– Osobę, która jest przeciwko zamykaniu wielkich sklepów w niedzielę, zaprosiłabym na długi niedzielny spacer albo na grilla i powiedziałabym: "Fajnie, nie? To wyobraź sobie, że tysiące żon i matek siedzi teraz na kasach w Tesco, Lidlu czy innej Biedronce – mówi w rozmowie z naTemat Bożena Rybnik. przewodnicząca katowickiego oddziału związku zawodowego pracowników sieci sklepów "Społem".
Bożena Rybnik: Nie, my jako "Społem" w Katowicach na szczęście zrezygnowaliśmy z pracy w niedzielę już jakiś czas temu. Wynikało to z trochę innych przesłanek niż w przypadku tej dyskusji o zakazie handlu, która się teraz toczy. Po prostu otwierać sklepów tego dnia się nie opłacało. Utarg był mniejszy, a szkoda było marnować pracowników i ich czas.
A wcześniej?
Wcześniej to była ośmiogodzinna zmiana, a dziewczyny, które akurat pracowały, strasznie się męczyły. Nie było ruchu, ale i tak nie mogły wrócić do rodziny, bo musiały sterczeć na stanowisku. Straszne marnotrawstwo i bezmyślne wykorzystywanie pracownika.
Jednak w dużych sklepach ruch na pewno jest. A to o nich mowa przy okazji propozycji zakazu handlu. W tej dyskusji jest pani za czy przeciw?
Jak najbardziej za. Słucham różnych głosów i widzę, że zapomina się o jednym: firma, która wzbogaca się handlując w niedzielę, robi to ewidentnie kosztem ludzi. Pracownicy, szczególnie kobiety, bo to one najczęściej pracują na kasach. zasługują na szacunek. Zasługują na to, by móc spędzić czas z rodziną, zjeść wspólnie śniadanie, wyjść na spacer, do Kościoła, oczywiście w zależności od wiary, czy odwiedzić rodziców. W Polsce nikt nie docenia ekspedientek, a wokół tego zawodu krążą bardzo krzywdzące stereotypy. Sprawa zakazu jest dobrą okazją, by przypomnieć, że praca ekspedientki wymaga ogromnego wysiłku fizycznego i psychicznego. Dzisiaj, w czasach kryzysu, kultura handlu jest coraz trudniejsza, bo klienci stają się coraz bardziej roszczeniowi i naburmuszeni.
Jeremi Mordasewicz z PKPP Lewiatan wyliczył, że zakaz handlu w niedzielę będzie kosztował pracodawców około 40 tys. etatów.
To jest taka mała manipulacja pracodawców i polityków. Pracownicy już są maksymalnie eksploatowani – pracują najczęściej w trybie pięć dni pracy i jeden dzień wolny. Nie widzę zagrożenia, że któryś będzie niepotrzebny, jeśli zrezygnujemy z niedziel. Na obroty sklepu też to raczej nie wpłynie. Potencjalny klient, który chce kupić kilka produktów, jeśli będzie wiedział, że w niedzielę jest nieczynne, zrobi to w sobotę wieczorem. Nie jest głupi i nie zrezygnuje z zakupów tylko dlatego, że akurat jest piątek czy sobota.
Ale klienci w niedzielę nie przychodzą tylko po chleb czy masło...
To akurat słuszny argument pracodawców, bo są tzw. zakupy dodatkowe, które rzeczywiście generują dochody. Ale to nie jest dla nich sprawa być albo nie być. To nie jest coś, co decyduje o istnieniu sklepów. Na drugiej szali połóżmy fakt, że pracownicy są wykorzystywani i nie dostają szansy na normalny odpoczynek. Tutaj też chcę zwrócić uwagę na to, co to znaczy "normalny". Bo część osób mówi, że nie ma znaczenia, czy wolne wypada w niedzielę czy w środę. A to bardzo duża różnica. W środku tygodnia można co prawda załatwić coś w urzędzie, ale nie można spokojnie odpocząć z rodziną. A o to przede wszystkim tutaj chodzi.
"Jeśli ktoś chce mieć wolne, niech sobie znajdzie inną pracę" – tak odpowiada na takie argumenty poseł PO John Godson. Dobra rada?
Szczerze mówiąc byłam bardzo zaskoczona słysząc te słowa. Człowiek, który ponoć walczy o prawa człowieka, a niedawno tak gorąco występował w obronie zarodków, teraz w ten sposób dyskryminuje i dzieli pracowników. Chociaż w sumie dobrym pomysłem byłoby przekwalifikowanie się na urzędnika…. Oni nie pracują w weekendy i są traktowani przez polityków jak lepsza klasa pracowników. Kasjerki traktowane są niestety jak podludzie.
Przeciwnicy zakazu burzą się także dlatego, że Kościół i politycy znów próbują dyktować Polakom, co mają robić i jak odpoczywać. Po co odgórnie cokolwiek narzucać, szczególnie jeśli mowa o odpoczynku?
To nie jest narzucanie. Niemcy mają niedzielę całkowicie wolną od pracy i to jest dla nich naturalne. W naszym kręgu kulturowym tak się po prostu przyjęło, że siódmy dzień tygodnia to dzień odpoczynku, więc zapisanie tego w ustawie nie jest rewolucyjne. To nie jest kwestia życzeń Kościoła czy polityków, ale kulturowych zasad, jakie tutaj funkcjonują.
Ale czy nie jest tak, że ludzie podejmując pracę sami godzą się na to, by pracować w niedzielę? Przecież mają wybór.
Teoretycznie tak, ale w praktyce wygląda to różnie, o czym przekonać się można rozmawiając z pracownikami inspekcji pracy. Często okazuje się, że szef naciska na podwładnych, by pracowali w niedzielę i grozi zwolnieniem. A co mają zrobić te ekspedientki? Mówi pan, że mają wybór? Przecież one muszą się godzić na takie warunki, bo alternatywą jest bezrobocie. Z pozycji dobrze zarabiającego lekarza czy urzędnika bardzo łatwo stwierdzić: "nie zgadzaj się na warunki". Tyle że rzeczywistość jest daleka od ideału.
A dla pani co jest ideałem?
Takie rozwiązanie, które przewidywałoby, że jeśli ktoś chce pracować w niedzielę, to pracuje i ma z tego dodatkowe pieniądze. Jeśli nie wyraża zgody, niech ma prawo do wolnej niedzieli. Dopóki nie będzie takiej możliwości, jestem za tym, by zakazać handlu w niedzielę. I myślę sobie, że niezdecydowanych najlepiej przekonać do tego pomysłu zabierając na długi niedzielny spacer albo na grilla. Takiemu człowiekowi powiedziałabym wtedy: "Fajnie, nie? To wyobraź sobie, że tysiące żon i matek siedzi teraz na kasach w Tesco, Lidlu czy innej Biedronce".
Według stanowiska rządu, po wprowadzeniu zakazu pracę w handlu mogłoby stracić 50-70 tys. osób, a wydatki na zasiłki dla bezrobotnych wzrosłyby o 420-590 mln zł. Wpływy budżetu z tytułu podatków i składek na ubezpieczenia zmalałyby o 545-764 mln zł. Czy Polska w swoim stanie finansowym jest gotowa pozwolić sobie na uszczuplenie budżetu o ponad miliard złotych? To chyba pytanie retoryczne. Do tego dochodzi 70 tysięcy osób bez pracy, czyli całkiem spore miasteczko w którym z dnia na dzień bezrobocie sięga 100 procent. CZYTAJ WIĘCEJ