Krystyna Pawłowicz, posłanka Prawa i Sprawiedliwości, przebojem wdarła się do mediów. Nieznana szerzej profesor prawa trafiła na pierwszą linię debaty o związkach partnerskich. Skrajne poglądy i ostry język zjednały jej tyle samo zwolenników, co przeciwników. Udało się nam namówić prof. Pawłowicz na rozmowę.
Warto było wdawać się w tę dyskusję o związkach partnerskich? Ruch Palikota chce pani zwolnienia z uczelni w Ostrołęce i ukarania z paragrafu 256 Kodeksu karnego, naukowcy piszą list krytykujący panią.
Krystyna Pawłowicz: Jestem posłem i miałam przedstawić stanowisko klubu w sprawie związków partnerskich. Powiedziałam to, co miałam do powiedzenia, nikogo nie obraziłam, a że komuś się moje poglądy nie podobają, to mnie nie interesuje. Niech sobie Ruch Palikota i zbliżone środowiska robią hucpy, mnie to specjalnie nie obchodzi. Zgodnie z moją najlepszą wiedzą i przekonaniami przedstawiłam opinię klubu i swoją. Nie wiem, czego pan ode mnie oczekuje? Pokajania się? Wywiązałam się z zadania, które jako poseł otrzymałam od klubu.
Palikot i środowiska z nim związane urządzili na mnie nagonkę. Natomiast sam Palikot w Sejmie żadnych argumentów nie przedstawiał, więc dlaczego teraz, po debacie, krytykuje?
Jaka jest pani naczelna wartość? Bóg? Ojczyzna? Konstytucja?
To nie ma znaczenia, skupmy się na projektach ustaw o związkach partnerskich. Moje stanowisko na ich temat jest jasne, wielokrotnie je wypowiadałam.
Ale ja nie pytam o związki partnerskie.
Ja wypowiedziałam swoje zdanie, zdanie klubu i głęboko je podzielam. Wartości, jakie wyznaję, to jest moja prywatna sprawa i nikt nie powinien o nie pytać. Zresztą z tego, co mówię publicznie, można chyba wywnioskować, jakie te wartości są. Bez hierarchizowania, co jest ważne, co mniej. Trzeba na to patrzeć łącznie.
Mówi pani, że to prywatna sprawa, ale pani światopogląd ma odbicie w prawie, jakie pani stanowi. To nie jest prywatna sprawa.
Ma pan rację. System wartości, które wyznaję, co do zasady jest zbieżny z zasadami prezentowanymi przez partię PiS, a przede wszystkim z systemem wartości właściwym dla chrześcijan. W sprawie związków partnerskich przedstawiłam mój pogląd, wyraziłam go jasno i chyba widać chyba, że stoję na stanowisku tradycyjnym, chrześcijańskim.
A co z tymi, którzy mają inny światopogląd niż pani? Próbuje ich pani przekonać?
Niech pan zajrzy do internetu. Tam będzie miał pan prawdziwy pokaz kultury, tolerancji, szanowania reguł demokracji, wolności wypowiedzi i opinii. Tam ma pan odpowiedź na pytanie, w jakim stylu działają osoby o innym niż ja światopoglądzie, takie jak pan Palikot, pan Rozenek i ich zwolennicy.
Ale ja nie pytam o ich stosunek do pani, tylko pani stosunek do nich.
Ja im przedstawiłam swoje argumenty w Sejmie. Homoseksualizm jest w Polsce legalny, te osoby korzystają z takich samych praw jak inni polscy obywatele, ale nie ma zgody na to, by osoby z tych środowisk dostawały jakieś specjalne przywileje kosztem społeczeństwa.
Politycy, także z konkurencyjnych partii, zawierają przyjaźni czy znajomości. Pani poza klubem PiS ma znajomych w Sejmie?
To, gdzie ja mam przyjaciół, to jest moja prywatna sprawa.
A ja chcę tylko spytać, czy ekspresyjność to pani wada czy zaleta? Ostra forma pozwala przedostać się treści do szerszej publiczności czy ją przykrywa?
Staram się, by moje wystąpienia są merytoryczne. Z dziesięciominutowego przemówienia na debacie o związkach partnerskich każde zdanie, absolutnie każde zdanie było merytoryczne i dotyczyło bardzo ważnego problemu. Nie mam powodu, aby wycofywać się z tego, co mówiłam, bo każde zdanie było przemyślane.
A to, że jeden mówi ciszej, drugi głośniej? No cóż, tacy się urodziliśmy. Pyta pan mnie, czy to moja wada? Pewnie trzeba starać się mówić spokojniej, ale taką mam naturę, nie zawsze udaję przymusić do innego stylu. Staram się, żeby nie wdawać się w ostre zatargi słowne, ale gdy mnie ktoś atakuje, to odpowiadam czasem nieco podniesionym głosem i szybciej, ale to niezależne ode mnie. Staram się z tym walczyć, nie zawsze mi wychodzi.
