
Marcin Prokop zgodził się zabrać zabrać głos w dyskusji na temat chamstwa. Zdaniem dziennikarza, nie jest ono jedynie polską domeną, co nie znaczy, że problem nie istnieje. Przeciwnie. Zdaniem dziennikarza, odpowiadają za nie między media i politycy.
REKLAMA
Nie wydaje mi się, aby chamstwo dało się wpisać w poczet naszych cech narodowych. Nie sądzę, żeby nasza skłonność do chamskich zachowań była większa niż europejska przeciętna. Wnioskuję raczej, że obecne „polskie chamstwo” ma charakter reaktywny, jest odpowiedzią na splot okoliczności, które zaistniały w ostatnich latach.
Po pierwsze, media rozrywkowe, a od niedawna również informacyjne, wypromowały wzorzec zachwyconego sobą hucpiarza, który odnosi sukces, rozpychając się łokciami, szukając agresywnej konfrontacji, posługując się prymitywnym językiem przemocy. Najpopularniejsze ostatnio osoby celebryckiego świata to w większości produkty tej doktryny, przyjętej przed odbiorców, głównie dzieciaki, jako powszechnie obowiązująca recepta na osiąganie celów.
W podobny sposób funkcjonują również politycy, posługujący się zasadą, że wygrywa nie ten, co mówi mądrzej, tylko ten, co krzyczy głośniej. Racja ginie w bełkocie. Słuchając wypowiedzi choćby pani Pawłowicz z jednej, czy Stefana Niesiołowskiego z drugiej strony, zastanawiam się, czy zdają sobie sprawę, że jako osoby publiczne, mające wyznaczać standardy, dają ludziom zielone światło na postępujące rozhamowanie, czy jak kto woli – rozchamowanie, w sferze języka i obyczajów.
Skoro w Sejmie i w telewizji - ba! nawet w kościele - tak mogą, to i Kowalski w spożywczaku też może. Chamstwo zaczęło być mylone z zaradnością, dynamizmem i asertywnością. Dopóki w sferze publicznej nie pojawi się wobec tego wystarczająco silna przeciwwaga, dopóki ktoś nie wypromuje postawy, że kindersztuba, erudycja, umiejętność słuchania i walka na argumenty, a nie poniżające bonmoty, są sexy, dopóty jesteśmy skazani na chamstwo w państwie.
Czytaj także: