
W najgorszych koszmarach żaden pasażer nie przypuszczałby, że może nie polecieć na zaplanowane wakacje mimo przejścia odprawy i bycia pod odpowiednią bramką. A jednak taka sytuacja miała miejsce na Lotnisku Chopina. Aleksandra i Michał patrzyli, jak ich samolot startuje bez nich, bo utknęli w palarni.
Aleksandra i Michał mieli zaplanowaną podróż do Londynu. Bilety Wizz Aira kupione, wiza załatwiona, nawet przez kontrolę przeszli sprawnie. Już myśleli, jak będą spędzać czas na miejscu, kiedy nagle ich lot się opóźnił. Postanowili, że dodatkową przerwę wykorzystają na szybkie zapalenie papierosa. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, że wchodzą do prawdziwej "szklanej pułapki".
Awaria na Lotnisku Chopina. Pasażerowie utknęli w palarni
Oprócz pary w palarni przebywał jeszcze jeden mężczyzna. Kiedy cała trójka chciała opuścić pomieszczenie, okazało się, że nie są w stanie. Drzwi szklanego pomieszczenia mimo wciskania przycisku nawet nie drgnęły. Zaczęły się gorączkowe ruchy, aby jakoś się uwolnić, bo kolejka do wejścia na pokład ruszyła. Oni byli bezsilni zaledwie kilkanaście metrów dalej.
– Guzik był jeden, ten otwierający palarnię. Zero wskazówek, co robić w sytuacji, w której się znaleźliśmy, żadnego numeru alarmowego, czegokolwiek – opowiedziała w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Aleksandra. Kiedy spokojne próby otwarcia drzwi niczego nie dały, panowie próbowali wydostać się z pomieszczenia siłą. To także niewiele pomogło.
Podróżni rozsunęli szklane drzwi na kilkanaście centymetrów. To za mało, żeby wydostać się z pomieszczenia, ale wystarczająco, żeby poprosić o pomoc, choć po godzinie 21:00 na miejscu nie było już wielu osób. Uwięzionymi zainteresowała się obsługa lotu, ale ostatecznie podobno nie udzieliła wsparcia. Podróżni o pomoc poprosili także sprzątaczki, które zadzwoniły do odpowiednich osób.
Odsiecz w osobie pana z ochrony przybyła po ok. 30 minutach szarpania z drzwiami. Mężczyzna zdjął prowadnicę, a po chwili drzwi się otworzyły. Niestety, było już za późno. Samolot wystartował bez nich, bo w palarni byli uwięzieni przez ok. godzinę.
PPL zarządzający Lotniskiem Chopina zwrócił koszty, ale nie przyznał zadośćuczynienia
W rozmowie z "Gazetą Wyborczą" do tego incydentu odniosły się Polskie Porty Lotnicze (PPL), które zarządzają Lotniskiem Chopina. W oświadczeniu podkreślono, że do awarii palarni doszło na skutek chwilowego braku prądu. Dodano także, że podróżni mogli zbyt mocno próbować otworzyć drzwi, stąd te się zacięły i zmieniły w pułapkę.
"W takiej sytuacji drzwi powinny otworzyć się automatycznie i bez trudności przy użyciu siły ludzkiej. Jednakże w wyniku zaistniałych okoliczności, osoby znajdujące się wewnątrz prawdopodobnie zastosowały zbyt dużą siłę, naciskając na drzwi w sposób prostopadły do ich kierunku otwierania. To spowodowało ich nieprawidłowe przesunięcie z prowadnic rolkowych, co w efekcie doprowadziło do całkowitego zablokowania mechanizmu otwierania" – wyjaśniły PPL w oświadczeniu przesłanym "Gazecie Wyborczej".
Ostatecznie para zrezygnowała z podróży do Londynu i zaplanowanego urlopu. Zamiast tego Aleksandra wróciła do Olsztyna, a Michał do Poznania. Po zgłoszeniu reklamacji PPL zgodził się oddać im pieniądze za bilety lotnicze, kolejowe (ale tylko w jedną stronę) i wizy do Wielkiej Brytanii. W sumie to ok. 624 zł.
Równocześnie nie zaproponowano żadnego odszkodowania ani zadośćuczynienia. Para mogłaby się o to ubiegać na drodze sądowej, ale zrezygnowała z tego kroku. Pocieszeniem jest jednak to, że PPL wyciągnął wnioski z tej awarii, a w palarniach pojawiły się instrukcje mówiące co robić w razie kolejnego zatrzaśnięcia w pomieszczeniach.
Zobacz także
