Kim Dzong Un zrobił się jakby mniej wojowniczy, media przestały informować o jego kolejnych groźbach, ale Korea Północna wciąż intryguje. Ci odważniejsi i ciekawsi turyści wciąż chętnie odwiedzają kraj Kimów. – W zeszłym roku Koreę Północną odwiedziło około 50 tysięcy turystów i plan Kim Dzong Una jest taki, by co roku podnosić tę liczbę o kolejne 10 tysięcy – mówi w rozmowie z naTemat Ewa Chojnowska, pilotka wycieczek, która opowiada nam o Korei "od środka".
Od dawna pilotuje pani wycieczki do Korei Północnej? Ile razy już pani tam była?
Niedawno wróciłam z mojej drugiej wyprawy do Korei. Pierwszy raz byłam w zeszłym roku na festiwalu Arirang, największych na świecie pokazach gimnastycznych. W tym roku byłam podczas obchodów pierwszomajowych. Te dwie wyprawy bardzo się od siebie różniły, i to na korzyść tej drugiej. Współpraca z Koreańczykami układała się bardzo dobrze i mogliśmy zobaczyć znacznie więcej obiektów niż z poprzednią grupą.
Na miejscu było czuć to napięcie, którym żyły media przez kilka tygodni poprzedzających waszą wyprawę?
Zdecydowanie nie. Polityka w ogóle nie była obecna podczas tej wyprawy. Nie było widać jej nie tylko w Korei, ale też w Chinach. Poza tym wydaje mi się, że polskie media zajmowały się sytuacją na Półwyspie znacznie bardziej intensywniej niż te w innych krajach. Przynajmniej takie odniosłam wrażenie, szukając jak najwięcej informacji o bieżącej sytuacji przed wyjazdem do Korei.
Teraz mieliśmy okazję zobaczyć znacznie więcej niż podczas pierwszej wyprawy. Dużo rzeczy udało się załatwić dzięki rozmowom i ustaleniom z naszymi przewodnikami. Mogliśmy zobaczyć wiele niesamowitych miejsc, w których za pierwszym razem nie byłam. Tamta wizyta przebiegała w dosyć chłodnej atmosferze, grupa nie dogadywała się za dobrze z opiekunami. Oni z kolei wymagali od nas na przykład, byśmy ustawiali się w szyku i szli równo jak w wojsku. Mnie traktowali nie jak pilota, ale jak turystę i nie miałam praktycznie żadnego wpływu na to, co będziemy robić.
Podczas ostatniej wizyty nie dość, że mieliśmy więcej swobody i wpływu na plan wyprawy, to jeszcze udało nam się zwiedzić Pjongjang nocą. Spotkaliśmy Polaka, który mieszka tam na stałe i zaproponował, że może nas oprowadzić. Byłam przekonana, że Koreańczycy się nie zgodzą. A oni nie dość, że się zgodzili, to puścili nas na ten nocny spacer samych.
Jak traktowali was zwykli Koreańczycy? Mieliście szanse z nimi porozmawiać?
To są niezwykle przyjaźni, otwarci i mili ludzie. 1 maja poszliśmy do pobliskiego parku i po prostu weszliśmy w tłum, który tam się bawił. Nasi opiekunowie nie tylko nie mieli nic przeciwko, ale zachęcali nas do wzięcia udziału w zabawach. No i przeciągaliśmy linę, graliśmy w siatkówkę, koszykówkę, śpiewaliśmy w karaoke. Później były jeszcze tańce i grill. Obcy ludzie zaczęli nas częstować piwem i karmić na siłę, pomimo, że nie byliśmy głodni. Ci, którzy mówili po francusku, rosyjsku czy angielsku, pytali, skąd jesteśmy i jak nam się podoba, ale to były raczej zdawkowe rozmowy. Jednak opowieści o Koreańczykach chowających się i uciekających na widok ludzi z Zachodu można włożyć między bajki.
Ci ludzie są niezwykle pomocni i usłużni. Od dziecka są uczeni szacunku do pracy i pomagania innym. Dlatego mogliśmy obserwować jak wszyscy – niezależnie od statusu i zawodu – pomagali przy zasiewach. Tamtejsze rolnictwo jest zmechanizowane, ale odstaje od zachodniego, więc wiele prac wykonuje się tam ręcznie i z wykorzystaniem zwierząt. Ale ludzie pomagali też przy wiosennych remontach dróg czy porządkowaniu trawników.