Ważne jest przede wszystkim patrzeć, co się mówi, a nie jak się mówi, czy cicho, czy głośno, czy stojąc, czy chodząc. Chociaż z pewnością forma wypowiedzi ma bardzo duże znaczenie. Moi przeciwnicy polityczni i media starają się mnie przedstawić jako osobę tylko krzyczącą. To czepianie się, używane wtedy, gdy samemu nie ma się argumentów.
Ja w żadnym wypadku nie sugeruję, że pani nie ma nic do powiedzenia. Wręcz przeciwnie. Chciałem spytać...
Rozumiem, ale już odpowiadam na niektóre zarzuty, które się pojawiają.
Nie obawia się pani, że w pewnym momencie zacznie być pani traktowana jak Stefan Niesiołowski? Przez pewien czas był popularny, bo był wyrazisty i ostry. Teraz jednak praktycznie nikt go nie zaprasza, nie chce z nim rozmawiać. Jaka jest pani recepta, by nie stać się Stefanem Niesiołowskim PiS-u?
Między mną a panem Niesiołowskim jest zdecydowana różnica. To, że zapytana o jakieś kwestie, wypowiadam się w sposób stanowczy, nieobrażający nikogo, to nie znaczy, że stanę się podobna do pana Niesiołowskiego. Jemu wystarczy powiedzieć “PiS”, “Kaczyński” albo “Pawłowicz” i on natychmiast traci kontrolę nad językiem, obrażając wszystkich dookoła.
Tym również różnię się od pana Niesiołowskiego, że nie korzystam z zaproszeń wszystkich mediów. Tam, gdzie wydaje mi się, że może być ciekawsza dyskusja, z zaproszenia korzystam. Nie wypowiadam się jak pan Niesiołowski na każdy temat. Koncentruję swoją uwagę na sprawach, którymi zajmuję się w parlamencie.
Mój styl wypowiedzi może być barwny, ale nie jest drastycznie żenujący jak u pana Niesiołowskiego, któremu serdecznie współczuję. Pan Niesiołowski wybucha takim gniewem przy byle pretekście i z zasady obraża ludzi.
Czy dla doktor habilitowanej prawa biblioteka i aula wykładowa były już za małe? Weszła pani do polityki, żeby się realizować?
Po 37 latach pracy czuję się zrealizowana jako pracownik naukowy i dydaktyk. Prowadziłam wykłady i seminaria i ćwiczenia. Niestety pani Hanna Gronkiewicz-Waltz, z którą od 37 lat pracowałyśmy w jednym zakładzie, w miarę rozchodzenia się naszych dróg politycznych i popierania przez nas innych środowisk politycznych, uniemożliwiła mi wykonywanie zawodu nauczyciela akademickiego, odbierając wszystkie zajęcia. W ciągu ostatnich lat mogłam prowadzić już tylko jedną grupę seminaryjną. Nie mogąc pracować, zrezygnowałam z pracy na wydziale prawa. Zaproponowano mi katedrę publicznego prawa gospodarczego na UKSW i tę propozycję przyjęłam.
Nadal jednak pracuje pani na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego?
Nie, już nie. Pracowałam tam tylko rok. Wtedy też dostałam ofertę startu w wyborach i przez rok łączyłam oba te zajęcia. Po roku okazało się, że nie da się tego pogodzić. Praca w parlamencie i prowadzenie wykładów na uczelni, bieżąca praca naukowa, czytanie prac magisterskich to bardzo czasochłonne zajęcia, których nie da się pogodzić, więc zrezygnowałam z uczelni. Dzięki temu mogłam się bardziej zaangażować się w pracę w parlamencie.
Jakie ma pani ambicje polityczne?
Żadnych. Jestem w Sejmie i to mnie zadowala. Wiem też jednak, że Sejm jest jedną z najbardziej naruszających konstytucję instytucji. Niestety posłowie nie mają szacunku dla prawa, przede wszystkim dla konstytucji.
To znaczy, że polityka panią odrzuca? Nie chce pani startować w kolejnych wyborach?
Ależ nie. To mnie jeszcze bardziej mobilizuje do pracy, do tłumaczenia, do przekonywania. Teraz wiem, jak wielka praca jest do zrobienia w samym Sejmie. Trzeba przekonywać, argumentować, poruszać sumienia, odwoływać się do poczucia przyzwoitości. Kilkakrotnie stawałam na mównicy i apelowałam, by nie naruszać podstawowych zasad prawa. Przed wszystkim nie uchwalać ustaw z mocą wsteczną. Ale gdy o tym mówiłam, posłowie PO krzyczeli tylko, żebym zeszła z mównicy i mimo to wadliwe ustawy uchwalali. Jak pan widzi jest jeszcze w Sejmie dużo do zrobienia.
