Moim małym i spokojnym światem wstrząsnęła dyskusja, która pojawiła się na portalu naTemat pod artykułem "Studniówkowy polonez to przejaw homofobii? Tak wynika z nowego podręcznika dla nauczycieli". W kontekście wczorajszego artykuły pani Chaber, dotyczącego bestialskiego morderstwa rosyjskiego geja, co cóż, wydawało mi się to bardzo trywialne.
Reklama.
Będąc w biurze i czekając na dokumenty, nie wgłębiałam się w książkę, jaką wydała KPH, skupiłam się na samym artykule, który opisuje banalny problem. Oczywiście jest takim w świetle tego, co się dzieje w naszym kraju, całej dyskusji o przemocy, dyskryminacji i w końcu związkach partnerskich. W końcu to tylko jeden wieczór, jeden taniec.
Ostatnio spodobało mi się komentowanie artykułów na tym portalu, więc napisałam: Haha, studniówka przejawem dyskryminacji? Bez przesady, świat ma większe problemy. Poszłam na studniówkę z kolegą, tańczyliśmy poloneza, dobrze się bawiliśmy i nie czułam się dyskryminowana w żaden sposób. Tego jednego dnia nie trzeba chodzić w tęczowej sukience z napisem "Jestem lesbijką" i całować się na środku sali z dziewczyną. Iść zawsze można razem, poloneza odpuścić - żadna tragedia.
Nie cały świat musi się dostosowywać do homoseksualistów. Przesada, na którą Polska ze swoim nastawieniem na pewno nie jest gotowa. Wiadomo, trzeba uczyć tolerancji, agresja jest zła, młodych homoseksualistów powinno się nieco wesprzeć, a nie atakować i wmawiać, że są chorzy, bo to się może zakończyć tragedią. Uczmy najpierw tego. Może jakieś broszurki na początek. I karanie w szkołach nietolerancji, zarówno ze strony nauczycieli jak i uczniów. Co do nauki - niczego nie powinno się zatajać, przeinaczać faktów. Jeśli coś przejawia się w twórczości, wpływa na nią to wypada o tym wspomnieć, niekoniecznie poświęcać temu całą lekcję.
Subiektywne uczucia, własne doświadczenia, jeszcze bez większego naszpikowania jakąkolwiek ideologią, postawami, a jednak wzbudziło emocje. Początkowo cieszyłam się, że tyle osób lubi mój wpis – widziała, że nie tylko heteroseksualnych, ale także tych preferujących własną płeć. Zostało mi zadane pytanie dotyczące normalności: „Dzięki za głos normalności :) Ale tak mnie zastanawia dlaczego całe wasze środowisko nie zrobi porządku z takimi krzykaczami jak Ci wygłaszający teorie jak te w artykule?
Przecież to zniechęca ogół społeczeństwa do chociażby zaakceptowania związków partnerskich.”.
Wyobraźcie to sobie, osoba, która przez swój homoseksualizm, nie ważne jak się zachowująca, zawsze była gdzieś spychana na ten margines normalności, wykluczana z tego pojęcia i etykietowana, nagle dla kogoś jest głosem normalności. Odpowiadam pisząc o tym jak normalnie żyję, z partnerką , szczęśliwa, robiąc zakupy w tym samym warzywniaku co inni i nie rzucam się w oczy. Oczywiście muszę podkreślić, że ja się wcale nie ukrywam, gdy ktoś mnie zapyta otwarcie mówię, że mam dziewczynę z którą mieszkam i chcę spędzić z nią życie. To takie dziwne, że nie czuję potrzeby krzyczenia wszędzie gdzie jestem o swojej orientacji? Traktując to jak rzecz zwyczajną właśnie podkreślam to, że w niczym nie jestem gorsza od heteroseksualistów, nie mam się czego wstydzić, ale też nie muszę o tym trąbić wszystkim.
Kolejny problem: nie wiem dlaczego w mediach pojawiają się głównie kolorowi krzykacze. Jak inaczej ich określić? Jeśli działaczka LGBT idzie do śniadaniowego programu o walentynkach, żeby opowiedzieć o tym jak normalnie z partnerką je spędzają (lub tez ich nie obchodzą), a zamiast tego wykrzykuje dziwne manifesty związane ze złem na świecie, wprowadzając w zakłopotanie prezenterkę i w osłupienie wszystkich innych. Pewnie, świat jest zły, dzieci umierają z głodu, młodzi geje są bici – tak jak i żydzi czy chudzi chłopcy w okularkach, jednak są miejsca, w których porusza się pewne zagadnienia, a są programy tematyczne, gdzie ktoś dostaje okazję udowodnienia, że życie par homo wygląda tak jak tych hetero.
