![Francja wypowiada wojnę [url=http://shutr.bz/12uJ5TR]kuchenkom mikrofalowym[/url].](https://m.natemat.pl/16114a2f93eb7f15dfa1e5deaee4ae2a,1500,0,0,0.jpg)
Twardy, odgrzewany w mikrofali, wysuszony na wiór kotlet. Na zewnątrz gorący, w środku całkiem zimny. Nie tego się spodziewałeś składając kelnerowi zamówienie? Francuzi walczą z odgrzewanymi daniami w restauracjach, tworząc specjalną ustawę. Tymczasem w Polsce "gotowce" z mikrofali to niemal restauracyjny standard.
W czwartek parlament przegłosował ustawę nakładającą na restauratorów obowiązek, by posiłki przygotowywane na miejscu wyróżnione były znakiem “domowej roboty”, co pozwoli odróżnić je od kupowanych, gotowych dań, które są po prostu odgrzewane. Każda restauracja nieuczciwie korzystająca z oznaczenia będzie karana grzywną. CZYTAJ WIĘCEJ
Przewodniczący francuskiego związku restauratorów tłumaczył Reutersowi, że klienci mają prawo wiedzieć, za co płacą, bo skala problemu jest niebagatelna: z branżowego badania wynika, że prawie co trzecia restauracja ma w swojej ofercie odgrzewane “gotowce”. A jak jest w Polsce?
Zajmująca się kulinariami blogerka naTemat Melania Kozyra twierdzi, że gdyby zostawić na boku największe polskie miasta, to sytuacja jest naprawdę niewesoła. – Myślę, że 90 proc. lokali gastronomicznych, zwłaszcza różnego rodzaju przydrożnych zajazdów, serwuje odgrzewane dania – ocenia Kozyra. Z jej opinią zgadza się Agnieszka Małkiewicz, ekspert ds. komunikacji marketingowej w gastronomii pisząca w naTemat: – Choć trudno określić skalę zjawiska, na pewno jest całe mnóstwo tego typu miejsc – mówi.
– Najgorsze jest korzystanie z mikrofalówki. Potrawy są bardzo gorące, nie mają aromatu, nie wyglądają świeżo. Widać to zwłaszcza w przypadku bardziej wysublimowanych, wysokojakościowych dań – zauważa Melania Kozyra.
Grzegorz Łapanowski o francuskim pomyśle wypowiada się z entuzjazmem.
– Dzięki takiemu przepisowi klient wiedziałby, za co płaci. Dziś nie ma żadnego sposobu, by ukarać tych restauratorów, którzy jako domową kiełbasę podają kupione w sklepie pseudo-parówki, albo serwują zupę z proszku – zauważa. Jego zdaniem na wyraźnym oznaczaniu dań domowej roboty zyskaliby jednak nie tylko klienci, ale i uczciwe restauracje. – Ich ciężka praca zostałaby doceniona – mówi.
Informacja o tym, czy danie jest odgrzewane, czy przygotowane na miejscu, ma tylko estetyczne znaczenie. Na ogół restauracje, które oferują własne wyroby, i tak się tym chwalą. Co więcej, każdy klient może przecież zapytać kelnera, gdzie powstała dana potrawa. Regulacja tej kwestii na poziomie ustawy jest bezsensowną nadgorliwością.
Choć Agnieszka Małkiewicz pochwala samą inicjatywę, zwraca uwagę na pewien praktyczny problem: – Nie wiem, do jakiego stopnia można liczyć na uczciwość polskich restauratorów, bo z tym bywa różnie. Z drugiej zaś strony, z mojej praktyki wynika, że często restaurator nie docenia wagi informacji marketingowej, że sam piecze ciasteczka, robi zakwas do żurku, czy przetwory robi samodzielnie. Owszem czuć to w smaku i jakości dań, ale taki przepis dałby im szansę zabłysnąć jeszcze bardziej własną uczciwą produkcją? – mówi.

