Sądzisz, że wiesz, na co wydajesz pieniądze? Ile razy dziennie sięgasz po kartę płatniczą? Czujesz się dobrze ze swoimi wydatkami? Do czasu. Banki właśnie wprowadzają system, który może popsuć humor nawet tym, którzy uważają, że skrupulatnie liczą pieniądze. I choć dokładna kontrola może pomóc w planowaniu swojego budżetu, najbardziej będą z niej zadowolone… same banki.
Otwieram panel swojego banku. Jako pierwszy ekran wyświetla mi się lista operacji na koncie. Wszystkie podpisane: "jedzenie poza domem", "ubrania", "wydarzenia i wyjścia". A przy tym dokładne kwoty. Myślałam, że panuję nad swoimi wydatkami, ale lista tylko z ostatnich kilku dni pokazała, że nie pamiętam o połowie.
To nie tylko moje odczucie. Podobne wrażenie ma Joanna, odpowiedzialna za sprzedaż reklam w firmie mediowej. Jej bank posunął się nawet dalej. Nie tylko wylicza, na co wydawała pieniądze, ale też robi na życzenie bardzo dokładne wykresy. Dzięki temu przekonała się, że na kulturę wydaje jedynie 3 proc. swojego miesięcznego budżetu. – Trochę mało – załamała się.
Może być szokiem
Jak przekonują specjaliści od internetowej bankowości, usługa pozwalająca na kategoryzację wydatków niebawem będzie standardem w obsłudze konta on line. – Dla niektórych klientów może być szokiem, a to dlatego, że mało kto dziś robi podsumowania swoich wydatków – mówi prof. Monika Marcinkowska z Instytutu Finansów, Bankowości i Ubezpieczeń Uniwersytetu Łódzkiego. Jej zdaniem Polacy mają bardzo słabe przywiązanie do planowania, myślenia o budżecie, analizowania go. Krótko mówiąc: wydają chwilą.
Najgorzej z kontrolowaniem wydatków radzą sobie oczywiście posiadacze kart kredytowych. – Gotówkę w portfelu zawsze mamy ograniczoną, a na karcie jest tylko limit kredytowy, albo zdrowy rozsądek. Doświadczenie mówi jednak, że on często zawodzi – żartuje specjalistka w dziedzinie bankowości i dodaje, że jej zdaniem pomysł, który właśnie wprowadzają między innymi: ING Bank, mBank, czy Millenium jest dobrym narzędziem do tego, by nauczyć nas oszczędzania i zastanawiania się nad wydatkami.
– To nie jest nowość, podobne rozwiązania zaczynają pojawiać się w Europie i Stanach. To może posłużyć jako bardzo ważny aspekt edukacji ekonomicznej. Najpierw musimy zderzyć się – tak jak pani – z tym, jak wydajemy pieniądze. Później natomiast można zacząć rozważać, czy tego nie zmienić – ocenia w rozmowie ze mną prof. Marcinkowska.
Impulsywni
Prof. Wojciech Grzegorczyk, specjalista w dziedzinie działań marketingowych w bankowości powątpiewa jednak w powodzenie takiego rozwiązania. – Mnie się wydaje, że Polacy nie są na tyle racjonalni, by nauczyli się z tego korzystać. Gdyby tak było, to nie mielibyśmy tylu ludzi zadłużonych, a przypominam, że osoby fizyczne są tu zadłużone na kilkadziesiąt miliardów złotych. Kilka milionów ludzi wpadło w pułapkę, z której nie będzie wyjścia – mówi.
Profesor dodaje, że wyliczenie i skategoryzowanie wydatków może być pomocne jedynie w ograniczeniu wydatków impulsywnych. – Trudno skalkulować skalę takich wydatków, ale myślę, że będzie to od kilku do kilkunastu procent wszystkich, nie więcej. Oczywiście wygląda to różnie w różnych grupach. Wśród lepiej zarabiających, impuls do wydawania gotówki jest silniejszy. Jak ktoś zarabia 40 tysięcy, to nie ma problemu żeby wydać tysiąc. Jeśli dwa tysiące, to liczy każde dziesięć złotych – ocenia.
Pomoże, ale bankom
Niektóre banki na zestawianiu wydatków nie kończą. ING Bank w narzędziu do przeglądania wydatków umieścił również… porównywarkę. Dzięki niej można zestawić strukturę własnych przelewów i płatności z innymi użytkownikami podobnymi pod względem płci, wieku i zarobków. Oczywiście anonimowo. Jak jednak przekonuje prof. Marcinkowska, usługa nie cieszy się specjalnym wzięciem.
– To budzi już obawy. To, co robimy z pieniędzmi jest bardzo prywatną sprawą. Myślę, że mało kto chce się tym dzielić – mówi.
Kiedy pytam o nowe pomysły banków profesora Wojciecha Grzegorczyka, ten opowiada mi anegdotę. – W jednym ze sklepów Nike zrobił taki eksperyment, że komputer mierzył klienta automatycznie przy wejściu. U mężczyzn odnotowywał oczywiście brzuch, u kobiet inne fałdki tu i ówdzie. Na tej podstawie komputer kierował klienta prosto do półki, gdzie można było dostać dopasowaną do siebie odzież. Na początku to był szał, coś nowego. Potem wśród klientów przyszło opanowanie: przecież te dane ktoś przechowywał, zarządzał nimi – wspomina.
Profesor przekonuje, że kiedy używamy konta, które dokładnie kategoryzuje wydatki, tak czy siak godzimy się na to, że ktoś ma do naszych danych dostęp. – Prawda jest taka, że na dokładnej analizie zakupów zyskają przede wszystkim banki – uważa . – Z jednej strony te narzędzia mogą być fantastyczną pomocą dla internautów, ale z drugiej jest to rzecz niebezpieczna, bo sprawia, że banki mają doskonałą, kompletną informację o strukturze naszych wydatków. Segmentację rynku zrobioną za darmo.