Tragiczna wyprawa na Broad Peak, a właściwie to, co się działo po niej, ujawniło głębokie spory w środowisku polskich alpinistów. Profesjonalizacja i napływ środków na nowoczesny sprzęt spowodowały spory i podział na prawdziwych sportowców i górskich turystów. Można odnieść wrażenie, że podział nie do zasypania.
Polacy jako pierwsi weszli na górę Broad Peak zimą. Jednak przypłacili to życiem dwójki z nich: Macieja Berbeki i Tomasza Kowalskiego. Przyczyny tragedii wyjaśnia specjalna komisja powołana przez Polski Związek Alpinizmu, ale nie wszyscy wierzą w jej wiarygodność i dociekliwość. Bardzo krytyczny głos zabrał w tej sprawie doświadczony himalaista Ryszard Gajewski. Jako jeden z niewielu opowiedział o podziałach, jakie trawią polski alpinizm.
Jednak himalaiści mówią o tym niechętnie, starają się złagodzić obraz, więc wiele trzeba czytać między wierszami. – W środowisku są podziały, ale wydaje mi się, że media je wyolbrzymiają – ocenia Marek Arcimowicz, fotograf i dziennikarz, który nie stroni od wspinaczki. – Rzeczywiście w sprawie Broad Peak są dwa punkty widzenia, ale nie chcę przyjmować żadnego z nich, wolę poczekać na wyniki dochodzenia specjalnie powołanej komisji. To dla nas trudny czas, musimy się trzymać razem – ocenia nasz rozmówca.
Jednak nie tylko Broad Peak jest punktem zapalnym, podziały są znacznie głębsze i sięgają wcześniej niż tragiczna wyprawa. – W ostatnich latach pojawiło się sporo osób, które uzurpują sobie prawo do bycia w środowisku. Alpinizm stał się turystyką górską, pozorami prawdziwej wspinaczki. To często forma autopromocji. Widziałem opis "pierwszej poznanianki na Mount Everest", która jest jednocześnie alpinistką, pasjonatką fotografii, przewodnikiem górskim i przewodnikiem wycieczek. A poza tym jeszcze bankowcem. Nie można być wszystkim jednocześnie – zauważa Arcimowicz.
Arcimowicz przypomina, że robiące wrażenie wejście na Mount Everest dawno straciło odium wyjątkowości i elitarności. – Teraz rocznie na tę górę wchodzi około 300 osób, a sezon trwa zaledwie miesiąc. Wystarczy mieć pieniądze. Wyczynem jest wejście bez tlenu, tak jak to zrobił Marcin Miotk. Jednak gdybyśmy chcieli ograniczyć liczbę członków Polskiego Związku Alpinizmu, stracilibyśmy swoją siłę. Niemiecki związek jest otwarty, a przez to bardzo liczny i dzięki temu ma doskonałe ubezpieczenia i zniżki w schroniskach. Wydaje mi się więc, że nie powinniśmy się zamykać – ocenia alpinista.
Przyznaje jednak, że nie wszyscy członkowie Związku odpowiadają jego wizji alpinisty. – Dzisiaj zwycięża lanserskie podejście, Facebook i chwalenie się wspinaniem. W pewnym momencie ludzie mieli tego dość, a kroplą, która przelała czarę goryczy była wyprawa Elizy Kubarskiej i Davida Kaszlikowskiego na Grenlandię. Być może krytyka jaka na nich spadła była nieco za ostra, ale to było takie pierwsze gwałtowne odreagowanie środowiska. Wydaje mi się, że zagubiono w tym wszystkim prawdziwy sens himalaizmu. Mało kto idzie drogą wyznaczoną przez Wojciecha Kurtykę – ocenia.
