Krystyna Pawłowicz stała się polską Sarą Palin. Kandydatka na wiceprezydenta USA sama powiedziała o sobie, że jest jak pitbull pomalowany szminką. Posłance PiS nie jest chyba potrzebna nawet szminka, bo na swoich przeciwników rzuca się bez żadnych zahamowań. W momencie łagodzenia wizerunku partii jest dla twardego elektoratu idealnym dowodem, że partia wciąż o nich pamięta.
Krystyna Pawłowicz z Prawa i Sprawiedliwości znowu trafiła na czołówki serwisów. Tym razem nie zaatakowała związków partnerskich i osób homoseksualnych, ale uczestników niedzielnego Marszu Szmat. Na antenie TVN24 nazwała ich dewiantami, zboczeńcami, szmatami i alfonsami. W emocjonalnym wystąpieniu nie dała szans dojść do słowa prowadzącemu Jarosławowi Kuźniarowi. Kiedy udziela telewizyjnego wywiadu po sejmowych korytarzach niesie się echo. Bo taki jest styl Pawłowicz. Przywitanie gościa i rozpoczęcie zadawania pierwszego pytania to często jedyny moment, kiedy dziennikarz panuje jeszcze nad rozmową.
Później zaczyna się tyrada posłanki, u której przekonanie o własnej racji jest równie silne jak przekonanie o tym, że wszyscy są przeciw niej. "I tak mnie pan nie przekrzyczy" mówiła z nieskrywaną radością Pawłowicz do Kuźniara, któremu zarzucała chęć udowodnienia jej błędu, a nie zajęcia się problemem gwałtów. I wykorzystała do końca udostępnione przez TVN24 8 minut na ogólnopolskiej antenie.
Pawłowicz wykrzyczała do mikrofonu to, co myśli wielu jej wyborców. Bezkompromisowość, barwność wypowiedzi, ostre atakowanie konkurentów politycznych nasuwają porównanie do Sary Palin. Ta kandydatka na urząd wiceprezydenta USA zrobiła podczas kampanii wyborczej w 2008 roku zawrotną karierę. Cięty język i wyraziste wypowiedzi wywindowały ją w rankingach rozpoznawalności. Sama Palin nie przejmowała się krytyką, na zarzuty o zaniżanie poziomu debaty publicznej odpowiedziała żartem. "Wiecie czym różni się hockey mom od pitbulla? Szminką" – stwierdziła. Po erze partyjnych bulterierów (tak nazywano Jacka Kurskiego czy Joachima Brudzińskigo), przyszedł czas na pitbulla.
O ile Pawłowicz zapewne uważa się pewnie za głos ludu, to jej partyjni koledzy i koleżanki zdają się dystansować od ostrych wypowiedzi. – Jako jedyni chcieliśmy, żeby kary gwałtu były dużo mocniej karane niż teraz. To świadczy o naszych intencjach, a jeśli chodzi o estetykę wypowiedzi, to niech wypowiadają się nasze posłanki. Ja jako mężczyzna nie powinienem tego komentować – skomentował jedynie Adam Hofman, rzecznik partii.
Pawłowicz ze swoją rosnącą rozpoznawalnością, wykształceniem i wyrazistością może jednak zrobić sporą karierę polityczną. Na przykład zastąpić Jarosława Kaczyńskiego w wyścigu prezydenckim w 2015 roku. Sam prezes uniknąłby niechybnej porażki z niezwykle popularnym Bronisławem Komorowskim, a z Pawłowicz kampania byłaby ciekawsza niż z bezbarwnym prof. Piotrem Glińskim. Chociaż sama Pawłowicz deklaruje, że nie ma ambicji politycznych, gdyby o start poprosił ją prezes, podjęłaby się kolejnego zadania bez chwili zastanowienia. Dokładnie tak, jak wypowiada kolejne zdania.
Jednak o takim scenariuszu nie chcą rozmawiać politycy Prawa i Sprawiedliwości. – Nie będę tego dzisiaj komentować – ucina poseł Dorota Arciszewska-Mielewczyk, częsty gość programu "Baobab" w TVN24. Nieco bardziej rozmowny jest Łukasz Zbonikowski. – Współpraca z profesor Pawłowicz układa się bardzo dobrze. Jest zawsze przygotowana i bierze aktywny udział w pracach klubu – zapewnia. Jednak na dalsze pytania o rolę Pawłowicz w partii nie chce odpowiadać. – Moja pozycja, mój wiek i stopień znajomości z panią profesor nie uprawniają mnie do wystawiania jej jakiejś laurki czy oceniania jej osoby – ucina poseł.
Na pytania o potencjał Pawłowicz do wyścigu prezydenckiego odpowiada bardziej zdawkowo. – Pawłowicz mogłaby wystartować na prezydenta w 2015 roku? Jarosław Kaczyński ma się wycofać, bo i tak przegrałby z Komorowskim? – pytam.
– Osoby, które mówią takie rzeczy chcą szkodzić Prawu i Sprawiedliwości
– Kandydatura Pawłowicz zaszkodziłaby partii?
– Nie, ale mówienie, że nie wystartuje w wyborach nasz lider. Jeśli chcecie, żeby pani Pawłowicz została prezydentem, niech zgłosi ją portal Tomasza Lisa – stwierdził poseł.
