Przed rozpoczęciem wywiadu zapytałam Tytusa, czy są rzeczy, o których nie chce rozmawiać. Odpowiedział, że mogę pytać o wszystko, jednak z drugiej strony nie chciałby ciągle mówić o ojcu. I tak nie miałam najmniejszego zamiaru żeby zamienić ten tekst we wspólne rozgrzebywanie sprawy ACTA, czy fanpage na facebooku. Przyszłam przecież porozmawiać nie ze Zbigniewem, a z Tytusem Hołdysem, właścicielem klubokawiarni Chwila na warszawskiej Woli, inteligentnym dwudziestosześciolatkiem, którego kręci sztuka, kino i lubi pomagać innym.
O szesnastej przychodzę na ulicę Ogrodową. Przed wejściem do Chwili czeka już na mnie jej właściciel, czyli Tytus i jego radosny pies Elvis. Wchodzimy do środka, rozsiadamy się na kanapach, wyjmuję notes.
Dlaczego zdecydowałeś się założyć to miejsce?
Tytus Hołdys: Chodziło o proste marzenia. Na początku bardzo chciałem mieć teatr, byłem współtwórcą grupy Niewinni Chłopcy. W Warszawie jest trudno ruszyć z offowym teatrem licząc na wsparcie innych, dlatego stwierdziłem, że założę własny lokal, w którym będzie dla niego miejsce. Potoczyło się troszkę inaczej – teatru nie mam, ale mam klubokawiarnię i jestem z tego zadowolony.
Lokale tego typu to tej chwili gorący temat. Powiedz mi jako właściciel - czym one naprawdę są dla miasta?
Klubokawiarnie robią niesamowicie dużo - więcej niż sam wydział kulturalny Warszawy. Spotkania, koncerty, przedstawienia. Ale o czym tutaj mówić w momencie, kiedy miasto ma je gdzieś, kiedy Pan Kraszewski załatwia swojemu przyjacielowi Panu Słobodziankowi trzy teatry, a on żeby tego było mało chce wyrzucić z Teatru Dramatycznego Kulturalną. Dobrze, że tak się nie stało, to był jakiś paranoiczny pomysł. Poza tym, teatr w mieście jest autentycznie zabijany. Mam przyjaciół w tym środowisku – tam nie otrzymuje się żadnego wsparcia. Wiadomo, że należy doceniać te uznane placówki, jednak należy też pamiętać o tym, co robią młodzi, bo to oni zaraz będą kreować nowe trendy. Trzeba im dawać jak najwięcej możliwości i wspierać klubokawiarnie. Wiem jednak, że gdybym mieszkał nad sufitem Chłodnej, to szlag by mnie trafiał. Najlepiej zrobić strefy, w których nie ma ciszy nocnej, jak na przykład w Londynie, bo to miasto musi żyć, ono z tego jest znane. Blokowanie klubokawiarni, które napędzają ciekawych i barwnych ludzi jest najgłupszym pomysłem na spokój w mieście.
Czy Wy też miewacie jakieś problemy z sąsiadami albo z miastem?
Bywają, ale staramy się robić wszystko, żeby ich uniknąć. Na razie żyjemy.
I macie się dobrze?
Kryzys czuć na każdym szczeblu, a klubokawiarnia musi zarabiać. Dla mnie to jest środek utrzymania – gorsze miesiące też odczuwam na sobie. Ale wiem, że to nie jest moja jedyna droga życia. Za pięć lat będę pewnie robić coś kompletnie innego.
Lubisz zmieniać to, co jest wokół ciebie. Angażujesz się w działania społeczne, albo w politykę?
Próbowałem kiedyś zrobić taką akcję „Żądamy debaty”, jednak zostałem posądzony o plagiat. Ludzie mówili, że ten pomysł został ukradziony. Kiedy zmarł prezydent Kaczyński i miały się odbyć przedwczesne wybory ja chciałem, aby wszystkich 10 kandydatów się spotkało, a nie tylko dwójka, która ma największe poparcie w sondażach. Nie wyszło. Ostatnio tutaj w Chwili miały miejsce spotkania z „jedynkami” z Warszawy, podczas wyborów parlamentarnych. To był ostatni polityczny ruch, na jaki się zdecydowałem w życiu. Mam naprawdę dość polskiej polityki. To już nawet przestało być śmieszne, jest zwyczajnie przerażające. Orientuję się w tym, co się dzieje, bo jestem po prostu ciekawy świata i muszę wiedzieć, ale prawda jest taka, że 90% sytuacji jest czysto patologiczna. Takie tłumaczenia, że jesteśmy młodą demokracją i musimy się jeszcze nauczyć są bezsensowne. Według mnie będzie coraz gorzej. Jeżeli tak ważne rzeczy jak śmierć papieża i katastrofa smoleńska nie powodują, że jesteśmy jednym narodem, to już nic nie pomoże.
