Ministerstwo Edukacji Narodowej szykuje zmiany, które zmniejszą liczbę godzin i sposób nauczania historii i WOS-u dla uczniów profili przyrodniczych i ścisłych. I na odwrót. Sprzeciwił się temu radny PiS z Krakowa, dwóch pracowników IPN i dwie inne osoby. W ramach protestu głodują. Ministerstwo kończy katorgę uczniów czy prowadzi do ogłupienia społeczeństwa?
Historia i społeczeństwo zamiast WOS-u i historii, przyroda zamiast fizyki, geografii i chemii. MEN zapowiada, że zmiany ułatwią uczniom życie: będą mogli skupić się na nauce do matury i swoich przedmiotach kierunkowych.
Co, jak i dlaczego
W pierwszej klasie LO, zamiast zaczynać historię od starożytności, uczniowie mieliby poznawać historię najnowszą - świata i Polski. A potem decydować, czy chcą mieć rozszerzony program, czy ograniczony do najważniejszych kwestii. Tak samo wygląda sytuacja humanistów i ich przyrody. Ma to sprawić, że uczniowie będą potrafili kojarzyć logicznie fakty i uczyć się procesów, a nie kuć na pamięć.
Ministerstwo dowodzi, że taki sposób organizacji nauki ma pomóc w lepszym przygotowaniu się do matury. Padają też argumenty za tym, że obecnie uczenie się biologii na takim poziomie, jaki mają humaniści w podstawie programowej, jest katorgą. Tak jak nauka historii przez przyszłych chemików czy matematyków.
Przeciwko temu protestują w Krakowie: radny PiS Adam Kalita i cztery inne osoby. Wszyscy są opozycjonistami z lat '80, dwóch z nich pracuje w Instytucie Pamięci Narodowej. Przyjęli jedną z najostrzejszych form protestu: głodówkę. Tylko czy protestowanie ma sens?
Produkcja rzemieślników
- Takie zmiany w edukacji prowadzą w stronę społeczeństwa medialnego, którymi łatwo manipulować. Ze szkół będą wychodzić idealni konsumenci, którzy przyjmą bezkrytycznie każdą marność - mówi nam Wiesław Kosakowski, dyrektor LO im.
Marynarki Wojennej w Gdyni.
Jego zdaniem, MEN zmniejsza ofertę edukacyjną szkół. I odchodzi od idei Liceum Ogólnokształcącego.
- Nie chcę, by szkoła zmieniła się w kurs przygotowawczy do matury. Zlepienie pewnych przedmiotów na siłę, jedna godzina w pierwszej klasie. To może od razu dajmy sobie spokój, niech uczniowie wybierają przedmioty do matury i uczą się tylko ich, po co udawać - ocenia dyrektor. - Jeśli szkoły mają być prawdziwymi liceami ogólnokształcącymi, przez wielkie L i wielkie O, to nie można tak ograniczać nauczania.
Zgadza się z tym profesor Wojciech Roszkowski, historyk z Uniwersytetu Warszawskiego.
- Oznacza to praktycznie likwidację liceów ogólnokształcących. Jest to też oszustwo informacyjne wobec społeczeństwa - ocenia profesor.
Podstawy trzeba znać
- Jak ktoś ma kojarzyć fakty, jeśli ich nie pozna? - pyta retorycznie historyk. - Taka specjalizacja szkoły średniej to małpowanie szkół zachodnich. Jestem przeciwko takiemu procesowi - oświadcza stanowczo prof. Roszkowski.
- Nie należę do zwolenników nauki pamięciowej, ale potem przychodzą do mnie studenci i nie wiedzą co się stało w 1945 roku - mówi profesor. - Może sposób nauczania jest zły, ale zakres przedmiotu nie. Trzeba uczyć się dat, a nie cyfr, wtedy jest łatwiej i korzystniej - sugeruje Wojciech Roszkowski.
Historyk podkreśla, że tak jak humanista musi znać minimum matematyki i fizyki, tak uczeń ścisły musi poznać podstawy historii. Bynajmniej nie ze względu na patriotyzm. - Człowiek po LO musi wiedzieć, że był Gomułka, że był Stalin, że była transformacja i inne rzeczy. Jeśli tego nie wie, to nie jest w pełni obywatelem. Idzie potem głosować i robi to nie do końca świadomie - wyjaśnia wykładowca UW.
