Kolega ma rozciętą głowę, strumieniami leje się z niej krew. Dzwonię na 112, czekam. Po dłuższej chwili ktoś odbiera. Po wysłuchaniu problemu rzuca krótko: "Proszę dzwonić pod 999, tam będzie szybciej". Wszystko to trwa około trzy minuty. Ten czas, przy niejednym wypadku, może decydować o czyimś życiu.
Chociaż Polacy są najbardziej świadomi, jeśli chodzi o korzystanie z europejskiego numeru alarmowego, to nie należy pod nim oczekiwać pomocy. Tym bardziej szybkiej. Ogólnounijny numer miał być uniwersalną receptą na łatwy i szybki kontakt z siłami ratunkowymi. Jak to zwykle bywa, na szumnych zapowiedziach się skończyło.
Nie licz na pomoc
Historii związanych z numerem 112 usłyszałem już kilka. O sytuacji z rozciętą głową opowiedział mi redakcyjny kolega. Kilka dni temu pisaliśmy o Warszawiaku, który apelował o pomoc w ujęciu drogowego bandyty, którego policja zbagatelizowała. W relacji poszkodowanego znalazło się też niechlubne miejsce dla alarmowego numeru: nim ktoś odebrał, minęło jakieś 20 sygnałów.
Sprawdziłem dostępność alarmowego kontaktu. Na trzy próby, dwa razy zostałem przekierowany na komendę policji (bardzo przydatne przy pożarze domu albo zawale serca). Na włączenie się policyjnego automatu czekałem najpierw dziesięć sygnałów, potem dwadzieścia. Za trzecim razem, ponownie po dwudziestu sygnałach, po prostu się rozłączyłem. A przecież jestem w centrum stolicy!
Cenne minuty uciekają
Teraz wyobraźmy sobie hipotetyczną sytuację, w której osoba postronna widzi napad z nożem w ręku. Kilka, kilkanaście ciosów w klatkę piersiową, twarz lub brzuch. Osoba postronna dzwoni na 112. Czeka dwadzieścia sygnałów, co trwa około dwie minuty. W tym czasie ofiara się wykrwawia. Po dwóch minutach włącza się policyjny automat. Załóżmy, że dyspozytor odbiera od razu i nie odsyła nas pod 999 (co byłoby szczytem absurdu, chociaż byłbym w stanie w to uwierzyć). Ofiara dalej się wykrwawia. Podajemy adres i opisujemy zdarzenie. Czekamy aż policja w magiczny sposób błyskawicznie wyśle karetkę. Cały proces trwa znowu jakieś dwie minuty. Z poszkodowanym jest coraz gorzej. Dojazd karetki, optymistycznie załóżmy, że równie błyskawiczny - dwie, trzy minuty. W wielu przypadkach, po takim czasie, może nie być już do czego przyjechać.
Dramatyzuję? W jakimś stopniu na pewno. Ale należy pamiętać też o tym, że widząc takie zdarzenie, część osób wpadnie w panikę, będą zdenerwowane. I proces dzwonienia może wydłużyć się z optymistycznych trzech minut do pięciu. Oczywiście, w takiej sytuacji należy udzielić pierwszej pomocy i najlepiej zadzwonić pod 999. Ale nerwy sprawiają, że numer 999 nie wydaje się taki oczywisty, a zasady pierwszej pomocy ulatują z głowy.
Co miało być, a czego nie ma
Zadaniem numeru 112 było łączenie nas z Centrum Powiadamiania Ratunkowego. Samoczynnie miała odbywać się geolokalizacja i natychmiastowe powiadomienie odpowiednich służb o niezbędnej interwencji. Na geolokalizację liczyć nie można, bo system nie jest w pełni funkcjonalny. A połączenie z CPR to mrzonka, bo nie są one jeszcze gotowe.
Na Mazowszu miały powstać dwa, w Radomiu na całe województwo i w Warszawie. W stolicy, teoretycznie, otwarto z pompą Centrum Bezpieczeństwa, w skład którego wchodzi CPR. Niestety, komunikat miasta na ten temat napisany został dość enigmatycznie. Trudno wywnioskować, czy Centrum Powiadamiania funkcjonuje tam tak, jak powinno. Ale fakt, że łączyłem się z komendą policji, dzwoniąc pod 112, zdaje się weryfikować entuzjazm ratusza wobec swojego dokonania.
Pod tym względem w najlepszej sytuacji znajdują się mieszkańcy Małopolski, gdzie CPR działa już od 2009 roku.
A Polacy na 112 dzwonią licznie
Według badań Unii Europejskiej, pod 112 dzwoni 60 proc. obywateli. To znaczy, że numer ten znacznie lepiej funkcjonuje w świadomości dzwoniących po pomoc, niż klasyczna trójka: 999, 998 i 997. Tymczasem wybierając 112, możemy trafić różnie. Raz na policję, raz na straż pożarną, a raz na pogotowie. O tym jak wpływa to na sytuację osób poszkodowanych, mówić nawet nie muszę.
Polacy zawsze mogą wybrać numer 999 czy 998. I swoją sytuację zgłoszą. Ale przed nami Euro 2012, podczas którego do kraju zjadą się tysiące turystów. Ci mądrzejsi będą wiedzieli, że w razie wypadku należy dzwonić pod 112. Mam nadzieję, że nikt z nich nie będzie musiał tego robić, bo skutki mogą być tragiczne.
Numer 112 miał funkcjonować poprawnie na Euro. Tak obiecywał premier, tak zapewniał Komisję Europejską. Dziś już wiemy, że to kolejny punkt, z którego realizacją rząd nie zdąży. Jedyna pociecha jest taka, że dzięki mistrzostwom cały proces zostanie przyspieszony, a Polacy w 2013, być może, uzyskają pod 112 pożądaną pomoc. A może macie pozytywne doświadczenia z tym numerem?