Swoją drogą z nimi wiąże się dosyć zabawna historia. Otóż Koreańczycy wielką wagę przywiązują do zasad feng-shui. Jedną z nich jest zamiłowanie do zielonego. Stąd też wszystkie trawniki obsiane są specjalnym rodzajem trawy, która jest zielona od wczesnej wiosny do późnej jesieni. Poza tym kiedy jest zimno osłania się ją specjalnym materiałem, żeby nie zmarzła. To niesamowite jak wiele pracy temu poświęcają.
Jak wygląda Pjongjang? Czy bardzo różni się od normalnej europejskiej albo amerykańskiej stolicy?
Trochę się różni, ale nie ma się czego wstydzić. Różni się przede wszystkim dlatego, że główny środek transportu to rowery – jeżdżą nimi wszyscy – więc nie ma korków. Z drugiej strony są tam dwie linie metra, a w Warszawie tylko jedna. Nie ma też żadnych ograniczeń w dostawach prądu, co miało być rzekomo plagą w Korei Północnej. Nowa dzielnica mieszkalna w Pjongjangu jest doskonale oświetlona, tak samo jak wszystkie pomniki. A jest ich przecież sporo.
Ogromne wrażenie robią w tym mieście obiekty użyteczności publicznej i kulturalne. To naprawdę potężne budynki wykonane z najwyższej jakości kamieni, które zachwycają przepychem. Poza tym są doskonale wyposażone. Wystarczy tylko wspomnieć, że w Pjongjangu jest jedna z największych bibliotek na świecie. Są tam też książki po polsku, i to nie przywiezione przez towarzyszy w latach 70., ale nowe wydawnictwa. Opera, filharmonia, ośrodki kultury – to wszystko działa na doskonałym poziomie.
Zabudowa mieszkalna też nie różni się niczym od miast Europy czy Ameryki Północnej. Są wielkie blokowiska, są osiedla domków jednorodzinnych, strzeżone zamknięte osiedla i dzielnice willowe. Wszystko jest dobrze utrzymane i ładnie oświetlone, o czym przekonaliśmy się podczas naszego nocnego spaceru. Są też sklepy, centra handlowe – normalne miasto.
A jak wyglądał wasz hotel?
Mieszkaliśmy w najnowszym i podobno najbardziej luksusowym hotelu w mieście, który został zbudowany w połowie lat 90. Pokoje spełniają standardy europejskie. Były dobrze urządzone, miały pełne wyposażenie, ręczniki, przybory toaletowe. A każdym z pokoi był telewizor z kanałami po koreańsku, chińsku, rosyjsku, francusku i angielsku. W hotelu było wszystko, czego można było potrzebować: kręgielnie, bary, kluby nocne i salony gier.
Nie przytłaczał was kult wodza?
Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że Koreańczycy nie mówią o kulcie wodza, ale o szacunku dla wielkiego człowieka, jego osiągnięć i myśli. Rzeczywiście w bardzo wielu miejscach są misternie zrobione mozaiki, hasła nawołujące do pracy na rzecz kraju, fragmenty myśli przywódców. Teraz widać, że toczy się wiele prac, by obok obecnego wszędzie Kim Ir Sena pojawił się również Kim Dzong Il.
Wielu turystów przyjeżdża do Korei Północnej?
To państwo obsługują tylko dwie linie lotnicze, ale turystów jest sporo. Ta część gospodarki właściwie dopiero raczkuje, ale widać u nich wielkie staranie, by ją rozwinąć. W zeszłym roku Koreę Północną odwiedziło około 50 tysięcy i plan Kim Dzong Una jest taki, by co roku podnosić tę liczbę o kolejne 10 tysięcy. Dlatego naprawdę bardzo starają się, by turyści chcieli do nich przyjeżdżać. Pytałam z jakich krajów pochodzi najwięcej gości i obok Amerykanów, Japończyków, Chińczyków, Francuzów i Niemców wymienili też Polaków.
Amerykanów i Japończyków? Przecież propaganda przedstawia ich jako największych wrogów, śmiertelne zagrożenie dla kraju.
Zwykli obywatele tak do tego nie podchodzą. Co więcej, nawet nie pałają nienawiścią do Koreańczyków z Południa. Traktują ich jak rodzinę, od której zostali oddzieleni, a nie jak wrogów. Ci ludzie bardzo chcą połączenia obu państw, chociaż wiedzą, że to będzie od nich wymagać wiele pracy.