Dzisiaj polscy himalaiści są doskonale wyposażeni. Nowoczesny sprzęt pozwala walczyć o najtrudniejsze szczyty i najtrudniejsze podejścia – ocenia Ryszard Gajewski. Jednak znacznie gorzej jest zdaniem rozmówcy serwisu Sport.pl z wyszkoleniem i doświadczeniem śmiałków. Takie właśnie zarzuty kieruje pod adresem uczestników wyprawy na Broad Peak. Według niego poza kierownikiem wyprawy Krzysztofem Wielickim oraz Maciejem Berbeką (którzy nie powinni atakować szczytu ze względu na wiek) pozostali uczestnicy mieli zbyt mało doświadczenia. Dlatego w kilku momentach zabrakło im zimnego osądu, co w efekcie skończyło się tragedią.
Jednak spory między członkami Polskiego Związku Alpinizmu wybuchają nie tylko po tragediach, ale i po sukcesach. Albo sukcesach pozornych i powszechnie kwestionowanych. Tak było w przypadku wspomnianej wcześniej wyprawy Elizy Kubarskiej i Davida Kaszlikowskiego na Grenlandię. Nagrodzone prestiżową nagrodą "Jedynką" wyznaczenie nowej, niezwykle trudnej trasu zostało po kilku latach zakwestionowane. Wszystko przez książkę "Sekretne życie motyli". Napisała ją Joanna Onyszko, którą Kubarska i Kaszlikowski zabrali na wyspę, gdzie pojechali dograć sceny do swojego filmu dokumentującego wyczyn.
Chociaż książka nie jest reportażem, a jedynie "fikcja opartą na przeżyciach autorki", wszyscy łatwo połączyli jej bohaterów z małżeństwem podbijającym Grenlandię. Ich wersja wydarzeń znacząco różniła się od tego, co napisała Onyszko. Zaczęto więc kwestionować przyznanie nagrody, aż jury zdecydowało o jej odebraniu. Bardziej doświadczeni himalaiści zarzucali młodym parcie na szkło kosztem ideałów przyświecających prekursorom wspinaczki wysokogórskiej. Specjalna wyprawa na Grenlandię miała rozstrzygnąć spór. Jej członkowie nie potrafią jednak tego zrobić...
Jeden z prekursorów , dzisiaj prezes Polskiego Związku Alpinizmu Janusz Onyszkiewicz, ocenia, że konflikty to w alpinizmie normalna rzecz. – To sport, wiec rywalizacja jest jego naturalną częścią. W tak mało wymiernym, a mocno zależnym od oceny sporcie, te konflikty przybierają bardziej personalny charakter – wyjaśnia w rozmowie z naTemat. Przyznaje jednak, że konflikty przybierają na siłę i coraz częściej mają publiczny charakter. – Środowisko jest dzisiaj znacznie bardziej rozproszone, wiele osób wspina się poza klubami zrzeszonymi w PZA. Poza tym dzięki środkom komunikacji masowej, przede wszystkim dzięki internetowi, to wszystko szybko się upublicznia.
Jednak spór po publikacji "Sekretnego życia motyli" to zdecydowanie najgłośniejszy z nich. – W alpinizmie zawsze była tendencja do koloryzowania swoich osiągnięcia. Z racji na pionierstwo tego sportu przyjmuje się wersję wydarzeń, którą przedstawi himalaista. Wyprawa na Grenlandię była właściwie jedynym przypadkiem, kiedy oświadczenie zdobywców zakwestionowano. To wyraz sporu, czy raczej różnicy podejść do wspinaczki. Jedni uznają za pożądane pochwalenie się swoimi osiągnięciami, dzięki czemu łatwiej o sponsorów, a inni są przekonani, że ci, którzy się znają docenią ich osiągnięcia – wyjaśnia Janusz Onyszkiewicz.
Wydaje się, że tych różnic nie da się zlikwidować i środowisko polskich alpinistów jest skazane na konflikty. Trudno sobie wyobrazić całkowite odwrócenie się od mediów i stworzenie koła wzajemnej adoracji. Może realizowałoby ono ideały wspinaczy z poprzedniej epoki, czego wielu alpinistów chce. Ale chyba żaden ze sportowców nie chce powrotu do czasów braku nowoczesnego sprzętu i środków na organizacje wypraw. A to byłaby cena za powrót do szlachetnego alpinizmu z przeszłości.