się na mieście, a to, co przywiozę do domu gnije w lodówce - żali się 24-letnia Ania.
Ale nie ma wyjścia. Dziadkowie wydzwaniają do niej na trzy tygodnie przed wizytą, żeby ustalić weekendowe menu. Nie potrafi im odmówić i z pamięci recytuje swoje ulubione zupy i ciasta.
Spożywcze przyzwyczajenia nie dotyczą tylko studentów mieszkających w innym mieście. Ci, którzy po 18-stce wynieśli się z domu, ale mieszkają w tej samej miejscowości, najczęściej spotykają się z rodzicami w niedzielę. Co robią? Jedzą wspólnie obiad.
Stare polskie przysłowie mówi: przez żołądek do serca. Żaden z moich rozmówców nie wymienił innego, niż kulinarny powodu odwiedzin rodziców. Gdzie w spożywczym szaleństwie studentów miejsce na uczucia?
Jak jest z wami, studentami? W kulinarnych rozmowach używacie któregoś z powyższych argumentów? Czy może staracie się gotować sami? A wizyty w domu? To raczej wyjazd do bankomatu i domowej stołówki, czy, mimo wszystko, rodziny?