Chciałabym żyć w kraju, w którym przepisy są jasne. Władza nie używa ich wtedy, kiedy trzeba dorobić do budżetu. A ludzie widzą nie mandaty, tylko konsekwencje swoich działań. Wtedy żadne fotoradary, czy kontrole rowerzystów nie byłyby potrzebne.
Wdłuż alei gen. Sikorskiego w Warszawie biegnie szeroka, asfaltowa ścieżka. 1,7 km marzenia każdego rowerzysty. A w zasadzie byłaby marzeniem, gdyby nie blisko dziesięć niewielkich uliczek: wjazd do myjni, wjazd do warsztatu samochodowego, wyjazd z warsztatu itd. Przed każdą z nich ustawiony znak: koniec ścieżki rowerowej. Za uliczką ścieżka rozpoczyna się na nowo. Na kolejnych 100 - 200 metrów. Teoretycznie przed każdą z nich trzeba z roweru zsiąść. Nie wystarczy zwolnić do tempa pieszego, zahamować przed uliczką. Trzeba zsiąść. Inaczej może to kosztować 100 zł. Tak samo jak przejazd przez przejście na skrzyżowaniu z al. Wilanowską. W czwartek na rowerzystów czekało tam kilku strażników miejskich.
Zanim, drogi czytelniku, przejdziesz do opcji "skomentuj" i zaczniesz udowadniać, jak bardzo rowerzyści są nieodpowiedzialni i jak bardzo im dobrze, wstrzymaj się chwilę. Bo nie tylko nas władza do odpowiedzialnych zachowań chce przekonać mandatami.
Także Ciebie, drogi kierowco. Bo jak inaczej nazwać patrole policji ukryte w krzakach, gotowe wlepić mandat za brak włączonych świateł, chwilę po tym, kiedy wyjechaliśmy ze stacji benzynowej? Albo wszechobecne fotoradary?
Zanim, drogi czytelniku, przejdziesz do opcji "skomentuj" i zaczniesz udowadniać, jak bardzo kierowcy są nieodpowiedzialni i jak bardzo im się należy, zaczekaj jeszcze chwilę. Bo to dotyczy także Ciebie, drogi pieszy.
12 czerwca Sejm uchwalił dla Ciebie obowiązek poruszania się w kamizelce odblaskowej w terenie niezabudowanym, po zmroku. I choć SLD, pomysłodawca przepisów chciał, by prawo pomogło obywatela edukować, to i tak możesz za to dostać mandat. Przy złej woli policji, nawet 3 tys. zł. Ta zamierza bowiem egzekwować przepisy na zasadach ogólnych, nie ma znaczenia fakt, że SLD nie umieściło w ustawie kary za brak kamizelki. A zgodnie z kodeksem wykroczeń uczestnik ruchu łamiący inne przepisy kodeksu drogowego lub wydane na jego podstawie, może zostać ukarany taką grzywną.
Państwo próbuje wychować mandatami tych, którzy na spacer zabierają zimne piwo. Tych, którzy – jak pasażerka w Gdyni – w autobusie zapłacą za bilet… za dużo. Tych, którzy na drzwiach własnego mieszkania nie przywieszą numerka (jak w Poznaniu). Więcej na ten temat pisał u nas Kuba Noch.
Przy obecnym systemie przepisów państwo traktuje nas jak dzieci, których bez zakazów i nakazów nie uda się wychować na porządnych ludzi. Problem jednak polega na tym, że w ten sposób pokazuje się dzieciom jedynie to, jak unikać kary. A nie to, dlaczego złe zachowanie jest złe. Wychowuje się więc cwaniaka, który kolegę, a i owszem, uderzy, ale będzie udawał, że to nie on. Na czerwonym będzie jechał, dopóki go nie złapią. Będzie chlał na umór i śmiecił w parku, dopóki nie dostanie mandatu. Będzie rozpędzony przejeżdżał na rowerze przez ulicę, dopóki nie zginie.
Chciałabym żyć w kraju, w którym przepisy są jasne. Władza nie używa ich wtedy, kiedy trzeba dorobić do budżetu. A ludzie widzą nie mandaty, tylko konsekwencje swoich działań. Wtedy, jak podsumował kiedyś na blogu Jarek Żyliński, żadne fotoradary nie byłyby potrzebne.