Podobno to dzieci spuszczone ze smyczy są w stanie przekroczyć wszystkie granice. Jednak ich rodzice nie są ani trochę lepsi – kiedy tylko wyślą dzieci na wakacje czy do teściów, zaczynają się zachowywać, jakby znowu byli w liceum. Imprezują nawet ostrzej niż młode pokolenie, bo chcą, jak najlepiej wykorzystać okazję, która może nie nadejść przez kolejnych kilka miesięcy.
Nie tylko studenci i licealiści używają wolności, kiedy tylko spuści się ich z rodzicielskiego oka. Podobnie jest z rodzicami, którzy urywają się ze smyczy dzieci. Firmowa wycieczka przypomina nieco obyczaje maturzystów na biwaku. – Pojechaliśmy na wyjazd z pracy i młodsi koledzy prawie nie kładli się spać – opowiada pracownica budżetówki. – Przez cały dzień jeździliśmy albo chodziliśmy z przewodnikiem, a po powrocie zaczynała się impreza. Raczej było spokojnie – spotkania w pokojach, drinki, ale wszystko w granicach rozsądku. Tylko jeden pokój był bardziej imprezowy – mężczyźni imprezowali do godz. 4 rano, grali na gitarach, krzyczeli. Nie można było spać – mówi.
Mocną psychikę muszą mieć pracownicy hoteli i ośrodków wypoczynkowych, które są częstym celem podróży wolnych rodziców. – Kiedy przyjeżdża do nas grupa dorosłych, zwykle zaczyna się spokojnie – od ogniska i piwka – relacjonuje Kasia, która latem pracuje w ośrodku wczasowym nad jeziorem na Pomorzu. – Ale z reguły na tym się nie kończy, tym bardziej, że towarzystwo jest już podpite, bo pierwsze piwo otwiera do śniadania. Więc po kilku piwach zaczynają się śpiewy, żarty i śmiech słyszany w całym ośrodku. Kiedy zapasy się kończą, jest tradycyjna wyprawa do sklepu monopolowego. Ci, którzy zostają, często wykorzystują to, że pary są rozdzielone, bo mężczyzna poszedł po wódkę – mówi.
Dwuznaczne żarty i czułe przytulanie to norma. – To wcale nie jest najgorsze. Kiedy jest już naprawdę ciężka atmosfera, ktoś wpada na pomysł, żeby się wykąpać w jeziorze. Ale goście zwykle nie mają kąpielówek, a w ubraniu się nie wykąpią, poza tym jest już noc, ciemno, więc wiadomo… Aż dziwne, że nikt jeszcze się nie utopił. Najczęściej najmniej pijany pilnuje całej reszty. No i nikt nie wypływa na głęboką wodę. Kąpiel w jeziorze najczęściej kończy imprezę – relacjonuje Kasia.
Większość rodziców staje przed problemem, co zrobić, żeby pomimo 30-40 lat nie prowadzić życia towarzyskiego 60-latka. – Odkąd urodziło się nam dziecko, jeśli chcemy się pobawić, robimy z żoną dyżury i raz na imprezę idę ja, raz ona albo czasami zabieramy syna ze sobą. Wtedy oczywiste jest, że nie można się upodlić – mówi Jacek z Warszawy. – Żona stara się wyjść na imprezę raz na dwa tygodnie. Często pracuje w soboty do późna, więc idzie prosto z pracy. Wtedy ja siedzę z młodym. Nie chcemy zostawiać dziecka obcym ludziom – opiekunce, czy sąsiadom albo znajomym, więc najczęściej bawimy się osobno. Poza tym wiadomo, że następnego dnia trzeba wstać, zająć się domem, więc nie można przesadzić z alkoholem – relacjonuje.
Zupełnie inaczej sytuacja wygląda, kiedy dom pustoszeje na kilka dni. – Latem i zimą, kiedy jedno z nas wyjeżdża z synem do dziadków, dom jest wolny przez cały tydzień. Zdarzało się już, że z jednej imprezy szedłem na drugą, a jak wstałem to dzwonił kolega, żeby wpaść na wódkę czy piwo. Ale to zdarza się rzadko. Raczej jesteśmy spokojni. Syn ma już 9 lat, więc ja się przyzwyczaiłem, żona trochę mniej, jest bardziej imprezowym typem. Myślę, że duży wpływ na zachowanie rodziców ma to, czy mogą zostawić dziecko teściom. Jeśli nie ma problemu, żeby wyjść do kina albo do teatru, to raczej nie czują potrzeby ostrego odreagowania, kiedy wyślą dziecko na wakacje – mówi Jacek.
Są też tacy rodzice, którzy gdy organizują imprezę, wcale nie wysyłają dziecka poza dom. – Moi znajomi zostali rodzicami w bardzo młodym wieku i często zapraszali do siebie gości. Dziecko było takim 6-letnim kumplem wszystkich dorosłych i teraz kiedy jest już starsze nie widzę, żeby to się na nim jakoś negatywnie odbiło. Ale rodzice się uspokoili, kiedy urodziło im się drugie dziecko – relacjonuje nasz rozmówca.
Niektórzy nie mają oporów przed wypiciem przy dzieciach nawet sporych ilości alkoholu. – Kiedy moja córka miała już kilkanaście lat, nie miałem żadnego problemu z tym, żeby w domu wypić wódkę z kolegą – relacjonuje Marek. – Sam też nie jestem strasznie srogim rodzicem, więc moja córka wie, co to alkohol i że czasem można go nadużyć. Dlatego nie była specjalnie zgorszona ani nie traciła szacunku do ojca, kiedy słyszała, jak spędzam noc nad toaletą albo następnego dnia umieram na niesamowitego kaca. Alkohol jest dla ludzi – przekonuje.
Nieco inne zdanie ma Ewa Krupińska ze Specjalistycznej Poradni Rodzinnej Dzielnicy Bemowo. – Kiedy byłam matką małych dzieci i chciałam iść na prywatkę, musiałam wysłać dzieci do babci albo znajomych. Teraz też tak jest – przekonuje. – Mam jednak wrażenie, że rodzice, którzy odsyłają dzieci, aby się wybawić to margines. Większość mam, z którymi pracuję, wykorzystuje wolny czas, żeby odpocząć, doczytać książkę, posprzątać gruntownie mieszkanie, bo przy dzieciach po prostu nie ma czasu. Jeśli rodzice traktują dzieci jako przeszkodę w prowadzeniu rozrywkowego trybu życia, może w nich narastać frustracja, a to nie wychodzi rodzinie na dobre. Jednak część traktuje to po prostu jako odskocznię od codzienności i nie ma potrzeby się wyszumieć – zauważa terapeutka.
Młodzi rodzice, którzy w dodatku lubili (i wciąż lubią się bawić), pewnie już odliczają dni do wakacji. Wtedy ośrodki wczasowe zaludnią się nie tylko obozami uczniów, ale i grupkami rodziców, którzy uwolnili się od dzieciaków. A schemat takiego wyjazdu już znamy: piwko, ognisko i dalej impreza toczy się sama. Często w zupełnie niespodziewanym kierunku.