Każdy z nas zna kogoś, kto zajmują się sprzedażą bezpośrednią, zwaną też marketingiem wielopoziomowym (MLM). Tą drogą można kupić kosmetyki, suplementy diety, sprzęt kuchenny czy AGD. Jedni – jak 19-letni Michał Alczyszyn – zarabiają na tym sposobie sprzedaży ogromne kwoty, inni wycofują się, bo nie mogą znaleźć nabywców na karton kosmetyków, na które wyłożyli własne pieniądze.
Marketing wielopoziomowy to biznes, na którym można wiele zarobić. Dowodzi tego historia FM Group, która na całym świecie ma niemal 590 tys. dystrybutorów przynoszących jej ogromne zyski. Nie narzeka też pewnie Michał Alczyszyn, 19-latek, o którym pisaliśmy już w naTemat. Wydaje się jednak, że więcej niż zadowolonych z MLM jest tych, którzy zostali z niespełnionymi marzeniami i niesprzedanymi produktami, za które musieli zapłacić z własnej kieszeni.
Podstawą MLM jest brak tradycyjnie rozumianej sieci sprzedaży (sklepy, stoiska w galeriach). Dziesiątki i setki tysięcy ludzi, którzy nie są pracownikami głównego dystrybutora, sprzedają produkty firmy. Zakupy robią u nich członkowie rodziny, przyjaciele, znajomi z pracy, sąsiedzi. Transakcja nie odbywa się w sklepie czy salonie, za który płaci firma, ale w mieszkaniu sprzedawcy bądź kupca. Dla firmy to niezwykle wygodna forma sprzedaży, bo kiedy tylko biznes idzie słabiej, firma nie ponosi żadnych kosztów.
W magazynach nie zalegają jej sterty niesprzedanego towaru, bo ten zostaje u dystrybutorów. – Do dzisiaj mam w domu karton z Alveo – mówi pani Katarzyna z Trójmiasta, która przez kilka miesięcy zajmowała się sprzedażą preparatu oczyszczającego organizm. – Na początku musiałam kupić pakiet startowy za tysiąc złotych, żeby poznać produkt i mieć, co sprzedawać klientom. Dlatego najpierw sama go używałam, czytałam dokumenty, które mi dano. Później zaczęłam to sprzedawać, ale tak naprawdę podstawowym celem jest rozwijanie sieci sprzedaży, z tego czerpie się najwięcej punktów pozwalających na wchodzenie na kolejne poziomy – relacjonuje nasza rozmówczyni.
Pani Kasia dotarła tylko do poziomu konsultanta, ponieważ pokonanie kolejnych celów wymagało wiele pracy. – Wszystko kręciło się wokół przyciągania nowych ludzi, którzy na ciebie pracują. Im więcej ich jest, tym masz wyższy poziom, a co za tym idzie większy procent i więcej pieniędzy. To wymaga sporo pracy i czasu, a ja go nie miałam, więc poprzestałam na stopniu konsultanta. Zarobki w stosunku do poświęconego czasu były bardzo nikłe – opowiada.
Nie był to wysoki stopień awansu. W strukturach MLM zaczyna się jako de facto klient, aby później przejść do roli sprzedawcy, który zajmuje się dystrybucją produktów. Wyższym stopniem rozwoju jest rozpoczęcie budowania własnej sieci sprzedaży. Przestaje się wtedy samemu biegać od klienta do klienta, a zaczyna się rekrutować ludzi, którzy będą robili to za ciebie. Jeśli sieć jest odpowiednio duża, zajęciem jej lidera jest koordynowanie działań sprzedawców oraz rekrutowanie i szkolenie nowych. Najlepsi obejmują funkcje dyrektorskie.
Pani Kasia do takich miała daleko, ale już wtedy brała udział w szkoleniach, ale nie wspomina ich dobrze. – To mielenie ludziom mózgu. Prowadzący skupiają się głównie na szkoleniu z marketingu, wpychaniu do głowy formułek, mających nam pomóc wciągać nowych ludzi do sieci. O produkcie mówiło się najmniej – dodaje pani Kasia. Roztaczanie sielskich wizji, budowanie wiary w siebie, zapewnianie o niesamowitych możliwościach to stały element komunikacji podczas szkoleń i rekrutacji.
Nowych sprzedawców wciągają do sieci menadżerowie, którzy są koordynatorami grupy ludzi sprzedających produkty danej firmy. Nie są ich szefami, przełożonymi, ale koordynatorami i coachami właśnie. To właśnie praca Michała Alczyszyna, który zajmuje się przyciąganiem nowych ludzi do sieci (co widać na jego oficjalnym fan page'u, który jest pełny zaproszeń do współpracy) i ich szkoleniem (co także słychać w hiper optymistycznym tonie jego wypowiedzi).
Jednak specyfika MLM to bardzo mały dochód pojedynczego sprzedawcy, który dopiero na wyższym poziomie (menadżerowie) robi wrażenie. Wspomniany Michał Alczyszyn pracuje z 800 osobami, które mają wypracować 50 tys. zł zysku miesięcznie (dzisiaj to ok. 6 tys. zł). Każda z nich musiałaby zarobić dla niego za 62 złote. Dla jednej osoby to niewiele, ale kiedy zsumuje się prowizje kilkuset mrówek, menadżer zarabia całkiem przyzwoicie. Poza tym zarobienie 62 złotych wymaga sprzedania produktów za kilkaset złotych, z czego część to zakup na własny użytek sprzedawcy. Własna konsumpcja agentów to spora część przychodów firm sprzedających metodą MLM.
Jednak zdaniem samych przedsiębiorców,, jak i części ekspertów, wizerunek firm sprzedających metodą MLM psują czarne owce, których w tym gronie nie brakuje. – Z reguły rzeczywiście im bliżej szczytu tej drabiny, tym pieniędzy jest więcej – przyznaje ekonomista Marek Zuber. – Jednak nie jest to oczywiste, bo podział marż może być zupełnie odwrotny i to na dole mogą zarabiać więcej. MLM często przedstawia się w czarnym świetle i krytycy mają do tego podstawy. Są firmy, które próbują tą metodą sprzedać badziew, wykorzystując do tego ludzi pragnących zysku. Ale jeśli oferowany produkt jest dobrej jakości, a tak się często dzieje, to MLM jest naprawdę bardzo dobrą formą sprzedaży – ocenia.
Zuber wymienia szereg korzyści, zaznaczając, że nie odnosi ich tylko organizator sieci sprzedaży, ale wszyscy jej członkowie. – Nie ponosi się kosztów wynajmu lokalu, pensji pracowników i znacząco zmniejsza się koszty wejścia w biznes. Przecież urządzając sklep trzeba zainwestować kilkadziesiąt, a nawet ponad sto tysięcy złotych. Tymczasem tutaj to kilkaset, góra kilka tysięcy złotych. Nawet jeśli nie uda się sprzedać towaru, to można to zużyć samemu. Z kolei sprzedawcy mają dobry, rozpoznawalny produkt, często reklamowany w mediach, więc klienci wiedzą co kupują – opisuje ekonomista.
Więzi między menadżerem, jego współpracownikami i firmą odgrywają w tym biznesie niebagatelną rolę. Chociaż zdarza się, że menadżerowie przechodzą ze swoimi grupami sprzedaży do innej firmy, zdarza się to niezwykle rzadko. Dlatego firma ma zapewnioną stałą (a raczej rosnącą) rzeszę odbiorców. W miejsce tych, którzy wykruszą się niezadowoleni z zyskam, szybko wchodzą nowi. I tak biznes się kręci. Zarabiają nieliczni, ale za to ile!