
Czują strach, niepokój i nieufność. Obawiają się o własne zdrowie. I choć wszystkie dowody naukowe temu przeczą, żeby maszt był szkodliwy, część mieszkańców Olsztyna protestuje przeciwko inwestycji. "Mamy prawo się bronić! Nikt nie będzie decydował o naszym zdrowiu. Gdzie bezpieczeństwo nasze i naszych dzieci?" – czytamy w ich oświadczeniu.
Operator jednej z telefonii komórkowych chce postawić na Dajtkach, osiedlu domków jednorodzinnych w Olsztynie, maszt. Mieszkańcy są tym pomysłem do tego stopnia zaniepokojeni, że postanowili wyrazić swój oficjalny sprzeciw. W siedzibie Rady Osiedla zbierają podpisy pod petycją, a w mediach społecznościowych nawołują do solidarności z nimi.
Może czapeczki aluminiowe?
Czego się dokładnie obawiają? Uważają, że ucierpi ich zdrowie. Ich zdaniem maszt na osiedlu wywoła u mieszkańców bóle głowy, problemy ze snem i może mieć działanie rakotwórcze. Z kolei małe dzieci mogą borykać się z nadpobudliwością.
"Mamy prawo się bronić! Nikt nie będzie decydował o naszym zdrowiu. Gdzie bezpieczeństwo nasze i naszych dzieci?" – piszą w emocjonalnym oświadczeniu.
Maszt miałby stanąć zaledwie 20–50 metrów od domów. Mieszkańcy uważają, że może to też obniżyć wartość ich nieruchomości nawet o 30 procent.
Pod zamieszczoną w sieci petycją nie brakuje też głosów rozsądku. Internauci przekonują, że antena nie jest zagrożeniem.
"Mam maszt pod domem. Śpię dobrze, głowa mnie nie boli, dziecko nie jest nadpobudliwe. Raka chyba jeszcze nie mam. Ale pewnie dostanę od chemii, która żremy w sklepach. Sąsiedzi też się nie skarżą"
"Ciekawe, że wszyscy korzystają z telefonów i internetu 5G, ale jak trzeba postawić maszt, to nagle stajemy się ekspertami WHO, urbanistyki i spadków cen nieruchomości. Nawet nie trzeba dowodów, wystarczy "może", "prawdopodobnie", "niepokój mieszkańców" i już mamy lokalny koniec świata"
"Właśnie po to jest potrzebny, żebyście mieli szybszy internet zwłaszcza 5G. To, że powoduje promieniowanie, to częsty mit"
Niektórzy zauważają przy tym z ironią, że protestującym przeszkadza maszt, ale smród z kominów już nie. Jeśli chodzi o smog w Olsztynie, prym wiedzie właśnie to osiedle.
Nie brakuje też zarzutów o tzw. foliarstwo.
"Spokojnie, musicie tylko kupić sobie trochę folii aluminiowej, porobić z niej czapeczki i wszystko będzie dobrze" – pisze ktoś ironicznie. Jak to możliwe, że w XXI wieku nadal jest tak silna wiara w teorie spiskowe?
– Mieliśmy nadzieję, że rozwój technologii i internetu pozwoli nam być coraz bardziej świadomymi i zapewni łatwiejszy dostęp do sprawdzonych informacji. Tymczasem obserwujemy erozję zaufania do wiedzy eksperckiej. Jednocześnie zmienia się samo pojęcie eksperta – coraz rzadziej są to osoby z potwierdzonymi osiągnięciami naukowymi, lecz ktoś, kto potrafi zdobywać zasięgi, np. influencerzy, przedstawiający często własne interpretacje jako fakty, mający łatwe i proste odpowiedzi na każdy temat – zauważa prof. Rafał Cekiera, dr nauk społecznych z Uniwersytetu Śląskiego, wicedyrektor Instytutu Socjologii.
