„Jak byk ryczy, to obora słucha, czyli jest demokracja, a ja i tak jestem najważniejszy”- mówi Marek Grądzki, bohater najnowszej produkcji TVN „Surowi rodzice”. Międzynarodowy format, po zagranicznych sukcesach, trafił właśnie do polskiej telewizji. Czy rzeczywiście da się wychować nastolatka w tydzień?
Popularny za granicą program właśnie trafił na anteny telewizji TVN. Scenariusz „Surowych rodziców” nie wiele różni się od innych reality show pokazywanych w stacji. Dwoje zbuntowanych nastolatków na tydzień ląduje w przykładnej rodzinie, która ma pomóc jego rodzicom w wychowaniu dziecka. W trakcie programu, jak w każdym filmie, następuje obowiązkowy punkt zwrotny. Zwykle około trzeciego dnia, kiedy nastolatek zaczyna rozumieć swoje złe zachowanie. Stałych, wyreżyserowanych punktów nie brakuje. List od matki, łzy i łamanie zasad. Nic nowego. W końcu telewizja rządzi się swoimi prawami i rzadko zaskakuje. Tym bardziej jak korzysta z utartych schematów.
Stereotypów w programie jest więcej. Złe rodziny, czyli te, które dzieci wychować nie potrafią, zamieszkują duże miasta i zwykle są dysfunkcyjne. Ojcowie albo się nie pojawiają na ekranie, albo ich w ogóle nie ma. Dobre rodziny to z kolei te mieszkające na wsi, w zgodzie z naturą, w których prym wiedzie oczywiście ojciec. To on ustala zasady, na ogół posługując się regulaminem, który oczywiście łamie, bez specjalnych konsekwencji. Przyszywane matki są za to od łagodnych słów, przytulania i najważniejsze, przytakiwania mężowi. Wiadomo, surowy rodzic to tylko ten, który umiejętnie posługuje się zasadą kija i marchewki.
Problemem programu nie są tylko tępo powielane kalki. Wiadomo, że w reality show trzeba posługiwać się grubymi kreskami, żeby wszystko było zrozumiałe. Dużo większym błędem wydaje mi się główne założenie programu. W „Surowych rodzicach” to nastolatki trzeba wychowywać, a nie ich rodziców. Po obejrzeniu dwóch odcinków, jestem przekonana, że zarówno jedni, jak i drudzy potrzebują pomocy. Trudno zresztą nazwać, to co dzieje się w programie, wychowywaniem. Dzieci trafiają do rodzin zastępczych na tydzień, więc jedyne o czym może być mowa to „tresowanie”. Programowi przyświeca teza, że na młodzieńcze wybryki najlepsza jest ciężka praca. Bohaterowie więc spędzają tydzień na sprzątaniu, pomaganiu i ogarnianiu. O poważnych rozmowach, które byłyby wskazane, można zapomnieć. W końcu „dziecko ma podporządkować się rodzicom, tak jest stworzony świat” jak mówi Dobromiła Tenerowicz- Grądzka, jedna z przyszywanych mam.
„Surowi rodzice” to program przejaskrawiony do granic możliwości. Z jednej strony pokazane są w nim rodziny, w których na porządku dziennym jest wyzywanie dzieci od dziwek, a rodziców od tępaków. Z drugiej porządni opiekunowie, którzy na ustach, jak mantrę mają słowa: kara, konsekwencja i zasada. Zdecydowanie brakuje środka. Wychowywanie nie polega przecież tylko na zakazywaniu albo odpuszczaniu, a raczej na odpuszczaniu przez zakazywanie i na odwrót. Oczywiście, nie ma co się zbytnio przejmować. Nastolatka i tak nie wychowa się w tydzień. Nawet TVN tego nie potrafi.