Włodzimierz Knurowski przyjechał do Warszawy aby szukać sprawiedliwości.
Włodzimierz Knurowski przyjechał do Warszawy aby szukać sprawiedliwości. Fot. Krzysztof Majak naTemat.pl

– Nigdy nie myślałem, że wymiar sprawiedliwości będzie tak skorumpowany, że będę musiał dochodzić sprawiedliwości aż w Warszawie – mówi naTemat Włodzimierz Knurowski, który wsiadł na stary ciągnik i przyjechał do stolicy, aby walczyć o swoje racje. Jak twierdzi, nie ma za co żyć – jego świat zawalił się przez powódź, która doszczętnie zniszczyła jego ziemię. Winą obarcza okoliczny browar, który jego zdaniem, miał obowiązek dbać o drożność rzeki.

REKLAMA
Dom w Iwkowej (powiat brzeski) opuścił już ponad dwa miesiące temu – 4 marca. Wsiadł na swój ciągnik i wyjechał do Warszawy. Po kilku dniach podróży dotarł przed Sejm, gdzie rozpoczął swój protest. Stąd jednak szybko "ewakuowała" go policja i przetransportowała na pobliski parking pod warszawskim Torwarem. – Śpię tutaj, w tej przyczepce – mówi nam pan Włodzimierz, który przyciągnął ją swoim Ursusem.
Na co dzień nie ma luksusów. – Chodzę na Torwar do ubikacji, a wykąpać się mogę u znajomych – mówi. Butla gazowa, kilka koców i ubrania to wszystko, co zdołał zmieścić. – Były ciężkie chwile, zwłaszcza przez długą zimę, ale jakoś udało mi się to wszystko przetrwać – mówi zdesperowany rolnik.
Woda zmyła marzenia
Historia pana Włodzimierza zaczyna się jednak wiele lat wcześniej, kiedy to wydzierżawił ziemię należącą do Akademii Rolniczej w Krakowie. Żeby sensownie ją zagospodarować zadłużył się w bankach. Niestety, całe gospodarstwo zostało trzykrotnie zniszczone przez powodzie, co uniemożliwiło mu spłatę kredytów i zaległych podatków. Akademia zerwała z nim umowę, a dobytek został poddany licytacji.
Zdesperowany rolnik zorientował się jednak, że za stan rzeki, która zalała jego pole odpowiedzialne są Okocimskie Zakłady Piwowarskie S.A. w Brzesku. Postanowił dochodzić swoich racji i szukać zadośćuczynienia. – Nie utrzymywali jej w należytym stanie – przekonuje Włodzimierz Knurowski.
Nasz rozmówca wyjaśnia, że koryto rzeki było zawalone drzewami i stąd te powodzie. – Ja osobiście, po uzyskaniu zezwolenia, wyciągnąłem 230 sztuk drzew z jednego kilometra, a browar był odpowiedzialny za 3 kilometry. Z wyroku sądu wynikało, że choćby browar utrzymywał koryto rzeki w należytym stanie to i tak nie uniknąłbym powodzi. To jest bzdurą. Bo pozwolenie wodno-prawna jawnie mówiło, że za wszelkie szkody związane z nienależytym utrzymaniem koryta rzeki będzie odpowiadał browar – uważa Knurowski.

Rzecznik prasowy firmy Carlsberg Polska SA (właściciel Browaru Okocim) Melania Popiel wyjaśnia: – Należy zwrócić uwagę, że zarówno pole Akademii Rolniczej jak i sąsiednich domostw to tereny zdefiniowane urzędowo, na podstawie wielu ekspertyz, jako „powodziowe”. Nie rozumiemy, jak właściciele tych domów uzyskali pozwolenia na zasiedlanie się na terenach tak zagrożonych.
Z raportu przysłanego do nas przez firmę Carlsberg Polska Sp. z o.o. wynika, że firma nie ponosi odpowiedzialności za zalanie terenów dzierżawionych przez Włodzimierza Knurowskiego.
Raport działań Browaru Okocim w nawiązaniu do decyzji- pozwolenia wodnoprawnego Wojewody Małopolskiego na piętrzenie i pobór wody z rzeki Uszwicy, woj. małopolskie
(fragment)

Pan W.Knurowski prowadził dzierżawione gospodarstwo rolne na terenach zalewowych, czyli zagrożonych powodzią i z udokumentowanymi zjawiskami powodziowymi co najmniej od XIX. wieku. Wystąpił do nas o odszkodowanie w drodze sądowej, sąd uznał roszczenie za bezpodstawne, ponieważ nie ma związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy istnieniem jazu i jego eksploatacją a powodziami, które wystąpiły w latach 90. ubiegłego wieku.