Jak mówi dalej, kluczowy jest zmieniony obieg informacji. – Zaufanie coraz częściej kierujemy nie do ekspertów mających dorobek w danej dziedzinie, lecz do osób, które przemawiają emocjonalnie, potrafią przyciągać uwagę i docierają do nas dzięki algorytmom sieci społecznościowych. W przestrzeni wirtualnej dominują więc kontrowersje, emocje i podważanie status quo, bo takie treści klikają i sprzedają się najlepiej.
Zdaniem profesora, jesteśmy zanurzeni w informacyjnym smogu.
– Podobnie jak toksyczne powietrze, ten smog wpływa negatywnie na nasze myślenie i percepcję świata. W dzisiejszym świecie niejednokrotnie przez to czujemy się zagubieni, nie wiemy, skąd czerpać rzetelne informacje.
Jak zauważa, każdy z nas naturalnie dba o własne bezpieczeństwo. Gdy słyszymy o potencjalnym zagrożeniu, trudno je zweryfikować, przez co stajemy się podatni na tego rodzaju informacje.
Powszechna nieufność
Prof. Rafał Cekiera podkreśla, że oczywiście możemy mieć różne opinie i interpretacje, ale kluczowe jest uzgadnianie faktów. Zgoda co do faktów i przyjęcie pewnego poziomu zaufania do naukowców, ekspertów i wiedzy jest niezbędne.
Optymizmem nie napawają najnowsze badania Eurobarometru, z których wynika, że aż 54 proc. Polaków nie ma potrzeby posiadania wiedzy naukowej. Połowa ankietowanych twierdzi, że naukowcom nie można ufać, a aż 70 proc. Polaków ma trudności ze zrozumieniem przeczytanego tekstu. Co szósty absolwent studiów magisterskich w Polsce jest analfabetą funkcjonalnym.
– Okazuje się, że nasze społeczeństwo należy niestety do tych, w których wiara w teorie spiskowe ma się całkiem dobrze. Ale również w innych państwach obserwujemy widoczny wzrost tego rodzaju postaw w ostatnich latach – zauważa prof. Rafał Cekiera.
Przykładem jest wybuch paniki wokół budowy masztu. – To lokalny efekt szerszych procesów, w których przestajemy wierzyć nauce i ekspertom, a w sytuacji niepewności zaczynamy ufać rozmaitym krążącym teoriom spiskowym – wyjaśnia.
I zwraca uwagę, że obok wpływu informacji w sieci, istotny jest również kontekst społeczno-ekonomiczny.
prof. Rafał Cekiera
dr nauk społecznych
Zdaniem profesora, taka świadomość wpływa na nasze reakcje na codzienne sprawy, na przykład budowę masztów. Pojawia się przekonanie, że lepiej zachować ostrożność, bo nawet gdyby coś było szkodliwe, firmy mogłyby to ukryć lub zmanipulować.
Profesor przypomina, że jeszcze dwie dekady temu, gdy w Polsce raczkował kapitalizm, inwestycje na lokalnym terenie były postrzegane pozytywnie i nobilitująco. Dziś jednak informacje o nieetycznych działaniach firm, które wykorzystują ludzi i nie liczą się z tkanką społeczną rodzą powszechną nieufność.
Nawet uspokajające zapewnienia władz nie zawsze przekonują, ponieważ pojawia się podejrzenie, że mogą mieć one interes w osłanianiu biznesowych poczynań.
– Czy jest szansa, że ci, którzy wierzą w teorie spiskowe zwrócą się ku nauce? – pytam.
Mój rozmówca nie traci nadziei. Widzi ją w rosnącej świadomości zagrożeń płynących z dezinformacji. Ale to może nie wystarczyć. Jego zdaniem potrzebne są regulacje prawne dotyczące szerzenia dezinformacji.
– Nie chodzi i nie może chodzić o żadną formę cenzurowania treści, lecz o nadanie naszej komunikacji cywilizowanych ram. Dzięki temu wolność przepływu informacji nie prowadziłaby do bezradności wobec treści fałszywych lub takich, za którymi mogą kryć się różne ukryte interesy – podsumowuje.
Zobacz także
