Powinniśmy skończyć rozważania o sposobie ukazania Polaków podczas II wojny światowej w niemieckiej produkcji i wziąć się raczej za kręcenie takich filmów historycznych, które z przyjemnością zobaczy zagraniczny widz. Bo tylko w ten sposób możemy "sprzedać" innym naszą własną narrację o Polsce.
– Zamiast produkować własną historię, wzmacniać własną dumę, dajemy się zaganiać do bydlęcych wagonów Kac Warszawy i Wyjazdów Integracyjnych – pisał na Twitterze Eryk Mistewicz w kontekście ostrych dyskusji wokół emisji w TVP 1 kontrowersyjnego filmu “Nasze matki, nasi ojcowie”.
Mistewicz chce w ten sposób pokazać, że jeśli nie będziemy kręcić dobrych filmów historycznych, to odbiór naszej historii na świecie kształtować będą narracje oferowane przez innych. I wtedy pewnie na zawsze Polak pozostanie synonimem prostego, brutalnego antysemity – tak, jak miało to miejsce w w mini-serialu “Nasze matki, nasi ojcowie”.
Naprawdę filmowa historia
Krytyk filmowy Wiesław Kot zwraca uwagę, że niemiecki serial, choć kontrowersyjny pod względem treści, jest warsztatowo świetny. – To wykonany z niemiecką precyzją, doskonały produkt, który obroni się w każdej telewizji na świecie – zauważa. Nic dziwnego, że szybko zainteresowały się nim stacje z innych krajów. Czy nasz sztandarowy hit historyczny “Czas Honoru” również może liczyć na taką uwagę? Raczej nie.
Czy problem polega na tym, że nie umiemy nakręcić (lub nie jesteśmy w stanie sfinansować) takiej historycznej produkcji, którą będą chcieli zobaczyć ludzie na całym globie? A może musimy się pogodzić z faktem, że świat nie interesuje się naszym krajem, naszą historią, naszymi narodowymi dramatami?
Tomasz Bagiński, twórca nagradzanej za granicą “Katedry”, który kilka lat temu postanowił zrobić komputerową animację o Powstaniu Warszawskim, w wywiadzie dla portalu MasaKultury.pl twierdził, że nasza przeszłość jest “niesłychanie filmowa”. Niestety przyznał jednocześnie, że w Polsce nie ma najlepszego klimatu dla takich produkcji jak jego “Hardkor 44”, czyli osnuta wokół motywu Powstania widowiskowa, gatunkowa opowieść science-fiction. Poza tym, brakuje pieniędzy.
Wiesław Kot również twierdzi, że problem nie tkwi w domniemanej “prowincjonalności” naszej historii: – Nie ma rzeczy ważnych i nieważnych. O każdym wydarzeniu można opowiedzieć w sposób fascynujący – zapewnia. Twierdzi jednak, że polscy filmowcy nie potrafią podjąć fantastycznych tematów, których dostarczają dzieje naszego kraju.
W rozmowie z nami Wiesław Kot na szybko przeglądając polskie historyczne superprodukcje zauważa, że niestety, nie stworzyliśmy dzieła, które "zalecałoby się" do zagranicznej publiczności.
– W autentyczność i historyczną wierność faktom “Kanału” Wajdy nie do końca uwierzono, jego “Ziemię Obiecaną” w Stanach odrzucono jako nieco antysemicką, “Człowieka z żelaza” doceniono na krótko i tylko ze względu na polityczny klimat tamtych czasów. To nie było arcydzieło – kwituje Kot.
“Sierpień'44 nie doczekał się swojego Tarantino”
Dobrą lekcją robienia kina przeznaczonego dla zagranicznego widza może być wedle Kota zestawienie “Pianisty” Polańskiego i “W ciemności” Agnieszki Holland. Podobna tematyka, podobnego kalibru twórcy, a jednak zupełnie inny odbiór za granicą. Dlaczego? Nie chodzi tylko o budżet.
– Prosty przykład: Holland z pietyzmem dbała o oddanie historycznego kolorytu, każąc swoim bohaterom mówić niezrozumiałą lwowską gwarą – bałakiem. Polański pietyzm miał gdzieś! Bezlitośnie okroił, okaleczył książkowego Szpilmana w imię szacunku dla percepcji widza. Jego film był może mniej wierny faktom, ale bardziej strawny dla masowego odbiorcy. Musimy o tym pamiętać – mówi Kot.
Trudno nie zgodzić się, że opowiadając o polskiej historii filmowcy nieraz wpadają w swoistą pułapkę: albo tworzą miażdżony przez krytyków kicz (“Bitwa Warszawska 1920”, “Bitwa pod Wiedniem”), albo filmy trudne, zawiłe, głębokie, nieco hermetyczne (“Kanał”). Właśnie do tej drugiej grupy film Wajdy zaliczył Łukasz Orbitowski, autor scenariusza do “zawieszonej” animacji “Hardkor 44”:
W tym miejscu wielu osobom zapala się zapewne czerwona lampka: “Tarantino? Powstanie? Hańba! Profanacja! Zdrada”. Po części są to obawy uzasadnione.
Trzeba jednak pamiętać o jednym: jeśli chcemy zrobić film, który ma się spodobać widzom na całym świecie, historycznych uproszczeń, kompromisów i pewnej “banalizacji” naszych narodowych dramatów nie da się chyba uniknąć. Chcąc “sprzedać” światu naszą narrację historyczną, musimy ją ładnie i kolorowo - trochę popkulturowo - opakować.
Niemcy potrafią pisać na nowo swoją historię, Rosjanie są w tym mistrzami, nawet Kazachowie. Jedynie Polacy produkują głupoty sami o sobie. CZYTAJ WIĘCEJ
Łukasz Orbitowski
Wydaje mi się, że to do tej pory powstanie było nam pokazywane jako kino przeinterpretowanego faktu. Nie zdarzyło się chyba w kinie popkulturowe ujęcie powstania. Mówiąc obrazowo - Sierpień'44 nie doczekał się swojego Tarantino. CZYTAJ WIĘCEJ