Milion straty
Włodzimierz Knurowski nie wierzy w uczciwość ekspertyz i nie zgadza się z decyzjami kolejnych sądów, które nie przyznały mu racji w sporze. Każdego dnia punktualnie o godzinie siódmej rano opuszcza swoją przyczepę i jedzie autobusem pod Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich. Codziennie donosi nowy wniosek. Stara się zwrócić uwagę na swoją sprawę i uzyskać pomoc w wywalczeniu odszkodowania. Swoje straty wycenia na ponad milion złotych.

– Liczę po prostu na sprawiedliwość. Może przez te protesty ktoś w końcu poniesie konsekwencje. Moja krzywda zostanie wynagrodzona, a Browar Okocim zostanie ukarany, bo to on jest sprawcą moich nieszczęść. Gdyby udrażniał koryto rzeki, to by do tego nie doszło – mówi.
Wydaje się jednak, że Rzecznik Prawo Obywatelskich Irena Lipowicz nie jest w stanie zrobić niczego więcej w jego sprawie. Anna Kabulska z Biura RPO przysłała do naszej redakcji pismo, w którym wykazuje szereg działań podjętych przez urząd. – Prof. Irena Lipowicz osobiście zaangażowana była w sprawę pana Włodzimierza Knurowskiego, rozmawiała z nim i przedstawiała jego sytuację w mediach – czytamy w oświadczeniu. Wynika z niego jednoznacznie, iż wszelkie możliwości prawne w tej sprawie zostały już wyczerpane.
Anna Kabulska
Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich

Nie jest prawnie dopuszczalne wznowienie postępowania w tej sprawie, bowiem, niezależnie od oceny istnienia ustawowych przesłanek wznowienia, od uprawomocnienia się wyroku sądu II instancji minęło już 5 lat.


Knurowskiego to jednak nie zadowala. Oczekuje, że Rzecznika Praw Obywatelskich lub Prokurator Generalny doprowadzi do kasacji niekorzystnych wyroków i sprawa znowu nabierze rozpędu. Czuje się oszukany i nie widzi innej możliwości walki o swoje racje, jak tylko błąkanie się pod stołecznymi urzędami. – Akademia Rolnicza w perfidny sposób nie powiadomiła mnie o odpowiedzialności browaru i mówiła, że nie wiedziała, iż są to tereny zalewowe. Ja, wydzierżawiając pole powinienem je uprawiać, płacić podatek i otrzymywać z tego zyski, a nie jeździć na protesty w Warszawie – mówi.
Walka z wiatrakami...
Rolnik przyznaje, że nie tak wyobrażał sobie własną starość. – Do tego kroku doprowadziła mnie rozpacz. Nigdy nie myślałem, że wymiar sprawiedliwości będzie tak skorumpowany, że będę musiał przyjechać ciągnikiem, by pokazać w ten sposób, jak niszczony jest przemysł w tym kraju – mówi. I dodaje: – Czuję się lekceważony i całkowicie wyśmiany.

Pan Włodzimierz uważa, że akcja zdaje egzamin i niektórzy zauważają jego sprawę. – Ludzie zaczynają rozumieć, że nie o taką demokrację ginęli w kopalni Wujek i stoczni gdańskiej – mówi rozgoryczony rolnik i opisuje swoją ziemię, która została całkowicie zniszczona. – Stodoły dosłownie się rozpadły. Gdyby wszystko szło normalnie miałbym 100-hektarowe gospodarstwo, teraz mam tylko 3,5 hektara i zdrowie w ruinie – słyszymy od zmęczonego i zziębniętego człowieka.