Szanse oczywiście zaprzepaszcza, odstawiając cyrk. To jest walka o moje prawa? Wariactwo w naszyjniku z tęczowych kwiatów? Raczej mogę się z tym nie zgadzać, nie popierać takiego sposobu walki o nasze prawa, ponieważ wiem, że to zwyczajnie zawodzi i tylko zraża do ludzi, tworząc jeszcze większy dystans. W końcu jak inaczej traktować kogoś kto zachowuje się jak wariat? Nie wspomnę już o pośle Biedroniu, który może robić wiele dla sprawy LGTB, jednak jeśli pajacuje w żenujących programach, wypowiedzi nasyca aluzjami do życia seksualnego to tylko potwierdza stereotypy. Znowu zła reklama.
W dyskusji przybyła mi z pomocą moja dziewczyna, podając przykłady świetnych lesbijek, chodzących reklam dystansu, poczucia humoru, łamaczek stereotypów, jednocześnie przyczyniających się do tworzenia dobrej opinii na temat środowiska – Ellen Degeneres i jej żona Portia De Rossi oraz Jodie Foster. Pierwsza z nich tryskająca inteligentnym humorem, stylem nieco wpisująca się w stereotyp, ale w uroczy i kobiecy sposób. Dwie pozostałe to przepiękne i utalentowane kobiety, Foster jest zresztą klasą sama w sobie.
Takie reprezentantki mi się marzą. Z takimi normalnymi kobietami chcę być kojarzona. Nie z krzykaczami. Ellen idąc do Oprah pokazuje zdjęcia ze ślubu, opowiada o nim i miłości, wspólnym życiu. Obywa się bez głupich żarcików związanych z życiem erotycznym. Zresztą sami manifestujemy, żeby nam do łóżek nie zaglądano, a w mediach widzimy, że co niektórzy reprezentanci sami kołderkę odsłaniają, machając zachęcająco nóżką.
To jest właśnie dla mnie pojęcie normalności, które nie ma nic wspólnego z dostosowywaniem się do heteronormatywności, jakiś ram wyznaczanych przez nie wiem kogo. To po prostu życie, ono tak właśnie wygląda – czasem jest aż nudne, bo tak zwyczajne. Mimo całej neutralności, podkreślenia tego, że z nietolerancją trzeba walczyć następuje BUM. Atak, że powinnam dostać nagrodę od konserwatywnego skrzydła PO. Tak jakbym pisała, że jest nam (homoseksualistom) za dobrze, że czas to ukrócić. Jakbym pisała jak… homofob!
Jasne, przecież moje posty to czysty manifest pt. „Bądź cicho i stań się jak hetero!” – nie ważne ile podkreślam otwarty stosunek do kwestii własnego homoseksualizmu. Ale źle mówić o kolegach ze środowiska nie wolno! Myślę, że to może ktoś z obozu Pawłowicz się pomylił i stosuje jej retorykę, chcąc nie wiem co udowodnić. Skucha, po kliknięciu na profil tęczowe flagi. Cóż mi pozostaje, wyrażam jedynie nadzieję, że ową nagrodą będzie pozłacana biblia, prosto z rąk samego Godsona.
Czas na tłumaczenia. Mi, jako lesbijce nie musi odpowiadać przesadna krzykliwość działaczy. Jestem zwolenniczką stopniowego wprowadzania zmian. Psikus, bo podobno to nie działa, trzeba z grubej rury walić codziennie w twarze manifestami, to może zawzięci hetero coś zrozumieją. Jednak z własnego doświadczenia wiem, że osoby z ciasnymi umysłami, które nie chcą dopuścić do myśli cudzych poglądów, racji i preferencji będą zwyczajnie mieli reakcje obronne. Niestety jest to najczęściej ta najprostsza z nich – agresja. Jak zaszczute zwierzątko sami wolą atakować, bo czują, że może im coś zagrażać. Wyjaśniania latami, że wcale nie czyham na cnotę pani Kowalskiej, bo nie interesuje mnie KAŻDA kobieta jest żmudne, jest po czasie irytujące.
