
Sympatyczni, uśmiechnięci, zawsze uczesani i eleganccy młodzi ludzie. Świetnie zarabiają, ale właściwie nie widzimy ich nigdy przy pracy. Nie zdarza się im przeklinać, bo mówią hiper-poprawną, wręcz urzędniczą polszczyzną. W eleganckich szpitalach nie stoją w kolejkach, na policji spotykają się tylko z życzliwością. Czy w polskich serialach jesteśmy skazani na takich bohaterów?
Bajkowa rzeczywistość z telewizji nie ma nic wspólnego z prawdziwym życiem. Wygody, beztroska, schludne przychodnie, komisariaty - to wszystko fikcja. A w nowoczesnych szklanych wieżowcach od rana do nocy harują na umowach śmieciowych młodzi wykształceni ludzie. I zarabiają po 1200 zł. CZYTAJ WIĘCEJ
Telewizyjna bajka
Niezależnie od dramatycznego tonu takiej opinii, trudno się z nią nie zgodzić. Każdy, kto ogląda polskie seriale dobrze wie, jak bardzo większość z nich odbiega od życiowych realiów “przeciętnego Kowalskiego”. – Okłamujemy się na własne życzenie – mówi krytyk filmowy Wiesław Kot. – Lubimy oglądać te tureckie marmury, szklane tafle, gustownie urządzone mieszkania pełne antyków, te prześwietlone kadry i nasycone kolory oraz zawsze uczesane bohaterki i ogolonych aktorów – mówi.
Zastanawiając się nad tym, czy jesteśmy skazani na oglądanie w serialach świata, w którym w szpitalach nie ma kolejek, policjanci są mili i usłużni, nikt nie przeklina i wszyscy zawsze świetnie wyglądają, warto rzucić okiem kilka dekad wstecz.
Ciasne mieszkanko Stefana Karwowskiego na warszawskiej Woli było dokładnie takie samo, jak tysiące innych dookoła. Było tak samo skromnie urządzone i niewielkie, jak na czteroosobową rodzinę.
Muszyński dorzuca do tego “Alternatywy 4”, które niczym w soczewce pokazywały siermięgę PRL w latach osiemdziesiątych. Innym przykładem może być serial “Daleko od szosy”, w którym śledzimy drogę chłopaka ze wsi do wielkiego miasta. – Rodzinne gospodarstwo głównego bohatera, baza transportowa, w której pracuje i klitka na strychu, gdzie mieszka, były oddane bardzo werystycznie – zauważa Kot. Podkreśla jednocześnie, że niewielkie rozwarstwienie społeczne czasów PRL ułatwiało filmowcom tworzenie bohaterów i realiów, z którymi wszyscy mogli się identyfikować.
– Odsiani przez kapitalistyczną wirówkę na margines chcą podglądać w serialach życie wyższych sfer. Podobnie było przed wojną, gdy kucharki czytały “Trędowatą” Mniszchówny, aby zerknąć za kulisy “wielkiego świata” – mówi Kot.
Czy dzisiejsza tendencja do pokazywania w serialach wyidealizowanych obrazków z życia nieistniejących ludzi jest nieodwracalna? Doświadczenie pokazuje, że niektórzy starają się iść pod prąd. W Polsce w stronę większego realizmu poszli m.in. twórcy bardzo popularnego “Świata według Kiepskich” czy “Pitbulla”, udowadniając, że (przy wszystkich różnicach między obiema produkcjami) bieda, siermięga, absolutnie potoczny język i wszelkie inne odniesienia do realiów życia “zwykłego obywatela” mogą stanowić o sile, a nie słabości produkcji.
Czy takich seriali będzie więcej? Możliwe. Łódzka Fundacja The Strawberry przy współpracy z młodymi filmowcami właśnie rozpoczyna prace nad miniserialem zatytułowanym "Migawki". – Chcemy pokazać Łódź prawdziwą, ale z pewną dozą artyzmu. Odnaleźć tutaj nową jakość, tak jak kilka lat temu udało się to Davidowi Lynchowi – mówiła w wywiadzie dla portalu MojeMiasto.pl Magdalena Bryk z Fundacji The Strawberry.
"Migawki", powstające za skromne środki i niemal “własnymi siłami”, mają być dystrybuowane w internecie. Są bez szans w starciu z mainstreamowymi hitami z telewizji. Czy seriale, które stronią od przedstawiania upudrowanej i ulukrowanej rzeczywistości naszego kraju, są skazane na taki los?
Czy inicjatywy podobne do łódzkiej “Migawki” mają szansę trafić do szerszego grona odbiorców? Trudno powiedzieć. Moi rozmówcy podkreślają, że jak na razie “prawdziwego życia” Polacy poszukują przede wszystkim w fabularyzowanych programach typu “Trudne sprawy” i “Dlaczego ja?”. A przecież można inaczej.

