Z pozycji rowerzysty, każdy kierujący jest potencjalnym myśliwym chcącym go “ustrzelić”. Z pozycji kierowcy auta, każdy rowerzysta jest trudną do przewidzenia poruszającą i tworzącą zagrożenie na drodze przeszkodą. Wiadome jest nie od dziś, że obie te grupy nie darzą się sympatią. Mało tego, jak kierowca zamieni się w rowerzystę automatycznie zmienia swoje postrzeganie na rzeczywistość w której zaistniał. Czy da się ich pogodzić ?
Reklama.
Dola rowerzysty
Z roku na rok rosną nakłady przewidziane na rowerzystów (nowe ścieżki rowerowe, modernizacje istniejących, remonty itp.) W samym tylko 2013 roku gmina Zielonki chce przeznaczyć blisko 5 mln złotych (niewykorzystane środki również w roku 2014), Łódź - 10 mln zł, Wrocław - 3,6 mln zł (nie wliczając w to inwestycji w ramach remontów i budowy dróg rowerowych przy nowych jezdniach), Kraków – prawie 2 mln zł. Na przeciwległym biegunie jest Szczecin, który nie przewidział żadnych nakładów.
Fajnie. Tylko dlaczego z moich, kierowcy, podatków? Drogi budowane są i utrzymywane (teoretycznie, bo w praktyce wiemy, że nie jest to prawdą) z podatku drogowego ujętego w cenie paliwa. Zasada jest prosta. Więcej jeździsz, więcej tankujesz, więcej również płacisz na drogi. Rozsądnie. Przy budowie i utrzymaniu ścieżek rowerowych tej zasady nie ma. Przecież rowerzyści nie płacą podatku rowerowego. Płacą za to podatek od dochodu (oby przynajmniej do tego miasta, w którym poruszają się rowerem). Ale ja też!
Przepisy swoje, życie swoje
W 2011 roku zostały zmienione przepisy o ruchu drogowym, dając większe niż wcześniej prawa rowerzystom. Zgodnie z nowymi przepisami rowerzyści na ścieżce rowerowej mają pierwszeństwo przed skręcającymi pojazdami. Pojawia się także możliwość wyprzedzania przez nich z prawej strony wolno jadących aut i legalne poruszanie się z przyczepką dla dzieci ścieżkami rowerowymi (jeżeli wózek nie przekracza 90 cm szerokości).
Zgodnie z obowiązującymi przepisami rowerzyście nie wolno poruszać się po jezdni obok innego uczestnika ruchu (należy jeździć "gęsiego"), nie wolno przejeżdżać przez przejście dla pieszych, nie wolno poruszać się po alejkach parkowych (można tam jeździć jedynie na dziecięcych rowerkach). Tyle teoria. Praktyka pokazuje jednak zupełnie co innego. Nagminnie i chyba najczęściej łamany jest przepis dotyczący przejeżdżania na rowerze po przejściu dla pieszych. W sumie się nie dziwię, przecież nie po to się rozpędzał rowerem, żeby co po chwilę hamować i (co za kara) z niego zsiadać i prowadzić.
Nie należą również do rzadkości “egzemplarze” wyjątkowo dbające o płynność jazdy (chyba w zimie poruszają się samochodami i wpoili wszystkie zasady eko-jazdy, więc teraz korzystają z nich oszczędzając maksymalnie energię). Taki jak już osiągnie prędkość “przelotową” to nawet czerwone światło go nie zatrzyma. Oczywiście nie ma znaczenia czy, dla zachowania płynności jazdy, będzie musiał przeskoczyć na chodnik, a po paru metrach z powrotem na ulicę. Płynność jest najważniejsza. Z przyzwoitości pominę już tych, którym przeszkadza gwar i hałas drogowy i jeżdżą w rytm swojej ulubionej muzyki sączącej się ze słuchawek w uszach.
Co na to nasze służby stróżów prawa? Bawią się świetnie polując na kierowców (przepraszam przejęzyczenie, strzegąc bezpieczeństwa na drodze). Z reguły na tych najgroźniejszych, którzy przekroczyli prędkość o całe 10 km/h (o więcej się nie dało, bo zaczynał się korek). Nie po to przecież dostali radary (i wytyczne z Ministerstwa Finansów o spodziewanych dochodach), żeby teraz z nich nie korzystać. Racja! Oczywiście, jak powie większość, nie da się wyłapać wszystkich przewinień. Znowu racja. Dlatego, tym bardziej należą się gratulacje Straży Miejskiej w Krakowie, która za cały 2012 rok nałożyła 493 (słownie: czterysta dziewięćdziesiąt trzy) mandaty na rowerzystów za niestosowanie się do znaków i sygnałów drogowych. Owacja na stojąco.
Masz parę banknotów stuzłotowych? Znaczy się znasz przepisy o ruchu drogowym.
Tak, to nie jest żaden żart (a szkoda). Ustawodawca (w swojej dobroci) stwierdził, że jeżeli osoba posiada odpowiednie środki finansowe i stać ją na zakup roweru to wraz z paragonem za jego zakup, nabywa wiedzę z zakresu ruchu drogowego. Brzmi absurdalnie? Ale tak to właśnie wygląda. Masz skończone 18 lat, kupujesz rower i … w drogę. Na ulice, chodniki, alejki parkowe i ścieżki rowerowe. Ustawodawca, widać uznał, że każda osoba przekraczająca 18 lat swojego istnienia na świecie widziała i przeżyła już tak dużo, że spokojnie ta wiedza wystarczy jej do bezpiecznego (swojego i innych użytkowników drogi) poruszania się na rowerze.
