Nowy felieton Karoliny Lewickiej.
Nowy felieton Karoliny Lewickiej. Fot. naTemat.pl

Największe rozczarowanie spotkało PiS, do czego ani Nowogrodzka, ani Pałac Prezydencki nigdy się nie przyznają, ze strony amerykańskiej administracji. Wybór Trumpa na prezydenta PiS powitał oklaskami, brawo bił w sejmowych ławach sam prezes, choć potem się tego hołdu wypierał. Związane z nową administracją nadzieje były ogromne, a pierwsze sygnały wielce obiecujące – mowa choćby o kampanijnym zdjęciu Nawrockiego z Trumpem, które raczej nie miało decydującego znaczenia dla wyborczego wyniku, ale zaszkodzić nie zaszkodziło.

REKLAMA

Jednak sztama z Waszyngtonem jest strachem podszyta, bo i w PiS są postaci trzeźwo myślące, które z nieprzewidywalności amerykańskiego prezydenta i jego jeżdżącej na pstrym koniu łaski doskonale zdają sobie sprawę. W sondażu dla WP tylko 25% Polaków oceniło reakcję Trumpa na incydenty z dronami w Polsce pozytywnie, ponad połowa – negatywnie.

Ludzie nie są głupi i odwołując się do tak uwielbianych przez prawicę kategorii, jakimi są „zdrowy rozsądek” czy „chłopski rozum”, potrafią ocenić, czy sojusznik zareagował na kryzys bezpieczeństwa w naszym kraju prawidłowo, czy też raczej olał sprawę. Jeszcze kilka takich „reakcji”, wzruszeń ramionami lub znaczącego milczenia, a Kaczyński z Nawrockim będą się musieli zmierzyć z tym, że Trump i MAGA staną się kamieniem u szyi.

Na razie jeszcze dzielnie walczą, próbując – po pomyłce najpierw Polskiej Agencji Prasowej, a potem rzecznika rządu w interpretacji tego, co powiedział amerykański prezydent w Fox News – przerzucać piłkę na boisko przeciwnika i przekonywać, że te błędy PAP i Adam Szłapki to próba zniszczenia wspaniałego sojuszu z USA.

Nowogrodzka prowadzi też dwie kampanie wymierzone w swych konkurentów. Jeden to wróg odwieczny, czyli Donald Tusk. Drugi świeżo nabyty, czyli Sławomir Mentzen. Lider Nowej Nadziei musiał prezesa srogo rozczarować, wszak Kaczyński chyba liczył, że uda się go zaraz po wyborach prezydenckich zwasalizować, ustawić w pozycji młodszego partnera, który uznaje prymat prezesa PiS nad całym prawicowym kosmosem.

Temu służyła propozycja stworzenia rządu technicznego, ale czekający na potencjalnych chętnych Mariusz Błaszczak nie zobaczył w drzwiach nikogo z Konfederacji. Ta zignorowała też propozycję podpisania tzw. Deklaracji Polskiej, zawierającej dziesięć postulatów programowych, a sytuację Mentzen skomentował ostro na YT, oskarżając Kaczyńskiego o to, że „jest w stanie zniszczyć każdego swojego koalicjanta, który mu na to pozwoli” i nazywając prezesa „politycznym gangsterem”.

Wobec takiego obrotu sprawy Kaczyński przystąpił do ataku. Co ciekawe, prezes PiS wykorzystuje starą narrację, kilkanaście lat wcześniej efektywną wobec liberałów z Platformy Obywatelskiej. Oskarża się zatem Mentzena o darwinizm społeczny, czy o plany takiej reorganizacji ochrony zdrowia, które skutkowałyby jej dostępnością wyłącznie dla bogatych lub zamiar prywatyzacji Lasów Państwowych, o czym Kaczyński mówił ostatnio w Krakowie: „w bardzo wielu krajach zachodnich lasy są po prostu zamknięte, prywatne i nie wolno do nich chodzić. Chcecie tego w Polsce? No ja nie wiem, czy ktoś przy zdrowych zmysłach tego chce”.