Posłanka Iwona Arent zapewnia, że kandydatura Pawłowicz nie jest brana pod uwagę. Pytana o jej predyspozycje do pełnienia tego urzędu zastrzega, że nie będzie oceniała osobistych przymiotów posłanki, a jedynie merytoryczne. – Jest profesorem prawa, myślę, że nadawałaby się do pełnienia tej funkcji – mówi. Nie chce też oceniać w jakim stopniu krewka posłanka jest wyrazicielem poglądów swoich wyborców. – Nasi wyborcy są różnorodni, pewnie jedni oceniają jej pracę tak, inni inaczej, ale to oni, a nie ja, podejmą decyzję w wyborach – przekonuje.
Według Arent mówiąc o Pawłowicz można nie zgadzać się z formą, ale treść jej wypowiedzi jest słuszna. – Te kobiety same nazwały się szmatami, więc ja, używając wielkiej litery, też bym je tak nazwała. Nie zgodzę się tylko z jednym wątkiem wypowiedzi pani poseł, o tym, że kobiety same prowokują ubiorem do gwałtu. Mamy prawo ubierać się atrakcyjnie, a jeśli jakiś mężczyzna nie może powstrzymać swoich żądz, to powinien się leczyć – mówi Iwona Arent.
Z wielu rozmów z politykami PiS wynika, że Pawłowicz nie jest dla nich wdzięcznym tematem do rozmów. Wydaje się, że nie chcą krytykować partyjnej koleżanki, ale nie chcą też brnąć w poglądy głoszone przez nią głoszone. – Nie chcę rozmawiać o profesor Pawłowicz – mówi Małgorzata Gosiewska.
– Ale rzecznik Hofman odsyła do posłanek PiS. Skoro nie z nim, nie z panią, to z kim mam rozmawiać? – dopytuję
– Proszę zadzwonić do samej Pawłowicz – ucina.
Widać wyraźnie, że partyjna fighterka jest polityczną solistką. Świeci w telewizji, ale w partii jest raczej osamotniona. Kolejne wypowiedzi, takie jak nazywanie związków homoseksualnych "jałowymi" i przypisywanie twarzy Anny Grodzkiej wyglądu boksera skutecznie wytworzyły wokół niej kordon sanitarny.
Dlatego jej pozycja jest zupełnie inna niż Palin. – Porównywanie prof. Pawłowicz z Sarą Palin jest nieuprawnione – protestuje Bartosz Węglarczyk, zastępca redaktora naczelnego "Rzeczpospolitej". – Palin ma ostre poglądy, ale jest kulturalna. Można zgodzić się z tym, że jest ignorantką, ale nie obraża w swoich wypowiedziach całych grup społecznych. W Kongresie USA nie ma rzeczników głupich spraw, którzy wychodzą powiedzieć to, czego nie przystoi poważnym politykom. Są po prostu rzeczy, których publicznie się nie mówi – ocenia.
Zdaniem byłego korespondenta w USA skład partii wymaga zachowania elementarnej tolerancji. – Działacze mniejszości doprowadziliby do politycznej śmierci polityka, który wypowiedziałby się tak, jak pani Pawłowicz. Takie wypowiedzi zdarzają się ewentualnie w radach miast, w strukturach lokalnych, ale nie na poziomie krajowym. Kongresmeni są reprezentantami wszystkich wyborców swojego okręgu i nie do pomyślenia byłoby, aby obrazili publicznie całą grupę społeczną – przekonuje Węglarczyk.
Takimi wypowiedziami Pawłowicz może tylko zaszkodzić swojej partii, która dopiero co zaczęła górować w sondażach nad PO, co oznacza przyciągnięcie niezadowolonych rządami PO. – Twardy elektorat PiS-u nie potrzebuje żadnego utwardzenia. Najlepiej tę funkcję spełniają po prostu rządy Platformy – ocenia dr Błażej Poboży, politolog i redaktor naczelny portalu politykawarszawska.pl. – Wobec tej grupy wyborców niepotrzebne są jakiekolwiek zabiegi gwarantujące, że ona pójdzie na wybory i zagłosuje na PiS. Problemem, przed jakim stoi ta partia jest przejęcie niezdecydowanego i rozczarowanego Platformą elektoratu. I takie wypowiedzi tych wyborców odstraszają – ocenia politolog.
Dr Poboży przestrzega przed utożsamianiem wypowiedzi prof. Pawłowicz z poglądami wyborców PiS. – Poglądy i sposób artykułowania poglądów pani profesor to nie odbicie elektoratu jakiejś partii politycznej, ale po prostu części polskiego społeczeństwa, niezależnie od preferencji partyjnych. Taka zaściankowość, brak tolerancji, forma wypowiedzi są udziałem zarówno wyborców PiS, jaki SLD czy PO. Obawiam się, że tak jak prof. Pawłowicz myśli część społeczeństwa, mam nadzieję, że niewielka – podsumowuje redaktor naczelny politykiwarszawskiej.pl
Dlatego też jeśli tylko prezes PiS chce wygrać wybory, powinien jak najszybciej schować prof. Pawłowicz do tylnych rzędów sejmowej sali. Jeśli nie, posłanka co jakiś czas będzie wpadała niczym rozpędzona kula bilardowa i burzyła z trudem układaną przez Kaczyńskiego budowlę pod nazwą sukces w wyborach parlamentarnych.