Decyzja o wyprowadzeniu się z domu w wieku 21 lat była jedną z lepszych, jakie podjąłem w życiu - i wcale nie dlatego, że stosunki z rodziną pozostawiały wiele do życzenia. Okazuje się jednak, że usamodzielnianie się nie jest życiowym priorytetem dla wszystkich.
Prawie połowa facetów i ponad jedna trzecia kobiet w wieku 25-34 lata wciąż mieszka z rodzicami - w ciągu pięciu lat ich liczba wzrosła o 5 puntków procentowych. Najgorzej pod tym względem jest w Chorwacji, na Malcie i w Bułgarii. Powodem, dla którego część „młodych” zostaje z rodzicami są oczywiście pieniądze - nie stać ich na wynajęcie, czy kupienie mieszkania. Mimo tego nie ma się co łudzić, w wielu przypadkach ci „przywiązani do domowego ciepełka” mają pracę, mogliby utrzymywać się sami, mimo to zostają na garnuszku mamusi. Zastanawia mnie, co jest z nimi nie tak? Bo, że coś jest nie tak jestem pewien.
Po danych Eurostatu, pokazujących, że grupa dorosłych ludzi w wieku od 25 do 34 lat, którzy mieszkają z rodzicami z roku na rok rośnie, widać, że wyprowadzka z domu nie jest już losem na loterii, szansą na samodzielność, uwolnieniem się od nadopiekuńczych rodziców. Polacy w wieku, nazwijmy to, rodzinno-założycielskim zostają u „starych”, nie martwią się o czynsz, zakupy, czy rachunki. Jak mówił w rozmowie z Onetem 29-letni Marcin – Wszędzie dobrze, ale najlepiej w domu. Pamiętam moje początki samodzielnego mieszkania, kiedy budziłem się rano i dziwiłem się, że nie czeka na mnie gotowe śniadanie, w drodze do łazienki obijałem się o ściany klaustrofobicznej kawalerki, a w harmonogramie dziennych obowiązków musiałem uwzględnić sprzątanie czy wyjście po zakupy. Szybko zrozumiałem, że to nie dla mnie – mówi. O jego utrzymanie dbają rodzice. Marcin nie zarabia. – Strasznie boję się dorosłego życia. - Rodzice tolerują jego kolejne studia, nowe pomysły na przyszłość i nieskończone kursy.
W rozwiązaniu zagadki wiecznych studentów i maminsynków pomaga naTemat psycholog Barbara Stawarz. Jej zdaniem mieszkanie z rodzicami jest po prostu wygodniejsze. - Mama ugotuje obiad, rodzice dadzą mieszkanie za darmo, zrobią pranie i posprzątają - mówi. A taki człowiek ma dobre, łatwe życie bez żadnych zobowiązań.
Wina nie leży tylko po stronie dzieci, rodzice za bardzo pozwalają im korzystać ze swojego dorobku. - Chcą im nieba przychylić, czasem za bardzo. Dzieci narzekają na brak swobody, ale nie rezygnują z mieszkania z rodzicami - dodaje Stawarz. Coraz większa grupa dorosłych, gotowych do pracy i zakładania rodziny osób najzwyczajniej w świecie ucieka od odpowiedzialności. Kiedyś presja na to, by stworzyć rodzinę i płodzić dzieci była zdecydowanie większa, niż obecnie. - Teraz trend jest taki, żeby się nie wiązać. Młodzi odczuwają lęk przed zobowiązaniami i rezygnacją ze swoich osobistych celów, więc często są sami. A gdyby mieli sami mieszkać, musieliby sami o wszystko dbać, sami wszystko robić i za wszystko płacić - mówi.
No dobrze, ale w czym jest problem? Jak to się dzieje, że coraz więcej osób mieszka z rodzicami? - To może być pewien rodzaj niedojrzałości. Emocjonalnie część z tych ludzi zatrzymała się na etapie nastolatków. Wyznają zasadę, że rodzice nie powinni się wtrącać w ich sprawy, ale z drugiej strony nie chcą samodzielnie iść przez życie - dodaje Stawarz. To nie znaczy, że ci na garnuszku mamusi mają jakieś psychiczne kłopoty, zdaniem naszej ekspertki to raczej kwestia mody.
- Gdyby była większa presja na zakładanie rodziny, tak jak kiedyś, maminsynków byłoby zdecydowanie mniej. Problem wzięcia odpowiedzialności za swoje życie nie dotyczy jednak tylko tych mieszkających nadal z rodzicami. Nawet jeśli ludzie zdecydują się na mieszkanie osobno, to i tak rodzice wspierają ich finansowo, a z takiej pomocy ciężko zrezygnować - dodaje. Mniejszy odsetek kobiet na utrzymaniu rodziców wynika z tego, że mniejsza, ale jednak jest presja związana z rodzeniem dzieci. A w przypadku mężczyzn często zdarza się, że nawet jeśli syn zamieszka „na swoim” to i tak pierze, czy je u mamy. A mamy chcą być użyteczne i potrzebne swoim dzieciom.
- Jak ktoś jest wygodny, to będzie siedział u tych rodziców. Po co brać się za bary z życiem i codziennością, jeżeli można sobie to odpuścić? W usamodzielnieniu wbrew pozorom nie pomagają korporacje, w których często słyszy się, że tak naprawdę człowiek w pełni powinien poświęcić się pracy. A skoro tak, to po co ma mieszkać na swoim - mówi Stawarz.
Długie mieszkanie z rodzicami nie pomaga w stworzeniu stałego, długiego związku. Im bardziej nasiąknie się swoimi domowymi zwyczajami, tym trudniej założyć rodzinę. - Druga osoba też nasiąka jakimiś zwyczajami, zetknięcie tych dwóch może być bolesne. Im człowiek starszy, tym mniej jest elastyczny w tym sensie, że trudniej jest przystosować się 30-latkowi, niż 20-latkowi. Ten starszy już wie, czego chce i z czego nie będzie rezygnował, z wiekiem się „usztywnia” - tłumaczy Stawarz.
Kończąc tekst postanowiłem zadzwonić do naszej blogerki, dr Magdy Łuźniak-Piechy, żeby zapytać (a raczej upewnić się), że maminsynkowie i mamincórki absolutnie nie nadają się do pracy, są fajtłapami i żaden pracodawca nie będzie chciał z nimi pracować. - Osoby, o których piszesz lubią czerpać zyski i korzyści z sytuacji, są skupione na sobie. Paradoksalnie właśnie takich ludzi bym zatrudniła. Jeżeli szefowi uda się wytłumaczyć takiemu pracownikowi, że jeżeli on da z siebie wszystko, to będzie mu jeszcze lepiej i jeszcze fajniej, a to, co będzie robił jest prestiżowe, ważne dla firmy i da mu korzyści, to taki pracownik będzie po prostu dobrze pracował - mówi Łuźniak-Piecha. Jej zdaniem takie osoby mogły sobie pozwolić na wybór pracy, a nie branie pierwszej lepszej, szybko się rozwijają i mogą być atrakcyjnym celem dla head hunterów. Takie osoby mogą być dobrymi kandydatami do rozkręcenia prestiżowego działu w swojej firmie. - No, ale oni są przecież nieodpowiedzialni, niezaradni! - mówię i dostaję strzał: - Ustawić sobie starych tak, żeby cię utrzymywali do 30. roku życia to trzeba być bardzo zaradnym.