Ze słusznością tego argumentu trudno się nie zgodzić, ale jest jeszcze druga strona: uczniowie.
Nie wiedzą, bo nie mają czasu
Już od paru lat narzeka się na to, że program liceum w 3 lata jest przeładowany. Profile humanistyczne wcale nie mają okrojonej biologii czy chemii, a przyrodnicze muszą znać historię całkiem szczegółowo. Muszą przygotowywać się do matury, więc na przedmioty obowiązkowe nie mają już czasu. Zakuwają je więc i potem ich wiedza - wyryta w pamięci na sprawdziany - po prostu się ulatnia. Na dodatek na wszystko zawsze jest za mało czasu, trzeba lecieć z programem.
Nie da się ukryć, że jeśli ktoś chce mieć w miarę dobre oceny ze wszystkich przedmiotów i dobrze zdać maturę, to życie towarzyskie i przyjemności musi prawie
całkiem odłożyć na bok. A ponieważ wyścigu szczurów zaczyna się coraz wcześniej i jest coraz ostrzejszy, to uczniowie zamieniają się w roboty z nosem w książkach lub po prostu ściągają. I jakoś przez te trzy lata przechodzą przez przedmioty, które ich interesują.
Przy czym Wiesław Kosakowski, który zarządza jednym z najlepszych liceów w Polsce, podkreśla, że mało kto w wieku 17 lat na sto procent wie kim chce być potem. - Wybieranie specjalności, będąc tak młodym, to głupota. Tylko wybitne jednostki wiedzą wcześnie, co chcą robić w życiu - ocenia dyrektor III LO. Przypomina się tu cytat z "Dnia świra", kiedy główny bohater mówi: "Co za ponury absurd... Żeby o życiu decydować za młodu, kiedy jest się kretynem".
Szkoły przeskoczą reformę?
- Będziemy próbować, w miarę możliwości finansowych, wraz z rodzicami organizować dodatkowe zajęcia. Tak, by oferta edukacyjna się nie zmniejszyła - deklaruje Kosakowski. - Reforma jest obowiązkowa, ale to nie znaczy, że musimy się na nią godzić.
Według dyrektora III LO, reforma ta niesie za sobą jeszcze jedno niebezpieczeństwo. Uczniowie będą wybierać tylko trzy podstawowe przedmioty na maturze i iść na jakiekolwiek studia, byle łatwiej. Nie będą mieli szansy poznać różnych dziedzin nauki i zbadać, co ich naprawdę interesuje. Wszak młodzi ludzie potrafią zmieniać zdanie na pół roku przed maturą i totalnie przewartościowywać swoje pasje.
Swoje oburzenie wobec zmian wyrazili już protestujący z Krakowa. Również inni dyrektorzy, z którymi rozmawialiśmy, zgadzają się ze stanowiskiem Kosakowskiego. Co ciekawe, oburzenie wzbudza głównie ograniczenie historii. Zaś stworzenie zlepka nazwanego "Przyroda" aż tak nie bulwersuje.
Uczniów o zdanie nikt nie pyta
Jego opinię potwierdzają inni dyrektorzy szkół, z którymi rozmawialiśmy. Tych znajdujących się wyżej i niżej w rankingach. Podobnie podzieleni są uczniowie. Jedni twierdzą, że będzie łatwiej. Inni, że to prowadzenie do głupich absolwentów i że uczenie się im nie przeszkadza, bo i tak na swój sukces trzeba ciężko pracować. Wątpliwe jednak, by władze w ogóle spytały
Zarzuty wobec MEN, że reforma to ogłupianie społeczeństwa, to ciężki kaliber. Obie strony mają pewną słuszność ze swoimi argumentami. Dorośli często stwierdzają krótko, że skoro oni dali radę się wszystkiego uczyć, to ich dzieci też mogą. Tylko czemu nie ułatwić im życia? Z drugiej zaś strony - czy ułatwienie nie oznacza ogłupienia?