Polska w Sylwestra znów wytrze sobie gębę tradycją fajerwerków.
Polska w Sylwestra znów wytrze sobie gębę tradycją fajerwerków. Fot. naTemat.pl

Nadchodzi najgorsza noc w roku. Dzieci będą sinieć, starsi drżeć ze strachu, psy padać na zawały. A wszystko to w imię tradycji, huku i swądu spalenizny. Ale kasa musi się zgadzać.

REKLAMA

Byłam w piątej klasie podstawówki, kiedy koleżance wpadł do ucha odłamek petardy. Na jakiś czas ogłuchła. Nie pamiętam dokładnie, ale chyba to stało się wiosenną porą. "Wspaniały" czas na takie eksplozje.

Mieliśmy wtedy zajęcia z WF-u na boisku szkolnym: chłopcy i dziewczynki razem. Za siatką banda dzieciaków bawiła się petardami. Koleżanka niefortunnie stała najbliżej.

To były czasy, kiedy nikt się nie patyczkował, więc wuefista przeskoczył przez siatkę, wytargał bezmyślnego gagatka za ucho i nakazał natychmiast doprowadzić się pod drzwi mamusi. Na pewno była z syna dumna. W tym czasie inna nauczycielka wzywała karetkę. Wykrzywioną z bólu twarz koleżanki mam do dzisiaj przed oczami. 

Dźwięk jak tortura

Strzelanie petardami zawsze mnie właściwie intrygowało. Co właściwie daje temu, kto strzela? Adrenalinę? Podniecenie? Poczucie władzy? A może po prostu zabija nudę?

Bo o ile fajerwerki potrafią jeszcze choć na chwilę upiększyć ciemne niebo kolorami, o tyle petarda sprowadza się do dwóch słów: huk i smród. Ani w tym widowiska, ani piękna. Totalny absurd.

Może w tym odpalaniu chodzi o element niepewności: czy tym razem stracę palce, czy jeszcze nie? Kuszące ryzyko. 

I mogłabym tak sobie kpić i zrzucać winę na bandę dzieciaków, pijanych dorosłych albo miłośników tradycji. Ale petardy nie biorą się znikąd. To biznes. Na dodatek Polska jest w czołówce Europy: kilka dni w roku przynoszą wielomilionowe obroty.

Jednak ten huk ma też swoją cenę. Płacą ją ci, dla których Sylwester jest nocą strachu i paniki. Znam uroczą dziewczynkę, która ma nadwrażliwość na dźwięki. Kilka lat temu ktoś rzucił petardę niemal pod jej stopy. Zsiniała. Stała w bezruchu przez dłuższą chwilę, jakby ją zamroziło.

A przecież człowiek całe życie się uczy. Edukuje się. Jego świadomość rośnie. To, czego dwadzieścia lat temu jeszcze nie wiedzieliśmy, dziś jest oczywiste: taki dźwięk może być torturą dla osób w spektrum autyzmu. Autysta może zwymiotować ze strachu, może chcieć uciec, może zareagować agresją.

Pies może umrzeć na zawał. I umiera. Tak jak czworonóg przyjaciel mojej znajomej.

I niby ta świadomość rośnie, ale jednak nie u wszystkich. Bo ktoś jednak kilkulatce rzucił petardę pod nogi. I kogoś to szalenie rozbawiło.

Najsmutniejsze jest to, że wszystko odbywa się w imię tradycji. Ot, słowo-wytrych. Łatwiej jest sobie wytrzeć gębę tradycją niż uderzyć się w pierś.

Nie wszędzie jednak na szczęście tradycja wygrywa z odpowiedzialnością. Są kraje, które uznały, że rachunek zysków i strat po prostu się nie zgadza. Na przykład taka Holandia:  zdecydowała się na ogólnokrajowy zakaz sprzedaży i używania fajerwerków. Ustawa ma wejść w życie w 2026 roku. Oczywiście, że branża pirotechniczna zapiera się rękami i nogami. I już liczy straty.

Ale holenderskie władze są nieprzejednane. Mówią wprost, że chodzi im o dobro zwierząt, które każdej nocy sylwestrowej przeżywają traumę. Ale oczywiście chodzi też o ludzi. Nie tylko o tych, którzy reagują strachem na huk, ale także o tych, którzy fundują traumę innym.

Co roku holenderskie szpitale przyjmują ofiary zabaw materiałami pirotechnicznymi. A widoki są średnie: pourywane palce, uszkodzony wzrok, trwałe urazy słuchu, poparzenia.

Tylko podczas zeszłego sylwestra w Holandii z powodu wystrzałów zginęły dwie osoby, a 1162 wymagały natychmiastowej pomocy medycznej. To już nie przelewki.

Dlatego rząd w Hadze wzywa inne kraje Unii Europejskiej do współpracy – łatwiej połączyć siły. Jeśli handel kwitnie tuż za miedzą, trudno o ukrócenie tego procederu na większą skalę. Tym bardziej, że jest obawa, że zwiększy się szara strefa.

Ważna sprawa: zakaz fajerwerków nie wynika z fanaberii ani ideologii. Wynika z liczb, z raportów, z danych ze szpitali i od służb ratunkowych. Ot, chłodna kalkulacja.

A to Polska właśnie

Polskie oddziały ratunkowe też mają co robić w noc sylwestrową. Każdego roku karetki pędzą do ofiar wystrzałów petard i fajerwerków.

Nas rząd popiera ograniczenia, ale nie zamierza wprowadzać ogólnokrajowego zakazu. Zamiast tego decyzja trafia w ręce samorządów, które otrzymają uprawnienia do regulowania używania materiałów pirotechnicznych na swoim terenie. Władze Krakowa stanęły na wysokości zadania.

Ostatnio Kraków mi naprawdę zaimponował – wprowadził coroczny zakaz używania fajerwerków. Owszem, w noc sylwestrową można będzie postrzelać, ale tylko przez cztery wyznaczone godziny. To zawsze lepiej, niż lepiej niż straszenie petardami, które trwa już czasem na kilka dni przed Sylwestrem.

Żeby nie było tak słodko: wojewoda małopolski zapowiedział, że zaskarży tę uchwałę. Trzymam mocno kciuki, żeby mu się nie udało.

O wprowadzenie podobnych regulacji na poziomie całego kraju walczą różne organizacje społeczne. Apelują, uświadamiają, starają się poruszyć opinię publiczną i wstrząsnąć tymi, którzy tego jeszcze nie rozumieją.

Na przykład Akcja Demokracja zaapelowała o natychmiastowy zakaz sprzedaży i odpalania fajerwerków. "Fajerwerki i petardy nie są niezbędnymi elementami dobrej zabawy. Są za to źródłem strachu, bólu i śmierci. Polska nie może być krajem, w którym jest na to pozwolenie" – podkreślają autorzy petycji skierowanej do rządu.

I ja się pod nią podpisuję.