Cel tej operacji jest jasny – Mentzenem trzeba straszyć, próbując go jednocześnie ośmieszyć, by Konfederacja osłabła i nie ważyła w 2027 roku zbyt wiele jako ewentualny języczek u wagi lub też by się rozpadła na dwie części, a z samymi narodowcami jest Kaczyńskiemu akurat po drodze. Pod warunkiem, oczywiście, że też nie będą zbyt mocni. Prezes nie przepada za sytuacją, kiedy musi się z kimś liczyć, negocjować i dogadywać.

Kampania antyrządowa jest prowadzona za pomocą kilku narracji. Pierwsza opowieść dotyczy stanu finansów publicznych i tym zajmuje się głównie były premier Mateusz Morawiecki. Że nie jest dobrze, to wiemy od ekspertów, ale też minister Domański twórczo kontynuuje w tym obszarze dzieło swoich poprzedników, zatem – przyganiał kocioł garnkowi.

Poza tym jasne jest, że PiS, powróciwszy do władzy, na pewno nie zastosuje recepty, jaką aktualnie wypisali rządowi fachowcy, czyli tak nielubianego przez obywateli zaciskania pasa. Druga opowieść jest snuta wokół szeroko pojmowanej nieudolności rządu. Wszystko ma im wypadać z rąk, potykają się o własne nogi, niczego nie dowożą, a to, co działa (dzięki ośmiu latom rządów PiS) zepsują.

Kaczyński mnoży inwektywy i insynuacje. W Kielcach mówił o szefie rządu tak: „Donald Tusk jest różnie określany. Bardzo często podkreśla się kolor jego włosów. Ale ja znam wielu rudych przyzwoitych ludzi. Więc nie chodzi o jego kolor włosów. Chodzi o to, że on w pewnym momencie postanowił służyć obcym interesom”. W skrócie: Tusk jako rudy agent Berlina, Brukseli i Moskwy jednocześnie. Morawiecki dorzucił też, w piątkowym wywiadzie dla Kanału Zero, „dziadersa, który nie lubi się przepracowywać”.

Trzecia narracja służy tworzeniu klimatu. „Jest w naszym narodzie, naszym społeczeństwie jakieś pozytywne wzmożenie po 1 czerwca, po tym wielkim zwycięstwie, które pokazało drogę” – mówił Kaczyński w Kielcach. Chodzi o to, by ludzie uwierzyli, że powrót PiS do władzy to tylko kwestia czasu, że na rządzie został już postawiony krzyżyk, a ci, którzy działali dla PiS, nie muszą się niczego obawiać – żadnych rozliczeń nie będzie. Tu symptomatyczny jest wpis na portalu X byłego wiceszefa resortu sprawiedliwości, aktualnie azylanta w Budapeszcie.

Marcin Romanowski pozuje z kieliszkiem czerwonego wina w ręku i donosi, że „czas płynie, rząd Tuska się rozpada, niedługo trzeba będzie wracać i zamykać ich za kraty, ale byłoby wstyd nie poznać węgierskich tradycyjnych smaków. Przyznaję, że dopiero teraz po raz pierwszy spróbowałem langosza – polecam!”.

Bezczelne? I owszem, ale taki jest cel, stworzyć wrażenie, że wynik kolejnych wyborów parlamentarnych jest już przesądzony. PiS liczy na zjawisko samospełniającej się przepowiedni, na efekt mrożący wśród sędziów, prokuratorów czy urzędników, wreszcie na apatię wyborców koalicji 15 października. Jeśli bowiem wszystko jest już rozstrzygnięte, to można wyłącznie opuścić ręce, a potem udać się na emigrację wewnętrzną. To najbardziej niebezpieczna dla rządu opowieść i dlatego będziemy ją słyszeć coraz głośniej i częściej.