Od kilkunastu miesięcy prawdziwym postrachem gdańskich ulic stał się niejaki Czerwony Korsarz. Wulgarny i agresywny mężczyzna postanowił zająć miejsce zmarłego Andrzeja Sulewskiego, który piracką legendę stworzył w Gdańsku dziesiątki lat temu. Zamiast kolorytu nowy pirat wniósł jednak tylko strach i... bezradność. Policja, władze miejskie z założonymi rękoma wydają się patrzeć, jak jeden człowiek zastrasza mieszkańców i odstrasza turystów.
W grubym błędzie jest ten, kto sądzi, że prawdziwi piraci grasują dziś już tylko gdzieś wokół somalijskich wybrzeży. Spotkać można ich także nad brzegiem Bałtyku i niestety nie są to piraci pokroju sympatycznego Andrzeja Sulewskiego, przez lata zabawiającego turystów na gdańskim Długim Targu. Jego następcy bliżej do piratów, przed którymi drżały niegdyś wszystkie morza. Dziś drżą tymczasem mieszkańcy i turyści w Gdańsku. Od kilkunastu miesięcy po mieście grasuje bowiem osławiony już Czerwony Korsarz. Wystylizowany na pirata mężczyzna, który dał się poznać głównie z molestowania napotkanych kobiet oraz burd z gdańszczanami i turystami, których zaczepia.
Gdańszczanie się boją, turyści uciekają
W ostatnim czasie większość jego zaczepek kończy się awanturą na samym środku gdańskiego Głównego Miasta. Szczególnie ostro było minionej niedzieli, gdy przezbrajający się za pirata Sławomir Ziembiński zaczął nagabywać przechodzącą grupkę osób. Jak zwykle chciał pieniądze za wystawienie pirackiej pieczątki, którą uważa za super atrakcję. Jak zwykle próbował wykręcić kobiecie rękę i ją przybić, wtedy zaczęła się kłótnia. Ludzie zaprotestowali, a Czerwony Korsarz odpłacił im, uderzając kobietę w głowę repliką dawnej broni. Uderzył z taką siłą, że rozpadła się ona na jej głowie.
Wtedy towarzyszącym jej mężczyznom puściły nerwy i było o krok od tego, by samozwańczy pirat (miejsce legendarnego Andrzeja Sulewskiego zastąpił bowiem inny pirat pracujący dla miasta) doczekał się wreszcie samosądu. Gdańszczanie szybko rozdzielili jednak szarpiących się mężczyzn. Pojawiła się także policja, która od miesięcy rozkłada ręce, gdy mowa o ekscesach z udziałem Ziembińskiego. Tym razem gdańszczanie myśleli więc, że wreszcie na Czerwonego Korsarza przyszła pora. Pomylili się jednak, bo policjanci postanowili... zatrzymać mężczyzn, którzy w obronie koleżanki poszarpali się z piratem. Od nich wyczuli bowiem alkohol, najgłośniej skarżył się też sam pobity podobno pirat.
Na całe szczęście dla zaatakowanych przez niego ludzi, nic im już nie grozi. Jak poinformowała nas gdańska policja, obdukcja Ziembińskiego nie dała podstaw do postawienia im zarzutów. - Na miejscu funkcjonariusze rozpytali świadków zdarzenia oraz zatrzymali do wyjaśnienia dwóch mężczyzn. W poniedziałek do komisariatu na Śródmieściu zgłosił się poszkodowany. Złożył on formalne zawiadomienie o przestępstwie oraz przedstawił dokumentację lekarską. Biegły po zapoznaniu z dokumentacją lekarską wydał opinię, że obrażenia nie spowodowały naruszenia czynności narządów ciała bądź rozstroju zdrowia. Zatrzymani mężczyźni nie usłyszeli zarzutów, zostali przesłuchani w charakterze świadka - mówi sierż. sztab Lucyna Rekowska z KMP w Gdańsku.
Miasto nie ma wpływu na to, co się dzieje na ulicach
Na komendzie tłumaczą też, że oficjalnie właściwie nic o agresywnym Czerwonym Korsarzu z Długiego Targu nie wiedzą. - Od początku roku komisariat na Śródmieściu nie otrzymał żadnego zawiadomienia dotyczącego mężczyzny przebranego za pirata - stwierdza Rekowska. Mimo, iż o tych wstydliwych dla miasta ekscesach piszą od miesięcy wszystkie trójmiejskie media, policja otrzymała doniesienie tylko o pobiciu, które ostatniej niedzieli zgłosił sam pirat. Policja nie poradziła sobie z nim, ponieważ wszyscy, których zaczepia po awanturze nie zdecydowali się już na zgłoszenie tego funkcjonariuszom.
- Tylko na początku stycznia zgłosił się mężczyzna, który powiadomił policjantów, że 6 stycznia w Gdańsku na Głównym Mieście podczas przemarszu Orszaku Trzech Króli uszkodzono mu w nieznanych okolicznościach kurtkę. Fakty, mężczyzna ten zgłosił informacyjnie, nie chciał złożyć żadnego formalnego zawiadomienia o przestępstwie czy wykroczeniu ani wniosku o ściganie i ukaranie sprawcy tego czynu - tłumaczy Lucyna Rekowska. Dodaje też, że choć policjanci reagują na każde wykroczenie popełniane na ulicach miasta, na Czerwonego Korsarza nie mają wciąż baczniejszego oka. - Policja każdorazowo wkracza w sytuacji popełnienia przestępstwa, wykroczenia albo zagrożenia życia. Gdy otrzymujemy takie zgłoszenie, reagujemy i wyjaśniamy wszystkie okoliczności sprawy - podkreśla. Zgłoszeń jednak nie ma.
