Kiedy ostatni raz byłeś w klubie? A w dwóch? No właśnie. Chodzimy na koncerty, imprezy, wernisaże. Bawimy się w domu, lokalnych barach i knajpach. Kluby jednak omijamy szerokim łukiem. Płacenie za wejście, selekcja, drogie drinki i odstawione dziewczyny poszły w zapomnienie. Nocne wędrówki po klubach po prostu przestały być modne.
„Klabing, czy też z angielska clubbing, kultura klubowa to terminy odnoszące się do najnowszego wydania mody związanej z elektroniczną muzyką taneczną. Od pewnego czasu robią one zawrotną karierę w kokietujących młodzież polskich mediach. Pisze się o klabingu w kategoriach trendu i szyku. (…) Czym różnią się w polskich realiach kultury dyskoteki i kluby? Specyfika tych miejsc dzieli je o wiele głębiej, niż grana tam muzyka. Klabing roztacza aurę snobizmu i elitarności. Jego szyk emanuje z nocnych klubów w dużych miastach, z tych samych ośrodków, w których rezydują agencje reklamowe i popkulturowe media. Króluje tu muzyka określana mianem „nowe brzmienia”. Nazwiska jej twórców zastępuje marka firmy wydającej ich płyty, rekomendowana lokalizacją w mieście takim jak Londyn, Paryż, Nowy York czy Wiedeń. W życiu amatorów klabingu przede wszystkim liczy się jednak marka klubu, który staje się współczesną świątynią”
Taką definicję tego miejskiego zjawiska można przeczytać w artykule Rafała Księżyka, który ukazał się dziesięć lat temu na łamach alternatywnego czasopisma o muzyce – „Antena Krzyku”. Wtedy moda na bywanie w muzycznych klubach dopiero się zaczynała. Zjawisko, które świetnie ilustruje kultowy film Justina Kerrigana „Human Traffic” można było zaobserwować w modnych, warszawskich klubach: Cynamonie, Piekarni czy Organzie. Dziś tych miejsc już nie ma, a razem z ich końcem można było zaobserwować powolny schyłek mody na „bywanie”. Zmienili się ludzie, muzyka i rozrywki. Klub nie jest już dziś świątynią, a snobizmem jest bardziej śniadanie w Charlotte niż noc w Utopii.
– Dziś miejskie życie ma zupełnie inny kształt – mówi Sylwia Kawalerowicz, redaktor naczelna magazynu „Aktivist”. – Kluby zaczęły przybierać różne formy, nie chodzimy już do nich, żeby tylko posłuchać muzyki. Zwykle imprezy połączone są z wernisażem sztuki, pokazem modowym, filmem. Zmieniły się też nazwy. Pojawiły się klubokawiarnie, kluboksięgarnie i galerie. Żeby przyciągnąć młodych ludzi, kluby prześcigają się w pomysłach – dodaje Kawalerowicz.
Rzeczywiście, kiedy przeglądam kalendarz weekendowych wydarzeń to większość z nich łączy różne atrakcje. Tak było chociażby z festiwalem muzyki elektronicznej Free Form, podczas którego oprócz koncertów można było obejrzeć ubrania młodych polskich projektantów, czy popróbować „miejskiego jedzenia” z food carów, które podczas festiwalu miały zlot. Podobnie wygląda to w przypadku innych dużych imprez, jak chociażby OFF Festivalu. Jak widać sama muzyka już nie wystarczy. Co jednak takiego się stało, że zjawisko, którym tak długo żyło miasto, nagle przestało istnieć.
– Myślę, że przyczyna jest prosta – tłumaczy Kawalerowicz. – Zestarzeliśmy się. Ludzie, którzy budowali scenę klubową w Warszawie wyrośli z niej, a młodych taka rozrywka już nie interesuje. Oczywiście przetrwała muzyka, nadal chodzimy tańczyć i się bawić. Jednak obraz ciemnego klubu, gdzie w kącie zażywa się narkotyki, żeby potem do rana bujać się w rytm beatów przepadł. Dziś możemy mówić bardziej o "knajpingu". Miasto oferuje nam coraz więcej możliwości, nie trzeba więc już koncentrować się na jednym typie zabawy. Są bary, do późna otwarte restauracje, galerie. Miejska scena dojrzała i otworzyła się na różne potrzeby – dodaje naczelna „Aktivista”.
Inną sprawą jest pytanie czy kultura klubowa kiedykolwiek była rozwinięta w naszym kraju? Fakt, że komentowały je media, że sami w ten sposób spędzaliśmy czas, nie znaczy, że było to zjawisko zauważalne po za dużymi miastami. Nawet jeśli, to nie zmienia to faktu, że dziś jest już o nim cicho, a tratowanie drzwi kolejnych klubów stało się po prostu obciachem. Czy już na zawsze?