Starasz się dzięki swojemu lokalowi pomagać właśnie tym młodym, barwnym ludziom, o których mówiłeś wcześniej?
Tak, przede wszystkim skupiamy się na zespołach, które nie są jakoś bardzo znane – młode kapele, stawiające swojej pierwsze kroki, grający na gitarach siedemnastolatkowie. Dzięki nam mogą się sprawdzić na profesjonalnej scenie.
Pamiętam, że kiedy Lekkostronniczy (z którymi się przyjaźnię) do mnie zadzwonili i spotkaliśmy się tutaj w Chwili, zapytałem ich od razu „czemu ja?” Oni się tak uśmiechnęli i powiedzieli: "no jak to, czemu Ty?". Od razu wyszliśmy z założenia, że będziemy mnie przedstawiać specjalnie jako syna celebryty. Mam naprawdę duży dystans do tego, więc się zgodziłem. Kiedy byliśmy w TVN jedna z pań zapytała jak ma mnie podpisać – my wszyscy odpowiadamy „syn celebryty”.
Czujesz się nim?
Kiedyś pojawił się taki tekst, że ja niczego nie robię w życiu, jestem wyłącznie synalkiem. Mam 26 lat i wydaje mi się, że jednak trochę rzeczy zrobiłem. Jeżeli chodzi o moje dokonania nie mam sobie niczego do zarzucenia. Więc jeżeli ktoś myśli, że jestem tylko synem, który wszystko zawdzięcza ojcu, mogę się jedynie uśmiechnąć.
Ale nie powiesz mi, że do wszystkiego doszedłeś sam?
Oczywiście że nie. Tacy ludzie, którzy doszli do wszystkiego sami nie istnieją. Po urodzeniu musieliby się przecież zaszyć w lesie i nauczyć się każdej rzeczy, łącznie z czytaniem i pisaniem. Ja wiem na pewno, że nigdy nie zamieniłbym swojego życia na inne. I że nie zamieniłbym ojca na innego.
Czego cię nauczył?
Obecnie moją główną pasją jest kino. To tata mi pokazywał filmy. Jak byłem dzieciakiem i nie pamiętam ile miałem lat, ale pewnie około dziesięciu, mój ojciec wychodził z założenia, że kiedy będzie mi pokazywał jakiś film, to muszę o nim najpierw jak najwięcej wiedzieć. Dlatego na przykład zanim mi pokazał "Ojca Chrzestnego", to zrobił godzinny wykład o tym co to jest mafia, skąd się wziął Pacino i Brando. Rodzice pokazywali mi nie tylko filmy, ale i każdą możliwą sztukę.
Twój tata zamieszczając na twitterze mój tekst o Rothko pisał, że od paru lat „chodziłeś i ględziłeś” o nim i w końcu wyględziłeś. Od razu pomyślałam, że musisz się choć trochę znać.
To jest mój ukochany malarz już od dobrych kilku lat. Mój ojciec zawsze mi pokazywał malarstwo XX wieku: Warhola, Dalego, Pollocka i całe malarstwo amerykańskie, a muzeum sztuki nowoczesnej to była dla nas absolutna podstawa – raz na dwa, trzy tygodnie trzeba było wpaść. Jechaliśmy samochodem i opowiadał mi co będziemy zwiedzać, a dla mnie to była niesamowita przygoda. Jednak teraz nasze gusta są trochę inne – on idzie ciągle do przodu, a ja zaczynam doceniać starsze malarstwo, zagłębiam się w to, co było dawniej.
Jesteś sentymentalny?
Chyba mało kto lubi to o sobie powiedzieć, ale faktycznie jestem. Bardzo wiele rzeczy w teraźniejszości przypomina mi o przeszłości. Na przykład piosenka, która teraz leci („Time is on my side” The Rolling Stones – przyp. autorki) kojarzy mi się z niesamowitą przygodą, czyli koncertem The Rolling Stones w Chorzowie w 1997 roku, kiedy stałem pod sceną i śpiewałem każdą piosenkę, a raczej poruszałem ustami, bo nie znałem słów tekstu.
Jaką masz w tej chwili więź z rodzicami, w momencie, kiedy jesteś już dorosły?
To są najbliższe mi osoby, moi najlepsi przyjaciele. Zawsze mnie wspierali, a ja wspieram ich. Na prawym ramieniu wytatuowałem sobie dwa serca, jeden z napisem mama, a drugi z napisem tata. I myślę, że to jest wszystko co mogę na temat mojej więzi powiedzieć.