Bo choć historia o agresywnym Czerwonym Korsarzu wydaje się dla wielu błahostką (dla mieszkańców Gdańska dawno przestała nią jednak być), to tak naprawdę smutna opowieść o bezradności służb i miasta. To także przykład, jak źle funkcjonuje w Polsce społeczeństwo obywatelskie, którego podstawą powinno być takie zachowanie, że gdy jesteśmy ofiarą, lub świadkiem tego typu zdarzeń, natychmiast o tym informujemy. W tym przypadku bezkarność agresywnego gdańszczanina uchodzi mu na sucho, bo absolutnie nikt tego nie zgłasza.
Tymczasem trójmiejskie media o Czerwonym Korsarzu zatruwającym letni klimat na Starym Mieście piszą już prawie codziennie. Opisują nie tylko niedzielną awanturę i codzienne utarczki, podczas których pirat zaczepia młode kobiety, często próbując swoja pieczątkę postawić im na biuście, lub wymierzyć klapsy w pośladki. Podczas wspomnianego Marszu Trzech Króli miał on przy sobie wielki "piracki" nóż, którym miał pociąć kurtkę relacjonującego święto fotoreportera. Sławomir Ziembiński szedł na czele tamtego marszu i nie podobała mu się praca fotografów.
Miejska bezradność obnażona
Podczas słynnego Jarmarku św. Dominika dał się we znaki nawet spółce Międzynarodowe Targi Gdańskie, która za kupiecką imprezę odpowiada. Czerwony Korsarz zepsuł jedno z najważniejszych jej wydarzeń. - Podczas Święta Chleba organizowanego w ramach Jarmarku św. Dominika pirat w sposób nachalny przybijał pieczątki dzieciom, co mocno irytowało rodziców. W namiocie zrobiła się bardzo niemiła atmosfera i musiała zareagować ochrona - mówiła w rozmowie z Trojmiasto.pl Dorota Daszkowska-Kosewska z MTG SA. Niedawno pirat z rozmachem zniszczył też ślubną sesję pewnej pary. Próbował porwać pannę młodą, a gdy nie dostał pieniędzy, a kobietę przyjaciele oswobodzili siłą, zareagował jeszcze większą agresją.
"Mam nadzieję nigdy więcej go nie spotkać, co więcej - trzeba się go pozbyć z ulic Gdańska! Człowiek w przebraniu pirata, mający być jednym z symboli naszego miasta, niedługo będzie ośmieszał nas przed turystami. Kpina!" - pisze w liście do trójmiejskich mediów inna napadnięta przez niego kobieta. Tylko bezradnie patrzeć może na to jednak także miasto. - Służby są bezradne, bo nie ma przepisów, które zabroniłyby komuś chodzić w przebraniu pirata. Jego zachowanie jest oczywiście skandaliczne, ale nic nie można z tym zrobić bez osobistych skarg osób pokrzywdzonych. To niestety jedyna droga. Nad czym szczerze w urzędzie ubolewamy - mówi w rozmowie z naTemat Antoni Pawlak, rzecznik Prezydenta Miasta Gdańska.
Od wielu lat Gdańsk dość skutecznie radzi sobie jednak z osobami bezdomnymi i żebrzącymi na Starym Mieście. Służby dość sprawnie pozbywają się ich z miejsc, które stanowią wizytówkę miasta. Antoni Pawlak tłumaczy jednak, że w przypadku prób przegonienia Czerwonego Pirata konieczne byłoby naginanie obowiązujących przepisów, a na to miasto nie chce sobie pozwolić. - Z nim jest jeszcze jeden problem. On miał już jedną sprawę, ale ostatecznie sąd ją umorzył i nic go za to nie spotkało. Dopóki tak będą postępowały sądy, to sobie nigdy z czymś takim nie będziemy w stanie dać rady - ubolewa Pawlak.
Straż Miejska jednak na coś się przydaje?
Ostatnią nadzieją gdańszczan wydaje się tymczasem Straż Miejska, która zwykle jest obiektem kpin mieszkańców, a wielu żąda jej likwidacji. Tylko strażnicy postanowili bowiem wytoczyć Czerwonemu Korsarzowi wojnę. - To wojna w granicach prawa, bo również nie możemy przekraczać naszych kompetencji. Staramy się jednak cały czas mieć teraz tego osławionego pirata na oku. Od początku sezonu apelujemy jednak, by ludzie w takich sprawach wreszcie kontaktowali się z nami, lub policją - informuje Miłosz Jurgielewicz, rzecznik prasowy Straży Miejskiej w Gdańsku.
Strażnik przyznaje, że sprawa Czerwonego Korsarza grasującego po gdańskim Długim Targu pokazuje, iż najwyższy czas, by Polacy wreszcie przestali obawiać się, czy wstydzić przed zgłoszeniem służbom czegoś złego, czego właśnie są świadkami. A tym bardziej, kiedy są ofiarą. - Nie można nigdy odpuszczać, gdy widzimy, że ktoś łamie normy, których nigdy łamać nie powinien - dodaje. Dlaczego służby nie radzą sobie z takimi sytuacjami bez pomocy obywateli? - Nie możemy przyjechać i niczym XIX-wieczni hycle wyłapać tego pirata, wsadzić go na tratwę i wypchnąć w stronę Szwecji - podsumowuje.