Jest pani zaciekłym krytykiem Traktatu z Lizbony, a przecież prezydent Lech Kaczyński ten traktat podpisał...
Popisał, ale nie musiał się przecież kierować moją opinią. Moja opinia ma charakter czysto prawniczy i nie bierze pod uwagę uwarunkowań politycznych. Natomiast prezydent Kaczyński musiał uwzględniać wszystkie aspekty związane z Traktatem z Lizbony.
I tak uważam, że bardzo dużo udało się Prezydentowi dla Polski zyskać w tej sytuacji. Prezydent Kaczyński wyłączył Polskę ze stosowania tej szkodliwej Karty Praw Podstawowych w zakresie, w jakim naruszałaby konstytucję - przyłączyliśmy się do protokołu brytyjskiego. Dzięki prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu udało się przeforsować kilka pomyślnych dla Polski rozwiązań.
Czyli uważa pani, że posłowie PO nie powinni w imię interesów politycznych łamać prawa przyjmując ustawy działające wstecz, a Lech Kaczyński mógł podpisać Traktat Lizboński?
Protestowałam, kiedy posłowie PO chcieli przyjąć już po zakończeniu Euro 2012 ustawę przedłużającą specjalne przywileje dla spółek realizujących inwestycje na turniej. Zrobili to, uprzywilejowując grupę już i tak uprzywilejowaną. To ewidentne naruszenie zasady równości przedsiębiorców. Z kolei w przypadku traktatu nie możemy mówić o złamaniu prawa, bo o tym orzeka Trybunał Konstytucyjny. Lech Kaczyński podpisując Traktat w warunkach ograniczonych możliwościach, gdzie był przymuszany do przyjęcia tego dokumentu, i tak dużo dla Polski uratował.
Zabolała panią akcja internautów, którzy szukają dla pani męża?
Nie korzystam specjalnie z internetu. O takich akcjach słyszę tylko od dziennikarzy. W internecie ludzie anonimowo tak właśnie reagują, ale ja nie będę odpowiadać na te zaczepki. Internetem nie bardzo potrafię się posługiwać i w sumie nie obchodzi mnie, co tam o mnie piszą.
Pan mówi o tych dwóch nazwiskach, natomiast jestem przekonana, że popiera mnie znacznie więcej osób. Dzwonią do mnie ludzie z wyrazami wsparcia. Zaczepkami niespecjalnie się przejmuję. Nawet gdyby 90 procent ludzi zdecydowało, że czarne jest białe, to ja na pewno nie dam się przymusić do takiego twierdzenia.
Jednak słowa, które pani skierowała pod adresem Anny Grodzkiej, a szczególnie ich forma były obraźliwe. Pani ton i mowa ciała były bardzo lekceważący.
Mam prawo na spotkaniu z wyborcami w lżejszej formule powiedzieć, że ktoś kojarzy mi się z bokserem. Nikogo nie obraziłam, bo fakt, że pan odniósł takie wrażenie, jeszcze o niczym nie świadczy. Czy chce mnie pan karać za mowę ciała? Odebrać prawo do swobodnej oceny zjawisk?
Pani uśmiechy, machanie rękoma wskazywały na lekceważące podejście do posłanki Grodzkiej.
Czy ja nie mam prawa powiedzieć, jak kojarzy mi się osoba o której mówimy? Nie przyjmuję genderowej definicji płci i stoję na stanowisku, że decydować o tym powinny obiektywne ustalenia nauk medycznych, a przede wszystkim test DNA i układ chromosomów. Według lekarzy to on decyduje o płci człowieka.
Poza tym nie byliście państwo tak wrażliwi, gdy obrażano pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego, pana premiera Jarosława Kaczyńskiego, panią minister Fotygę i innych. Proszę tą samą miarą mierzyć moje wypowiedzi i pozwolić mi na nieobraźliwe, choć może mało przyjemne dla zainteresowanych, oceny niektórych zjawisk. Aby zrozumieć, kto kogo obraża w życiu publicznym, odsyłam do pracy pana Sławomira Kmiecika “Przemysł pogardy”.
Co by pani zrobiła, gdyby miała pani córkę i ona powiedziałaby pewnego dnia, że jest lesbijką i chce zamieszkać ze swoją partnerką?
Pewnie bym się bardzo zmartwiła i zrobiła wszystko, by przywrócić ją do normalnego życia. Szukałabym dla niej pomocy u psychiatry, u psychologa. Zrobiłabym wszystko, żeby jej pomóc w tym nieszczęściu.
Wydaje mi się, że pani. To właśnie psychiatra leczy choroby psychiczne.
Trzeba szukać pomocy wszędzie, by przywrócić taką wewnętrzną spójność. Także u psychiatry, w ośrodkach terapeutycznych - w Polsce są co najmniej dwa takie ośrodki terapeutyczne. Ale na pewno zrobiłabym wszystko, by uratować życie mojego dziecka.