"Trudno zaprzeczyć faktom" – tak marka Cropp komentuje doniesienia, że metkę firmy znaleziono w gruzach fabryki w Bangladeszu. I choć branżowa koalicja na rzecz poprawy warunków pracy grzmi z oburzenia, a klienci piszą do Croppa z pretensjami, w komentarzach bardzo często pada zarzut, że krytyka w tej sprawie to szczyt hipokryzji. Dlaczego? Bo nikt nie zwraca uwagi na to, czy ubrania produkowane są zgodnie z etyką. – Świat jest od dawna głuchy na podobne doniesienia, a my jesteśmy jeszcze jakieś 100 lat do tyłu – mówi prezes Polskiego Stowarzyszenia Sprawiedliwego Handlu.
Fabryka odzieżowa Rana Plaza w Bangladeuszu zawaliła się ponad miesiac temu, ale dopiero, gdy okazało się, że w ruinach znaleziono metkę polskiej firmy Cropp, sprawa zyskała tak duży rozgłos w Polsce.
Zabawa w kotka i myszkę
Na głowy szefów LPP, czyli producenta ubrań Cropp, Reserved, House, Mohito i Sinsay, posypały się gromy. Pierwsza do krytyki ruszyła koalicja Clean Clothes Polska skupiająca organizacje działające na rzecz warunków pracy w przemyśle odzieżowym. Na swojej stronie internetowej zaprasza wszystkich klientów Croppa do podpisania się pod apelem do prezesa zarządu LPP Marka Piechockiego.
Postuluje w nim m.in. zidentyfikowanie i upublicznienie listy fabryk w Bangladeszu, gdzie LPP produkuje swoje ubrania, przystąpienie firmy do programu wypłaty odszkodowań poszkodowanym w katastrofie Rana Plaza oraz wywiązanie się z deklaracji z marca 2012 roku o ogłoszeniu wyników badań z monitoringu warunków pracy.
– Z LPP to jest trochę taka zabawa w kotka i myszkę. W ubiegłym roku przeprowadziliśmy akcję "Reserved: Nie rezerwuj informacji tylko dla siebie", która polegała na tym, że konsumenci mogli wysyłać maile i apele do LPP, by zaczęło być bardziej transparentne i informować, co właściwie kryje się za metką jej ubrań. Wtedy tylko mogliśmy się domyślać, w których krajach firma prowadzi produkcję – mówi naTemat Maria Huma, koordynatorka Clean Clothes Polska.
Nasza rozmówczyni wyjaśnia jednak, że przez dłuższy czas LPP milczało. – Nie odpowiadało na pytania klientów np. o to w jaki sposób sprawdza i bada warunki pracy. Dopiero po serii listów wysłanych przez konsumentów, firma zadeklarowała szereg działań będących podstawą do zapewnienia standardów pracy w fabrykach w Azji, jednakże do tej pory nie ogłosiła publicznie rezultatów tych działań. Mam nadzieję, że katastrofa w Bangladeszu będzie ostatecznym impulsem do wdrożenia i ogłoszenia tych działań – słyszymy.
43 złote - tyle kosztuje uszycie koszuli w Stanach Zjednoczonych. 12 złotych - tyle kosztuje uszycie koszuli w Bangladeszu. 100 milionów - tyle osób pracuje w azjatyckich fabrykach odzieży. CZYTAJ WIĘCEJ
źródło: gazetaprawna.pl
Huma przekonuje, że nie chodzi tutaj o to, by fabryki zamknąć na cztery spusty i przygwoździć producentów. Raczej, by zachęcić ich do rozmowy z pracownikami. – Mógłby na przykład zlecić kontrolę nad nimi niezależnej organizacji – dodaje.
Teraz Bangladesz
Pretensje mają też klienci, którzy na facebookowym profilu marki Cropp domagają sią reakcji. "H&M i inne konkurencyjne firmy niemal od razu pryzstąpiły do porozumienia dot. zapobiegania takim katastrofom jak w Bangladeszu. Rozumiem, że państwo z tym czekają, aż wszyscy klienci przerzucą się na kupowanie u nich? Czas chyba poczuć się do odpowiedzialności za pracowników, bez których sukces waszych firm w ogóle nie byłby możliwy" – skarży się Joanna. "No daliście czadu z tym Bangladeszem. Polak potrafi. Powinniście dostać znaczek 'Teraz Polska'" – skomentował Bartosz.
Co na to sami zainteresowani? Najpierw pracownik LPP w rozmowie z Clean Clothes Polska stwierdził, że "trudno zaprzeczyć faktom", a potem na stronie firmy pojawiła się informacja zarządu. To na razie jedyny oficjalny głos w tej sprawie i zarazem oficjalne potwierdzenie medialnych doniesień. "LPP nie posiada własnych mocy produkcyjnych. (…) Około 19 proc. oferty powstaje w Bangladeszu. Udział ubrań produkowanych na zlecenie LPP stanowi ok. 0,3 proc. całego eksportu odzieży z tego kraju" – przyznali szefowie producenta marki Cropp.
