
Zabawa w kotka i myszkę
Na głowy szefów LPP, czyli producenta ubrań Cropp, Reserved, House, Mohito i Sinsay, posypały się gromy. Pierwsza do krytyki ruszyła koalicja Clean Clothes Polska skupiająca organizacje działające na rzecz warunków pracy w przemyśle odzieżowym. Na swojej stronie internetowej zaprasza wszystkich klientów Croppa do podpisania się pod apelem do prezesa zarządu LPP Marka Piechockiego.
43 złote - tyle kosztuje uszycie koszuli w Stanach Zjednoczonych.
12 złotych - tyle kosztuje uszycie koszuli w Bangladeszu.
100 milionów - tyle osób pracuje w azjatyckich fabrykach odzieży. CZYTAJ WIĘCEJ
Pretensje mają też klienci, którzy na facebookowym profilu marki Cropp domagają sią reakcji. "H&M i inne konkurencyjne firmy niemal od razu pryzstąpiły do porozumienia dot. zapobiegania takim katastrofom jak w Bangladeszu. Rozumiem, że państwo z tym czekają, aż wszyscy klienci przerzucą się na kupowanie u nich? Czas chyba poczuć się do odpowiedzialności za pracowników, bez których sukces waszych firm w ogóle nie byłby możliwy" – skarży się Joanna. "No daliście czadu z tym Bangladeszem. Polak potrafi. Powinniście dostać znaczek 'Teraz Polska'" – skomentował Bartosz.
Jeden ze współpracujących z LPP agentów ulokował w tym roku produkcję części odzieży marki Cropp (0,6% udziału w całości tegorocznych zamówień złożonych przez LPP w Bangladeszu) w fabryce, której siedziba mieściła się w budynku Rana Plaza. Budynek ten uległ tragicznej katastrofie budowlanej, która pociągnęła za sobą ponad tysiąc ofiar śmiertelnych. Odnalezione na miejscu katastrofy przywieszki Cropp, których fotografie znalazły się w mediach, prawdopodobnie były przygotowane dla mającej nastąpić w maju produkcji kolejnej partii towaru.
Bez zaskoczenia
Pytanie, kogo właściwie zdziwiło, że Cropp produkował ubrania w Azji? I czy potrzebowaliśmy namacalnego dowodu w postaci metki znalezionej w gruzach fabryki w Bangladeszu, by uświadomić sobie, że polskie firmy też tam produkują? – To prawda, że taka informacja właściwie niczego nie zmienia. Świat jest od dawna głuchy na podobne doniesienia, a my jesteśmy jeszcze jakieś 100 lat do tyłu. W kraju, gdzie 90 proc. konsumentów nie wie, czym właściwie jest Fair Trade, nie ma szans na reakcję – przekonuje w rozmowie z naTemat Wojciech Zięba, prezes Polskiego Stowarzyszenia Sprawiedliwego Handlu.
Fair trade - międzynarodowy ruch mający na celu rozwój etycznego handlu, opartego na współpracy bogatych krajów z biegnymi oraz poszanowaniu praw pracowniczych.
Podobnego zdania jest Rafał Bauer, biznesmen, prezes zarządu Black Lion NFI S.A. i bloger naTemat. Komentując sprawę fabryki w Bangladeszu zwrócił uwagę, że przychody polskiego sektora tekstylnego już od dawna liczyć można w miliardach, ale nikt nie zastanawia się, co jest przyczyną tego sukcesu. "Martwiące jest to, że praktycznie cały potencjał wytwórczy tej branży ulokowany jest za granicą, a konkretnie w Azji. W efekcie miliardy złotych wydawane na zakupy odzieży i szeregu akcesoriów zasilają Turcję, Chiny, a coraz częściej Bangladesz" – napisał.
Polski kapitał korzysta z pracy pół niewolników kabotyńsko wyposażając się w oświadczenia producentów, iż zatrudniają wyłącznie pełnoletnich i dbają o właściwe warunki pracy. To nie my jesteśmy winni wyzyskowi – zapewnia w artykule jeden z przedsiębiorców – to wy kłócicie się o każdego centa za przeszycie T-shirta. CZYTAJ WIĘCEJ
Bojkot i hipokryzja
Tym bardziej dziwić mogą niektóre komentarze, w których postuluje się bojkot produktów Croppa i innych marek należących do LPP. To już przerabialiśmy. W ubiegłym roku klienci zupełnie zignorowali akcję przeciwko H&M, w ramach której wolontariusze wkładali do kieszeni ubrań metki z informacją o fatalnych warunkach pracy w Kambodży.
Może zrezygnujecie z rolniczych produktów UE dofinansowanych w tak wielki sposób, że afrykańskie produkty są o tyle droższe, że nikt ich tutaj nie kupi? Dzieciakom nie mówicie: nie kupujcie spodni za 8 dych, a sami uwielbiacie błyskotki z krwawymi kamieniami za ciężkie pieniądze. A kto z was zrezygnował z produktów Apple'a? Śmieszne!"
Nie produkujmy ubrań w Bangladeszu. Ludzie stracą pracę, ale sumienie będzie spokojne. O tym, że umarli z głodu nikt nie napisze. Obok trupa nie będzie metki z napisem koszula. Ot, lewacka filozofia
Proste, lepiej żeby tam tego nie robili i pozdychali z głodu. Na prawdę bardziej im pomożecie nie kupując tych produktów.
– Taki argument, że ci pracownicy tak czy owak skazani są na głód i marną egzystencję, jest po prostu marnym wykrętem od interwencji. Niech komentujący w ten sposób zadadzą sobie pytanie, czy podobnie podeszliby do sytuacji swojej rodziny? Czy chcieliby, by miała do wyboru: umrzeć z głodu albo przymierać głodem? – odpowiada na to Wojciech Zięba.