Właściciel sieci podkarpackich delikatesów przebadał swoich pracowników wykrywaczem kłamstw, bo podejrzewał, że go okradają. Jednak po badaniu żaden z pracowników nie został zwolniony, a pozostało pytanie o metodę - dość skuteczną, ale czy etyczną i zgodną z prawem? - Co nie jest zabronione prawem jest dozwolone - mówi nam prezes firmy oferującej badania wariograficzne. - To nieetyczne i niezgodne z ogólnymi zasadami prawa pracy - odpowiada ekspert z dziedziny prawa pracy.
Jan Wnęk prowadzi swój biznes od 1990 roku. W sieci sklepów "Zielony Koszyk" ma ponad 20 dyskontów spożywczych, w których zatrudnia kilkaset osób. Od dłuższego czasu zaobserwował, że na koniec dnia w kasach jego sklepów coraz częściej brakuje sporych sum pieniędzy, co w branży określa się mianem "manka". Podejrzenie padło więc na pracowników, którzy - zdaniem właściciela - najprawdopodobniej okradali swojego pracodawcę. Jeszcze w ubiegłym roku Wnęk wpadł na pomysł, jak wytropić złodzieja i pozbyć się manka. Wypożyczył wariograf i pracownikom kilku sklepów zaproponował poddanie się badaniu. "Zaproponował", bo teoretycznie każdy z nich musiał na badanie wyrazić zgodę. W praktyce nie mieli jednak wyjścia. - Gdybym tylko miała gdzie odejść - powiedziała mi kasjerka jednego ze sklepów.
Jak wyszły wyniki? Najwyraźniej pomyślnie dla oskarżanych pracowników, bo żaden z nich nie został zwolniony. Metoda, trzeba przyznać, bardzo kontrowersyjna. I niestety w polskiej rzeczywistości nie niespotykana.
Wykrywaczem w pracownika i w kandydata
W 2002 roku "Gazeta Wyborcza" opisała sprawę pana Krzysztofa, pracownika jednej z największych hurtowni części samochodowych w Polsce. Zarząd firmy zdecydował o poddaniu pracowników badaniu wykrywaczem kłamstw, bo - jak tłumaczył - w magazynie może działać zorganizowana grupa złodziei. "To nieludzkie" - stwierdził pan Krzysztof i odmówił poddania się badaniu. Kilka tygodni później stracił pracę.
Okazuje się też, że badaniom na wariografie często poddawani są w procesie rekrutacji kandydaci na pracowników. Pytani są między innymi o to, czy mają związki ze światem przestępczym, czy nadużywają alkoholu bądź zażywają narkotyki. Jeśli odmówią, muszą poszukać sobie zatrudnienia gdzie indziej.
Jak nie chodzić do pracy, zarabiać i nie zostać zwolnionym - telepraca rośnie w siłę
Takich przypadków jak ten na Podkarpaciu, ten pana Krzysztofa i wielu kandydatów na pracowników, jest w polskich przedsiębiorstwach więcej.Państwowa Inspekcja Pracy (sprawuje nadzór nad przestrzeganiem prawa pracy) nie prowadzi co prawda statystyki firm, w których wykrywacze kłamstw idą w ruch, ale inspektorzy pracy w poszczególnych województwach dostają takie zawiadomienia. Rzecz jasna nieoficjalnie, bo pracownicy boją się donieść na pracodawcę, a trudno złapać takiego za rękę. - Inspektorat pracy w ogóle nie musi o tym wiedzieć, bo to sprawa między pracodawcą a pracownikiem - mówi naTemat Katarzyna Pietraszak, rzecznik Okręgowego Inspektora Pracy w Bydgoszczy.
Kilka tysięcy badań rocznie
2,5 - 5 tys. - tyle badań wykrywaczem kłamstw przeprowadza w ciągu roku w przedsiębiorstwach Instytut Bezpieczeństwa Biznesu.
O skali zjawiska sporo powiedzieć mogą właściciele firm, które zajmują się wypożyczaniem wariografów do "celów komercyjnych". To właśnie do nich zgłaszają się zdesperowani ubytkami w kasie przedsiębiorcy. - Rocznie prowadzimy kilka tysięcy badań. Czasem nawet do pięciu tysięcy - mówi naTemat Jacek Giermek, prezes Instytutu Bezpieczeństwa Biznesu, który od 1994 roku na zlecenie przedsiębiorców bada pracowników wykrywaczem kłamstw.
Badania dzielą się na trzy zasadnicze kategorie. Pierwsza, to testy przedzatrudnieniowe, które wykonywane są w rekrutacjach na ważne stanowiska. - Jest kilku kandydatów i trzeba ich zweryfikować - mówi Giermek. Tylko bez mazania się - kiedy i jak prosić o podwyżkę?
W drugiej kategorii mieszczą się badania przeprowadzane wtedy, kiedy doszło do kradzieży, wycieku informacji czy sabotażu w zakładzie pracy.
- A trzecia to badania profilaktyczne, przeprowadzane bez szczególnej przyczyny na losowo wybranych pracownikach firmy - dodaje prezes Instytutu Bezpieczeństwa Biznesu.
Jacek Giermek twierdzi, że badania na wykrywaczu kłamstw są bardzo skuteczne. - Drobne kradzieże były zmorą dużej fabryki papierosów, której nazwy nie mogę wymienić, dopóki nie zaczęliśmy z nimi współpracować. Podobnie w sieci jubilerskiej - zaznacza.
Zgodne z prawem czy bezprawne?
Problem w tym, że skutecznie, w tym przypadku nie musi oznaczać zgodnie z prawem. Specjaliści z zakresu prawa pracy nie mają wątpliwości, że choć badań wykrywaczem kłamstw nie regulują konkretne przepisy, metoda jest bezprawna.
- Już na pierwszy rzut oka widać, ze korzystanie przez pracodawcę z wykrywacza kłamstw jest niezgodne z ogólnymi zasadami prawa pracy. Jeżeli pracownik jest poddawany presji i przez to zmuszony do korzystania z wariografu, przysługują mu roszczenia z tytułu mobbingu, dyskryminacji, a także naruszenia dóbr osobistych. Poza tym badanie wariograficzne nie może być dowodem, a pracodawca po badaniu nie ma prawa wyciągnąć konsekwencji wobec pracownika - mówi Bartosz Kozłowski, ekspert prawa pracy z Wielkopolskiej Grupy Prawniczej.
Pracodawcy odpowiadają, że im wolno, bo prawo nie mówi wprost o zakazie stosowania wariografu. Charakterystyczna jest tutaj wypowiedź prezesa Jacka Giermka, który na pytanie, czy to zgodne z prawem odpowiedział: - Co nie jest zabronione jest dozwolone. A czy jest moralne? - A moralnie jest kraść, moralnie jest dawać się okradać? - pyta Giermek.