
To, co można ostatnio zobaczyć w telewizji wydaje się być w dużej części szalonym, delirycznym snem. Codziennie na ekranie dzieją się niesamowite rzeczy: psy występują jako modelki, ludzie za pieniądze dają się zapakować w foliowe worki wypełnione karaluchami, a inni sprzedają w „rodzinnych” reality show fragmenty swojego życia (pierwsza miesiączka córki lub problemy z erekcją). Jeszcze inni przychodzą do programu Ewy Drzyzgi, żeby opowiedzieć o tym, jak biją swoją dziewczynę w ciąży.
Publiczność przysłuchiwała się jej słowom jakby opowiadała o pogodzie. Niektórzy nawet się śmiali, bo opisywane sytuacje były faktycznie absurdalne. Dziewczyna pokazywała na manekinie w jaki sposób chłopak wykręcał jej rękę i rzucał ją na łóżko. Później sam zainteresowany wszedł do studia i opowiadał, że bije dziewczynę wszędzie, ale unika twarzy i brzucha. Ewa Drzyzga ze śmiechem dopowiedziała, że to trochę drastyczne.
Sceny, które opisują bohaterowie programu bardzo przypominają opisaną przez Annę Dryjańską dramatyczną historię Pani K. Jednakże w "Rozmowach w Toku są opowiadane z uśmiechem na ustach, co sprawia, że w odbiorze przestają być w jakikolwiek sposób traumatyczne i stają się jedynie ciekawą opowiastką.
Wiedziała, że zakończenie tego małżeństwa nie będzie łatwe, ale dojrzała do tego, by wreszcie to zrobić. Wzięli ślub trzy lata temu, ale już po kilku miesiącach zaczęło się psuć. Mąż stawał się coraz bardziej zazdrosny. Krzyczał na nią z byle powodu. Zabierał jej portfel i nie pozwalał wyjść z domu, gdy chciała spotkać się z koleżankami. W końcu zaczął ją popychać, a później bić. Wiedział, gdzie celować. Bardzo się pilnował, by nie zostawić śladów na jej twarzy. Jedno uderzenie i paraliżował ją strach. Było tak, jak on chciał. Nie musiał bić dalej. Wygrywał. CZYTAJ WIĘCEJ
Za jaką cenę?
Mówi się, że program czasami serwuje widzom „ustawki” i pewnie ten odcinek także jest ustawiony, bo niemożliwe chyba byłoby przyjście do telewizji po to, aby opowiadać o tym, jak codziennie popełnia się przestępstwo i jeszcze się z tego cieszyć. Jednak „aktorzy” zadziwiająco dobrze ze sobą współpracują, jakby faktycznie się znali i coś by ich łączyło. Są bardzo naturalni i tak samo niepoprawni językowo, co nadaje im jeszcze więcej autentyczności.
I najważniejsze: dlaczego przed emisją programu nie ma stosownego komunikatu, że sytuacje w nim pokazane nie są prawdziwe, tak jak na przykład przed pseudo-kaskaderskimi popisami lub amerykańskimi paradokumentami? Telewizja bezczelnie próbuje nam wmówić, że to wszystko jest na serio. Że naprawdę zapraszają damskich bokserów wybijających kobietom zęby. To w takim razie czemu osoby przyznające się do przestępstw nie wychodzą ze studia w kajdankach, a jedynie są głaskane po głowie i otrzymują jako prezent „śmieszne” okulary? Nie, to nie żart - TVN-owski psycholog jako lek na kłótnie i przemoc domową zaproponował zakładanie na siebie śmiesznych rzeczy i zabawę w kury (na czymkolwiek miałaby ona polegać).
Przemoc jest spoko
Na oczach widzów miała miejsce swobodna promocja przemocy. Nie było tutaj żadnego negatywnego wartościowania, żadnej nauczki, penalizacji czynów. Telewizja za pomocą podstawionych aktorów pokazała w paradokumentalnej formie, że można kogoś codziennie bić i wszystko jest świetnie. Można o tym opowiadać i prowadząca program tylko się uśmiechnie.

