Gwiazdy serialu "Beverly Hills 90 210"
Gwiazdy serialu "Beverly Hills 90 210" Fot. Shutterstock

Moje ulubione pytanie na każdym bankiecie.

REKLAMA
Kiedy ma się dwanaście lat, ludzie w naszym wieku nie są atrakcyjni. To nie złudzenie, ale fakt. Dlatego rozumiem siebie z tych czasów. Już wtedy miałam swoje typy facetów, na które reaguję w sumie do dziś. Nie marzę już o chłopakach z New Kidsów, ale ciągle lubię łobuzów, jakim był Donnie Wahlberg. To rozkoszne uczucie sentymentalnego obciachu towarzyszące rozmowie o ludziach, którzy nam się kiedyś podobali, trudno porównać z czymś innym. Uwielbiam ten temat!
Polecam go bardzo na nudne imprezy i bankiety. Działa jak wspominanie kawałów robionych razem na koloniach. Świetne spoiwo, kiedy rozmowa przestaje się kleić. Każdy się w kimś podkochiwał. Tylko odpowiadajcie szczerze! Zwykle są to postacie kompromitujące i niedorzeczne. Co my w nich widzieliśmy! Ale i to coś o nas mówi. Teraz pytam już tylko dziewczyn, panowie niech się śmieją i wyciągają wnioski. Mogą się sporo dowiedzieć.
Patrząc na wspomniany boys band jako modelowy: jeden chłopak musiał być zły (dla tęskniący za wrażeniami), drugi przystojny (estetki i ambitne dziewczyny), trzeci wysportowany, czwarty brzydki ale wrażliwy i piąty najmłodszy, dla starszych sióstr i lubiących poczucie bezpieczeństwa. Jak było czterech, to wypadał zwykle sportowiec, mimo że w wywiadach najwięcej mówił o mamie i zwykle kochały go wielbicielki psów. Brzydal musiał zostać, bo przyciągał intelektualistki. Aktorzy również, byli zawsze seksowni, tacy nieskazitelni i rzucali z ekranu mistrzowskie teksty, jakby ktoś nad nimi pracował.
No i seriale. Tam też był podział na brzydkich i przebojowych. Modelowym przykładem tego są bohaterowie „Beverly Hills 90201”, z których najsilniejsze emocje wzbudzał chyba bad boy Dylan. Ale i tak moja największa miłość z tych czasów to Robin Hood z Sherwood, który umarł w ostatnim odcinku. Siostra mówi, że wtedy płakałam. Zupełnie nie pamiętam, ale może po prostu wypadłam. Potem był wyluzowany i piękny, w pastelowej podkreślającej opaleniznę koszulce policjant z Miami Sonny Crockett.
Miałam nawet przez moment ciśnienie na animowanego disnejowskiego rycerza z „Dzwonnika z Notre Dame”. Czy ktoś mnie przebije? Podejmę każde wyzwanie, mam jeszcze parę asów w zanadrzu. Wszyscy są w jakimś sensie podobni.
Też ciągle lubicie te same cechy u facetów? Ja zawsze uwielbiałam złych chłopców, w każdym zespole i filmie. Źli dawali radę. Dzisiejsi jakoś nie robią na mnie wrażenia. Biebera bym z łóżka wyrzuciła.
Ale zupełnie szczerze, pamiętam jeszcze ten dziewczęcy styl widzenia spraw. Że jeśli ktoś nam się podoba, to nie ma opcji, żeby kiedyś nie był mój. Przez parę lat kochałam się w Elvisie Presley'u. Przegrana sprawa, bo nie żył już od kilkunastu lat. Byłam jego wielbicielką, prowadziłam nawet fan-club. I przez parę dobrych lat miałam nadzieję, że się we mnie zakocha i poprosi mnie o rękę. Albo ktoś bardzo podobny. No właśnie, coś jednak jest w tych zadurzeniach w gwiazdach, coś zostaje. Czy nie szukamy potem w życiu tańszych zamienników naszych bohaterów, albo zamienników z krwi i kości? Czasem łapię się na tym, że tak.