Podejrzewam, że turyści będąc w takim kraju i czując opiekę Koreańczyków próbowali zrobić coś po swojemu, chociażby kilka zdjęć? Byliście mocno obserwowani?
Nie czuliśmy się śledzeni czy nadzorowani. Mieliśmy tylko naszą dwójkę opiekunów. Kiedy ktoś zrobi coś, co im nie odpowiada, Koreańczycy przywołują przyjaźń polsko-koreańską i proszą, by w jej imię tego nie robić. Są bardzo uprzejmi, ale stanowczy. Bardzo dbają o swój wizerunek. Zresztą odnoszę wrażenie, że ich polityka w sprawie fotografowania się zmienia, bo kiedyś nie można było przywozić dużych obiektywów. Tymczasem widziałam takie, którymi mogliby spokojnie posługiwać się profesjonaliści.
Jak na każdej wycieczce przygotowany jest bardzo ścisły plan i właściwie nie ma miejsca na dowolność. Dlatego samodzielne zwiedzanie Pjongjangu mieliśmy w nocy. Poza tym oczywiście są ograniczenia kulturowe – pewnych rzeczy nie wypada robić. Tak jak w krajach arabskich nie wypada kobietom chodzić z odkrytymi ramionami.
Wracając do pytania: podczas mojej pierwszej wyprawy było trochę napięć i nie wspominam jej za dobrze. Za to podczas ostatniego pobytu dogadywaliśmy się z Koreańczykami bardzo dobrze. Jeśli się współpracuje, można wiele zyskać: zobaczyć wiele świetnych miejsc i mieć niezapomniane wakacje.
Dla mnie wielkim szokiem było pożegnanie, jakie sprawili nam Koreańczycy. Kiedy jechaliśmy na lotnisko przy drodze, na odcinku około kilometra, stał szpaler dzieci, które machały koreańskimi flagami i kwiatami: kimirseniami i kimdzonkiliami. Spytałam kierowcą jaki ważny polityk przyjeżdża. On odpowiedział, że to pożegnanie dla nas. Nie mogliśmy uwierzyć.
Jak wyglądała kwestia kontaktu z Polską? MSZ podało w swoim poradniku, że można na miejscu kupić kartę SIM i telefon, ale to kosztuje kilkaset euro.
Od początku roku to się zmieniło i nie trzeba deponować swojego telefonu, można go spokojnie używać w całym kraju. Niestety, nam nie udało się połączyć z Polską, bo nasze telefony nie miały roamingu. Ale generalnie taka możliwość istnieje. Poza tym można skorzystać z telefonu hotelowego.
Udało się pani podopiecznym oderwać od polityki? Uwolnić się od myślenia o obozach, represjach i śmierci?
Do Korei Północnej wybiera się specyficzna grupa ludzi. To bardziej podróżnicy niż turyści, bo Korea jest jedną z niewielu białych plam na ich mapie. Ci ludzie naprawdę wiele już w życiu zobaczyli i przeżyli, a my w Logos Travel staramy wychodzić się naprzeciw ich oczekiwaniom. Do Korei przyjeżdżają nie, aby uprawiać politykę, ale zobaczyć coś, czego jeszcze nie widzieli. Dlatego przyjmują, że są na wakacjach i chcą zwiedzać. Dlatego z ostatnią grupą zobaczyliśmy Góry Diamentowe, wiele zabytków historii, ślady pierwszego państwa na tym terenie i dużo innych niesamowitych miejsc.
Oczywiście nie zabrakło też punktów związanych z polityką, takich jak pomnik idei Dżucze czy strefa graniczna. Ale nie jest to jedyne, co w Korei można zobaczyć. To kraj z przepiękną przyrodą i bogatą historią sięgającą kilka tysięcy lat wstecz. Jadąc wschodnim wybrzeżem widzieliśmy urokliwe plaże z klifami i urwiskami. W Górach Diamentowych są niesamowite wodospady, rzeki i potoki z krystalicznie czystą wodą.
Mieliśmy okazję zobaczyć tylko jeden z nich, a nasi przewodnicy mówili: "Jeśli przyjedziesz jeszcze kilka razy będziesz mogła zobaczyć to, to i to". Naprawdę podczas kilkunastodniowej wycieczki nie da się zwiedzić i zobaczyć wszystkiego, co na to zasługuje. Niesamowite wrażenie o tej porze roku robią też kolorowe pola i wszechobecne kwitnące rośliny magnolii, persymony i brzoskwini. Wiosna jest doskonałym okresem na wizytę w tym kraju.