Gdyby wybory odbywały dziś, PiS wygrałby je deklasując Platformę - wynika z najnowszego sondażu TNS Polska. Rosnące słupki partii Jarosława Kaczyńskiego wcale nie muszą jednak oznaczać, że wróci on na fotel premiera. Na polskiej scenie politycznej zaczyna rozgrywać dziś głównie Leszek Miller - Kaczyński może oddać Millerowi fotel premiera. Byleby tylko skłonić szefa SLD, by nie stworzył koalicji z Tuskiem - mówi naTemat prof. Kazimierz Kik.
Wyniki najnowszego sondażu TNS Polska, w którym Prawo i Sprawiedliwość zdobywa już 30 proc. głosów, a Platforma Obywatelska może liczyć na zaledwie 23 proc. przyniosły w czwartek spore zaskoczenie. Szczególnie, gdy specjaliści podliczyli, wyniki w grupie tylko zdecydowanych wyborców. Wówczas PiS wręcz deklasuje PO, a różnica wyników wzrasta aż do 9 punktów proc.
Gdzie dwóch się bije...
- Kiedy porównamy ostatnie sondaże - jak rzadko kiedy - wszystkie pokazują podobne tendencje w obrębie dwóch-trzech najważniejszych partii. Zwiększa się wciąż dystans między PiS i PO i kolejnymi ugrupowaniami. I nie jest to wcale efekt przepływu liberalnego elektoratu PO do konserwatywnego PiS, a zwykła dezaktywacja wyborców. To żadne zaskoczenie biorąc pod uwagę zjawiska kryzysowe, które odczuwamy w Polsce coraz bardziej w życiu codziennym - tłumaczy przyczyny szykujących się zmian w polskiej polityce dr Rafał Chwedoruk. - Każdy kolejny miesiąc będzie dla PiS coraz lepszy - dodaje politolog.
Wszyscy zaczynają więc spekulować o scenariuszach, które mogą się ziścić po najbliższych wyborach, a większość Polaków z pewnością widzi już Jarosława Kaczyńskiego powracającego na fotel premiera. Politolog zwraca jednak uwagę, że po kolejnych wyborach o swoje spróbuje zawalczyć przede wszystkim prezydent Bronisław Komorowski. - Gdyby wybory dobywały się teraz i zakończyły takami wynikami, nie ulega wątpliwości, że prezydent misję tworzenia rządu powierzyłby prezesowi PiS. Natychmiast włączając się jednak w walkę wewnątrz Platformy. Prezydent spróbowałby odsunąć od władzy Donalda Tuska i zasugerować, że po nieudanej próbie stworzenia rządu przez Jarosława Kaczyńskiego rząd stworzy nowy lider PO. Wtedy pozycja prezydenta stałaby się o wiele silniejsza, niż dziś - wyjaśnia politolog.
Starania prezesa PiS, by stworzyć większość wcale nie muszą zakończyć się fiaskiem. Według najnowszego sondażu, wejścia do parlamentu pewni mogą być jeszcze tylko politycy SLD i Ruchu Palikota. Ludowcy balansują na granicy progu wyborczego, ale nawet gdyby kolejny raz weszli do Sejmu kilkuprocentowym poparciem, byłoby to zbyt mało na utrzymanie obecnej koalicji. Rafał Chwedoruk przypomina więc swoje słowa sprzed kilku tygodni, gdy wróżył, iż kolejne wybory wygra PiS, ale rządzić będzie SLD.
Lewica z konserwatystami przejmuje Europę. Przejmie i Polskę?
- Gdyby SLD kierowało się tylko interesem swoich wyborców, oraz rdzeniem lewicowości,czyli ideą równości społecznej, powinno myśleć o koalicji z PiS. To nie musi być tradycyjna koalicja, ale na przykład sformowanie wspólnego rządu fachowców - tłumaczy. W całej Europie widać bowiem wyraźnie, że lewica rozwija się tam, gdzie zawiera sojusze z konserwatystami przeciwko liberalnemu centrum. - Przykłady z Słowacji, Rumunii, Czech, czy Słowenii pokazują, że bardzo opłaca się alians z konserwatystami. Wszędzie tam rządzą wersje koalicji PiS-SLD - stwierdza politolog. Tam zapomniano o historycznych zaszłościach i poszukuje się dziś wspólnego obszaru.
O wciąż żywych zaszłościach w rozmowie z naTemat przypomina tymczasem prof. Kazimierz Kik. - Sojusz nie jest akceptowany przez obie strony. PiS i PO właśnie na krytyce SLD zbudowały przecież całą swoja pozycję, którą teraz mają. SLD ma więc równie daleko do PO jak i do PiS, bo geneza obu tych partii jest antylewicowa - wyjaśnia. - Determinacja Leszka Millera, by powrócić do władzy jest jednak tak wielka, że możliwe są wszystkie warianty. Bo równie wielka jest determinacja Jarosława Kaczyńskiego, by pognębić Donalda Tuska. On może nawet oddać Millerowi fotel premiera. Byleby tylko skłonić szefa SLD, by nie stworzył koalicji z Tuskiem - przekonuje prof. Kik.
SLD chce władzy. Szybko
Politolog znający polską lewicę od podszewki twierdzi, że Leszek Miller może dać się skusić Jarosławowi Kaczyńskiemu nie tylko ze względu na chęć powrotu do władzy. W Platformie czeka na szefa SLD także o wiele więcej potencjalnych wrogów niż w PiS. To pod skrzydłami Donalda Tuska są dzisiaj byłe gwiazdy lewicy, jak Bartosz Arłukowicz, Marek Borowski, czy Dariusz Rosati.
Drastyczny spadek notowań PO i rosnące słupki PiS mogą przy okazji następnych wyborów oznaczać dla lewicy jeszcze jedną wielką szansę. Nie tylko na powrót do władzy, ale i decydowanie o kształcie koalicji. Może pojawiłaby się nawet szansa na samodzielne rządy. Wcześniej trzeba byłoby jednak odrzucić wszelkie pokusy ze strony PO i PiS, a następnie zdecydować się przeczekanie kilkunastu miesięcy aż upadnie słaby, mniejszościowy rząd. Wówczas SLD mogłoby łatwo udowodnić, że skłócona prawica nie jest w stanie kierować państwem.
- Leszek Miller nie ma niestety zbyt dużo czasu na takie zagrania. Poza tym, są one zbyt ryzykowne. Widzę też, że w szeregach SLD jest dziś już wielki głód władzy. Nikt tam raczej nie ma ochoty na takie rachowanie - ocenia Kazimierz Kik. - Koalicja z PiS jest coraz bliżej - podsumowuje.