Nauczycielka skazana za zamordowanie pasierba zrezygnowała z pracy. Taki jest finał sprawy, którą od wczoraj żyje cała Polska. Mariusz Szczygieł przyznaje, że taki właśnie był jego zamiar, aby Renata K. przeszła na emeryturę. Nie spodziewał się jednak, że jego artykuł spowoduje nagonkę na byłą już nauczycielkę. – Ci, którzy chcieliby zrobić krzywdę Renacie K., nie będą się niczym różnić od niej, z czasów gdy robiła krzywdę swojemu pasierbowi – mówi w rozmowie z naTemat.
Nauczycielka poprosiła o zwolnienie w trybie natychmiastowym w piątek rano. Jak informuje TVN24, dymisja została przyjęta.
Mimo że Mariusz Szczygieł nie podał prawdziwych danych warszawskiej nauczycielki, internauci bardzo szybko dotarli do jej danych. Te zaś są teraz udostępniane za pomocą serwisu Wykop.pl. Cel jest prosty - zniszczyć kobiecie życie.
Renata K. (w tekście jako Ewa T.) stała się wrogiem publicznym numer jeden. Ale nie tylko ona. Wiele osób twierdzi, że również Mariusz Szczygieł przekroczył granice dopuszczalne w dziennikarstwie. O ile obowiązkiem dziennikarza jest ujawniać tego typu afery, niektórzy komentatorzy przypisują Szczygłowi wystawienie negatywnej bohaterki jego artykułu na publiczny lincz. W sieci pojawiło się wiele komentarzy krytycznych wobec dziennikarza.
Czy Renata K. została wystawiona przez Szczygła na osąd publiczny? – W pierwszej chwili miałem takie wrażenie – mówi Konrad Piasecki. Dziennikarz RMF FM miał wątpliwości, czy osoba która ma zatarty wyrok, nie zostanie wystawiona na publiczny lincz. – Później doszedłem jednak do wniosku, że sytuacja, w której osoba skazana za zakatowanie dziecka pracuje w szkole, jest wysoko niepokojąca. Nie twierdzę, że ma być poddawana ostracyzmowi do końca życia. Ale rolą mediów było wymuszenie na niej pewnej refleksji i to się Szczygłowi udało – mówi Piasecki.
Zemsta Polaków
– Nie spodziewałem takiej reakcji Polaków – mówi Mariusz Szczygieł. Dziennikarz przekonuje, że nie było jego intencją, aby zaszczuć Renatę K.. Przeciwnie. Starał się zrobić wszystko, aby nie można było ustalić jej personaliów. – Zatarłem każdy szczegół, który mógł doprowadzić do tej pani. Mój tekst czytały trzy osoby i wklejały każde zdanie do Google, aby sprawdzić czy jest możliwość dotarcia do Renaty K. Nie było – mówi naTemat Mariusz Szczygieł.
Pomimo chęci, nie udało się. Szczygieł nie wiedział bowiem o istnieniu artykułu z lat osiemdziesiątych, w których została opisana historia nauczycielki. – Ktoś natychmiast po ukazaniu się mojego tekstu wrzucił ten stary artykuł na Facebooka i to się rozeszło. Jestem przeciwny takim zachowaniom, bo nie wiedzę powodu do zemsty – mówi dziennikarz.
Mariusz Szczygieł nie chciał, aby jego artykuł miał charakter interwencyjny. Twierdzi również, że nie udało się go napisać inaczej. – Ta pani odpokutowała za śmierć dziecka swojego konkubenta, spędzając odpowiedni czas w więzieniu. Ci, którzy chcieliby zrobić krzywdę Renacie K., nie będą się niczym różnić od niej, z czasów, gdy robiła krzywdę swojemu pasierbowi. Lincz na niej, to najgorsze co można zrobić – uważa autor artykułu w "Dużym Formacie".
Media zdały egzamin?
Szczygieł twierdzi, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo poruszająca jest sprawa, nad którą pracował przez pół roku. – Zajęło mi to tyle czasu nie tylko dlatego, że długo zbierałem informacje, ale także dlatego, że nie mogłem psychicznie się za niego zabrać. Jestem dość odpornym człowiekiem, a ten tekst pisałem na raty. Myślałem, że jestem chirurgiem reportażu. Okazało się, że nie jestem – mówi.
Konrad Piasecki uważa, że pomimo wszystkich wątpliwości, Mariusz Szczygieł wykonał dobrą robotę. – To niesłychanie trudna sytuacja. Media wzięły na siebie trudny i bolesny obowiązek reagowania na takie sytuacje. Szczygieł nie wystawił tej kobiety na tacy, ale zapewne każdy, kto zetknął się kiedyś z tą osobą, bez problemu zorientował się, o kogo chodzi. Nie ma w Warszawie aż tak wielu nauczycieli. Rola mediów była jednak w tej sprawie zdroworozsądkowa – mówi Konrad Piasecki.
Tekst Mariusz Szczygła miał być w zamyśle "literacką opowieścią o tworzeniu się osobowości autorytarnej. Nie miał na celu zniszczenia nauczycielki, która w piątek rano podała się do dymisji. Jak mówi nam autor reportażu, również termin jego ukazania nie był przypadkowy i miał na celu ochronę Renaty K..
– Czekałem specjalnie na koniec roku szkolnego, aby mogła się wycofać z twarzą z zawodu, gdyż jest podobno dobrą i cenioną nauczycielką. Nie chciałem, aby uczniowie mieli zaburzony tok nauczania poprzez zrobienie afery wokół Renaty K. Ona weszła właśnie w wiek emerytalny i może spokojnie przejść na emeryturę – mówi Mariusz Szczygieł w rozmowie z naTemat.
Mariusz Szczygieł nie zamierza na razie zdradzać, kim był "N", czyli informator który, powiadomił go o sprawie. – Być może ujawnię to w następnej książce – mówi.
Wyniki ankiety naTemat
Po ujawnieniu sprawy zapytaliśmy Was, czy w demokratycznym państwie powinno funkcjonować zatarcie wyroku. Aż 77 proc. Stwierdziło, że tak. Przeciwnych zaś było 23 proc. biorących udział w ankiecie.
W pytaniu bardziej szczegółowym aż 62 proc. stwierdziło, że wyroku za dzieciobójstwo nie powinno się zacierać. Z kolei 19 proc. czytelników naTemat uważa, że zatarcie wyroku w przypadku dzieciobójstwa powinno następować trudniej niż obecnie np. po odpowiednich badaniach psychologicznych lub dłuższym niż 10 lat okresie czasu.
Nieco mniej, bo 14 proc. twierdzi, że wyrok powinien zacierać się na normalnych zasadach, ale taka osoba powinna mieć zakaz pracy z dziećmi. Zaledwie 5 proc. z 425 ankietowanych uważa, że obecny stan rzeczy jest satysfakcjonujący.
Mariusz Szczygieł popełnił błąd publikując reportaż, którego treść umożliwiała poznanie imienia i nazwiska głównej bohaterki w ciągu zaledwie kilku minut (nie, nie zamierzam podawać sposobu dotarcia do tej informacji). Szczygieł, w pogoni za poczytnym materiałem, zdecydował się postawić w roli boga. (...) Szczygieł zdecydował, że Ewa T. zasłużyła na śmierć cywilną i postawił się ponad prawem na tę śmierć ją skazując. Jest to rzecz niewybaczalna. CZYTAJ WIĘCEJ