
– Nigdy nie myślałem, że wymiar sprawiedliwości będzie tak skorumpowany, że będę musiał dochodzić sprawiedliwości aż w Warszawie – mówi naTemat Włodzimierz Knurowski, który wsiadł na stary ciągnik i przyjechał do stolicy, aby walczyć o swoje racje. Jak twierdzi, nie ma za co żyć – jego świat zawalił się przez powódź, która doszczętnie zniszczyła jego ziemię. Winą obarcza okoliczny browar, który jego zdaniem, miał obowiązek dbać o drożność rzeki.
Historia pana Włodzimierza zaczyna się jednak wiele lat wcześniej, kiedy to wydzierżawił ziemię należącą do Akademii Rolniczej w Krakowie. Żeby sensownie ją zagospodarować zadłużył się w bankach. Niestety, całe gospodarstwo zostało trzykrotnie zniszczone przez powodzie, co uniemożliwiło mu spłatę kredytów i zaległych podatków. Akademia zerwała z nim umowę, a dobytek został poddany licytacji.
Rzecznik prasowy firmy Carlsberg Polska SA (właściciel Browaru Okocim) Melania Popiel wyjaśnia: – Należy zwrócić uwagę, że zarówno pole Akademii Rolniczej jak i sąsiednich domostw to tereny zdefiniowane urzędowo, na podstawie wielu ekspertyz, jako „powodziowe”. Nie rozumiemy, jak właściciele tych domów uzyskali pozwolenia na zasiedlanie się na terenach tak zagrożonych.
Pan W.Knurowski prowadził dzierżawione gospodarstwo rolne na terenach zalewowych, czyli zagrożonych powodzią i z udokumentowanymi zjawiskami powodziowymi co najmniej od XIX. wieku. Wystąpił do nas o odszkodowanie w drodze sądowej, sąd uznał roszczenie za bezpodstawne, ponieważ nie ma związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy istnieniem jazu i jego eksploatacją a powodziami, które wystąpiły w latach 90. ubiegłego wieku.
Milion straty
Włodzimierz Knurowski nie wierzy w uczciwość ekspertyz i nie zgadza się z decyzjami kolejnych sądów, które nie przyznały mu racji w sporze. Każdego dnia punktualnie o godzinie siódmej rano opuszcza swoją przyczepę i jedzie autobusem pod Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich. Codziennie donosi nowy wniosek. Stara się zwrócić uwagę na swoją sprawę i uzyskać pomoc w wywalczeniu odszkodowania. Swoje straty wycenia na ponad milion złotych.
– Liczę po prostu na sprawiedliwość. Może przez te protesty ktoś w końcu poniesie konsekwencje. Moja krzywda zostanie wynagrodzona, a Browar Okocim zostanie ukarany, bo to on jest sprawcą moich nieszczęść. Gdyby udrażniał koryto rzeki, to by do tego nie doszło – mówi.
Nie jest prawnie dopuszczalne wznowienie postępowania w tej sprawie, bowiem, niezależnie od oceny istnienia ustawowych przesłanek wznowienia, od uprawomocnienia się wyroku sądu II instancji minęło już 5 lat.
Knurowskiego to jednak nie zadowala. Oczekuje, że Rzecznika Praw Obywatelskich lub Prokurator Generalny doprowadzi do kasacji niekorzystnych wyroków i sprawa znowu nabierze rozpędu. Czuje się oszukany i nie widzi innej możliwości walki o swoje racje, jak tylko błąkanie się pod stołecznymi urzędami. – Akademia Rolnicza w perfidny sposób nie powiadomiła mnie o odpowiedzialności browaru i mówiła, że nie wiedziała, iż są to tereny zalewowe. Ja, wydzierżawiając pole powinienem je uprawiać, płacić podatek i otrzymywać z tego zyski, a nie jeździć na protesty w Warszawie – mówi.
Rolnik przyznaje, że nie tak wyobrażał sobie własną starość. – Do tego kroku doprowadziła mnie rozpacz. Nigdy nie myślałem, że wymiar sprawiedliwości będzie tak skorumpowany, że będę musiał przyjechać ciągnikiem, by pokazać w ten sposób, jak niszczony jest przemysł w tym kraju – mówi. I dodaje: – Czuję się lekceważony i całkowicie wyśmiany.
Pan Włodzimierz uważa, że akcja zdaje egzamin i niektórzy zauważają jego sprawę. – Ludzie zaczynają rozumieć, że nie o taką demokrację ginęli w kopalni Wujek i stoczni gdańskiej – mówi rozgoryczony rolnik i opisuje swoją ziemię, która została całkowicie zniszczona. – Stodoły dosłownie się rozpadły. Gdyby wszystko szło normalnie miałbym 100-hektarowe gospodarstwo, teraz mam tylko 3,5 hektara i zdrowie w ruinie – słyszymy od zmęczonego i zziębniętego człowieka.