Jak widać, jest to jednak konieczne. Stopniowe uświadamianie ludzi, że żyjemy normalnie, jesteśmy zdrowi i moralni. Ciężka sprawa? Tak. Przyniesie efekty? Na pewno lepsze niż robienie czegoś na siłę, bo tego ludzie zwyczajnie nie lubią. Przeciętny zjadacz chleba czuje się tym wszystkim napastowany, jest zmęczony, jeśli codziennie w telewizji widzi wałkowany temat homoseksualizmu.
Jasne, skupmy się na przeforsowaniu ustawy o związkach partnerskich, ale po co z grubej rury od razu wjeżdżać z piętnastoma innymi wątkami, przy tym nie zostawiając pola do kulturalnej i merytorycznej dyskusji. Zamiast tego lepiej przypiąć łatkę „homofob”. Zgrzyt jednak widać, gdy takie zarzuty pojawiają się w stosunku do wyoutowanej lesbijki, spokojnie głoszącej swoje opinie na temat artykułu (nie samej książki). Wtedy coś tu nie pasuje. Lesbijka z homofobicznym podejściem? Pewnie, tak dużo łatwiej uciąć dyskusję.
Okazuje się, że mówiąc o swojej normalności, zwykłym życiu i wyśmianiu wyolbrzymiania problemu studniówki pozwalam traktować się przedmiotowo, jak podczłowiek. Od dwunastego roku życia zaczęłam mówić o swoim homoseksualizmie, kolejno uświadamiając napotkanym osobom (począwszy od rodziny, przez szkolnych kolegów, kończąc na obcych osobach), że jestem taka jak oni.
Po dziesięciu latach takich potyczek słownych, forsowaniu swoich poglądów czuję się czasem zmęczona, ale widzę tego efekty, zmiany w bliskich mi ludziach, mam satysfakcję, bo bardzo katolickie koleżanki mówią mi „jesteś lesbijką, ale jesteś spoko”. I tu nagle ktoś mi wmawia, że ja szkodzę środowisku. Dlaczego? Bo nie przyklaskuję i nie macham radośnie tęczową flagą, gdy ktoś ze środowiska zrobi cokolwiek, nie ważne jakby to było głupie. Nie mówię tu teraz o książce KPH, o spłyconym problemie i banalnym artykule, określam to ogólnie.
Przez chwilę mogłam się poczuć jak ten „biedny” heteroseksualista, który cokolwiek powie od razu może być zakrzyczany, że jest homofobem. My możemy nad nim krzyczeć, rzucać epitetami, nie słuchać. Inni krzyczą na nas, nazywając zboczeńcami. Nikt nikomu nie zostawia nawet skrawka przestrzeni do dyskusji. Tak nie powinno być, tak zachowują się prawicowi zdziczali politycy, którzy uważają własną rację za jedyną słuszną. Jestem za tym, aby dawać przykład, że można kulturalnie rozmawiać, pokazywać, że jesteśmy zwykłymi ludźmi, od tego „homofoba” różniącymi się jedynie szerszymi horyzontami umysłowymi.
Czasem po prostu trzeba zwolnić - nie poddawać się, nie dawać się upokarzać, ale po prostu porozmawiać. Nie musimy się zniżać do niczyjego poziomu, nie musimy wykrzykiwać tych samych haseł, nie o to mi chodziło. Gdybym była taką fanką heteronormatywności, jak mi „koledzy” homoseksualiści zarzucają, to bym się dostosowała, a nie wbrew (oj licznym) przeciwnościom losu (i ludzi, rodziny) nie mieszkała ze swoją partnerką, tylko z jakimś mężczyzną. Albo poszła do klasztoru.
Nie musicie mi mówić, że coś bagatelizuję, bo sama przez nie jedno przeszłam. Jednak co w tym złego, że chcę pokazać, iż jeden wieczór jakim jest studniówka to nie największy problem w tym momencie? Wiem, liczą się też małe rzeczy, jednak wszystko musi przyjść etapami. Nietolerancja pod każdą postacią jest zła, dzieci w szkołach nie powinny być tak okrutne, dlatego warto uświadamiać, rozmawiać. Rozmawiać nie językiem nienawiści - zostawmy takie cyrki dla prawicy, to ich domena. Pozostaje mi śladem Hey zaśpiewać, nieco inaczej: za hetero dla homo, a dla hetero zbyt homo - pomimo tego, że nie jestem biseksualna, mam po prostu swoje własne poglądy, będąc lesbijką.