Ustawodawca poszedł jednak krok dalej. Promuje osoby nie posiadające żadnych uprawnień i lepiej, jeżeli już “zamieniasz się” w rowerzystę, żebyś nie posiadał prawa jazdy na żadną kategorie. Dlaczego? Ponieważ posiadając prawo jazdy za każde przewinienie jako rowerzysta odpowiada się jakby poruszało się pojazdem na który nabyło się uprawnienia (motor, samochód, autobus) razem z należnymi Ci punktami karnymi. Jeżeli nie masz prawa jazdy otrzymujesz tylko mandat. Logiczne? Po głębszym zastanowieniu i zakładając pokręconą logikę ustawodawcy, tak. Jak wiadomo odpowiednia ilość punktów karnych powoduje zawieszenie uprawnień do prowadzenia pojazdów, na które to uprawnienie zostało nabyte. A jak można zabrać komuś uprawnienia, których ktoś nie posiada. To tak jakby próbować zabrać mieszkanie (lub dom) bezdomnemu. Taki mamy stan faktyczny. Stan, w którym osoby bez żadnych udokumentowanych kompetencji, nabywają przywileje.
“Nieśmiertelność” w imieniu prawa
Nie znam osoby, która na pytanie: czy chciałbyś/łabyś być zdrowy/a ? Odpowiedziała: nie. Fakt, nie przypominam sobie żebym pytał rowerzystów. Z obserwacji jednak można stwierdzić że tutaj pewności co do odpowiedzi mieć nie można. Żartuję? Niestety nie, a chciałbym. Nie, nie martwię się o ich zdrowie lecz o siebie. Dlaczego? A dlatego, że nie chciałbym czekać godzinami na patrol Policji po tym jak “przytrę” nieoświetlonego rowerzystę wieczorową porą poruszającego się bez świateł po drodze. Fakt, ja mam światła, więc powinienem go dostatecznie wcześnie zauważyć (logika rowerzysty), on już zatem ich nie potrzebuje.
Dlatego, że nie chciałbym tygodniami czekać, aż wyjdzie ze szpitala po tym jak “wpadł mi bez zapowiedzi do auta” przejeżdżając na przejściu dla pieszych bez kasku. Bo w sumie po co mu kask. On przecież nie jest trendy i dodatkowo burzy fryzurę. Dlatego, że nie chciałbym miesiącami czekać na wyrok sądu orzekającego za szkody na moim samochodzie. Bo przecież rowerzysta nie będzie wykupywał ubezpieczenia OC które jest kosztowne i nieobowiązkowe (zgodnie z wyliczeniami PZU maksymalna składka roczna zawierająca ubezpieczenie NNW na kwotę 50 000 zł oraz sumę ubezpieczenia OC na kwotę 200 000 zł wynosi 245 zł). I tak, jak to w życiu, na koniec okaże się, że sąd zasądzi, a ja zapłacę z własnych pieniędzy za szkody ponieważ szanowny rowerzysta będzie niewypłacalny.
Ciągle mało
Przywileje, które posiadają i z których korzystają rowerzyści wydają się przez nich niezauważalne. Świadczą o tym kolejne ich inicjatywy i postulaty mające na celu ograniczenie ruchu samochodów kosztem ścieżek rowerowych i przywilejów dla rowerzystów. Jaskrawym przykładem jest tutaj inicjatywa Stowarzyszenia Przestrzeń-LudzieMiasto, które zaproponowało idealne (dla siebie) rozwiązanie przygotowywanej do gruntownej modernizacji ulicy Mogilskiej w Krakowie. Dla osób niezorientowanych, aktualnie ulica Mogilska posiada po dwa pasy ruchu w każdą ze stron, rozdzielone torami tramwajowymi. Jest ona jednym z trzech głównych łączników (oprócz Al. Pokoju i Bora Komorowskiego) pomiędzy Śródmieściem a Nową Hutą.
Co zatem proponują? W skrócie, zwężenie ulicy do jednego pasa w każdą stronę i budowę 3 metrowej ścieżki rowerowej oraz 10 metrowego chodnika - 4,5m po jednej stronie ulicy i 5,5m po drugiej (patrz zdjęcie autorstwa Stowarzyszenia Przestrzeń-LudzieMiasto). Zmiana ta ma spowodować zwiększenie … przepustowości ulicy. Super. Naprawdę. Nie chciałbym tylko słyszeć zimową porą tyrad słownych owych rowerzystów, którzy stali się właśnie w zimie kierowcami, że “Kraków strasznie zakorkowanym miastem jest i władze szybko powinny coś z tym zrobić”.
A więc walka?!
Czy da się zatem pogodzić interesy kierowców i rowerzystów ? Obawiam się, że w obecnej rzeczywistości raczej nie. Ale można spróbować zbliżyć ich stanowiska. Co zatem można zrobić? Przede wszystkim zmienić przepisy. Wprowadzić, dla osób nie posiadających prawa jazdy, konieczności uzyskania odpowiedniego dokumentu świadczącego o znajomości przepisów drogowych. Nakazać obowiązkową jazdę na światłach (identycznie jak samochody) oraz w kasku. Wprowadzić posiadanie obowiązkowego ubezpieczenia OC. Staną się wtedy pełnowartościowymi użytkownikami dróg. Na razie są drogowymi darmozjadami.