Bez zaskoczenia
Pytanie, kogo właściwie zdziwiło, że Cropp produkował ubrania w Azji? I czy potrzebowaliśmy namacalnego dowodu w postaci metki znalezionej w gruzach fabryki w Bangladeszu, by uświadomić sobie, że polskie firmy też tam produkują? – To prawda, że taka informacja właściwie niczego nie zmienia. Świat jest od dawna głuchy na podobne doniesienia, a my jesteśmy jeszcze jakieś 100 lat do tyłu. W kraju, gdzie 90 proc. konsumentów nie wie, czym właściwie jest Fair Trade, nie ma szans na reakcję – przekonuje w rozmowie z naTemat Wojciech Zięba, prezes Polskiego Stowarzyszenia Sprawiedliwego Handlu.
Fair trade - międzynarodowy ruch mający na celu rozwój etycznego handlu, opartego na współpracy bogatych krajów z biegnymi oraz poszanowaniu praw pracowniczych.
Podobnego zdania jest Rafał Bauer, biznesmen, prezes zarządu Black Lion NFI S.A. i bloger naTemat. Komentując sprawę fabryki w Bangladeszu zwrócił uwagę, że przychody polskiego sektora tekstylnego już od dawna liczyć można w miliardach, ale nikt nie zastanawia się, co jest przyczyną tego sukcesu. "Martwiące jest to, że praktycznie cały potencjał wytwórczy tej branży ulokowany jest za granicą, a konkretnie w Azji. W efekcie miliardy złotych wydawane na zakupy odzieży i szeregu akcesoriów zasilają Turcję, Chiny, a coraz częściej Bangladesz" – napisał.
Bojkot i hipokryzja
Tym bardziej dziwić mogą niektóre komentarze, w których postuluje się bojkot produktów Croppa i innych marek należących do LPP. To już przerabialiśmy. W ubiegłym roku klienci zupełnie zignorowali akcję przeciwko H&M, w ramach której wolontariusze wkładali do kieszeni ubrań metki z informacją o fatalnych warunkach pracy w Kambodży.
– Bojkot to nie jest dobre rozwiązanie. Koniec końców najgorzej wychodzą na nim sami pracownicy – podkreśla Maria Huma. Jak mówi, z jej dotychczasowego doświadczenia wynika, że jakiekolwiek zmiany mogą zaistnieć tylko w dwóch przypadkach: – Albo w wyniku zmian w prawie czy jakichkolwiek zachęt ze strony państwa, albo za sprawą działań samych producentów, którzy nie chcą zrażać klientów.
Póki co na nic takiego się nie zanosi. LPP w swoim oświadczeniu napisało, że "bada możliwość przystąpienia do porozumienia, które da szanse na unikanie tragedii podobnych do tej, która miała miejsce w budynku Rana Plaza". Część internautów wyśmiewa zaś kolejne "wzmożenie" z prawami pracowników z Azji w tle zarzucając innym hipokryzję.
– Taki argument, że ci pracownicy tak czy owak skazani są na głód i marną egzystencję, jest po prostu marnym wykrętem od interwencji. Niech komentujący w ten sposób zadadzą sobie pytanie, czy podobnie podeszliby do sytuacji swojej rodziny? Czy chcieliby, by miała do wyboru: umrzeć z głodu albo przymierać głodem? – odpowiada na to Wojciech Zięba.
Maria Huma z Clean Clothes Polska przekonuje, że takie myślenie to demagogia. – Zawsze można powiedzieć, że dla takiego pracownika lepszy suchy chleb niż żaden i że pracuje z własnej woli, a nie przymusowo. Problem w tym, że za tym stoi organizacja, firma, która może sprawić, by ci ludzie godnie żyli – kwituje.
Jeden ze współpracujących z LPP agentów ulokował w tym roku produkcję części odzieży marki Cropp (0,6% udziału w całości tegorocznych zamówień złożonych przez LPP w Bangladeszu) w fabryce, której siedziba mieściła się w budynku Rana Plaza. Budynek ten uległ tragicznej katastrofie budowlanej, która pociągnęła za sobą ponad tysiąc ofiar śmiertelnych. Odnalezione na miejscu katastrofy przywieszki Cropp, których fotografie znalazły się w mediach, prawdopodobnie były przygotowane dla mającej nastąpić w maju produkcji kolejnej partii towaru.
Polski kapitał korzysta z pracy pół niewolników kabotyńsko wyposażając się w oświadczenia producentów, iż zatrudniają wyłącznie pełnoletnich i dbają o właściwe warunki pracy. To nie my jesteśmy winni wyzyskowi – zapewnia w artykule jeden z przedsiębiorców – to wy kłócicie się o każdego centa za przeszycie T-shirta. CZYTAJ WIĘCEJ
Karol
Może zrezygnujecie z rolniczych produktów UE dofinansowanych w tak wielki sposób, że afrykańskie produkty są o tyle droższe, że nikt ich tutaj nie kupi? Dzieciakom nie mówicie: nie kupujcie spodni za 8 dych, a sami uwielbiacie błyskotki z krwawymi kamieniami za ciężkie pieniądze. A kto z was zrezygnował z produktów Apple'a? Śmieszne!"
Marek
Nie produkujmy ubrań w Bangladeszu. Ludzie stracą pracę, ale sumienie będzie spokojne. O tym, że umarli z głodu nikt nie napisze. Obok trupa nie będzie metki z napisem koszula. Ot, lewacka filozofia
Hubert
Proste, lepiej żeby tam tego nie robili i pozdychali z głodu. Na prawdę bardziej im pomożecie nie kupując tych produktów.