- Mój klient nie zgwałcił służącej, bo jego żona jest znacznie ładniejsza – mówiła prawniczka mężczyzny, który miał wykorzystać swoją filipińską pokojówkę. A sąd apelacyjny w Abu Zabi oczyścił go z zarzutów.
Sprawny prawnik może zdziałać cuda. Stara to prawda, która kolejny raz się potwierdza. Początkowo sytuacja mieszkającego w Zjednoczonych Emiratach Arabskich Jordańczyka nie wyglądała zbyt ciekawie. Filipińska służąca zarzuciła mu, że zgwałcił ją, gdy jego 13-letni syn grał na komputerze w pokoju obok, a żona była w pracy. Na ubraniu Filipinki znaleziono nawet ślady nasienia domniemanego gwałciciela.
Mając taki dowód, sąd pierwszej instancji skazał mężczyznę na rok więzienia i deportację do Jordanii. Wtedy sprawa trafiła do sądu apelacyjnego w Abu Zabi. I wszystko się zmieniło. Prawnicze sztuczki
- Jak mógłby zgwałcić pokojówkę, kiedy jego syn był w domu? – pytała prawniczka Jordańczyka, Fayza Moussa. Potem zaznaczyła, że jej klient cierpi na cukrzycę i „jest seksualnie słaby”, przez co od czterech miesięcy nie był w stanie kochać się ze swoją żoną. - A gwałt wymaga przecież, by dolna część penisa była mocna –podkreślała. - Dlaczego miałby zresztą to robić? Jego małżonka jest znacznie atrakcyjniejsza od Filipinki, a do tego 12 lat młodsza od niego – zaznaczała wielokrotnie. Zaproponowała nawet, by pani domu pojawiła się na sali, aby sędziowie sami mogli przekonać się o jej pięknie.
Moussa dodawała też, że jej klient jest znacznie większy od swojej służącej. - Gdy faktycznie przycisnął ją do ściany i zgwałcił, jak ta kobieta twierdzi, to zostawiłby na jej ciele jakieś ślady, chociaż po palcach – twierdziła. Według niej, filipińska pokojówka oskarżyła pracodawcę tylko po to, by poniżyć jego żonę, z którą miała pewne zatargi.
Nic nowego
Sąd, wysłuchawszy wszystkich argumentów, oczyścił mężczyznę z zarzutów. Sprawa zakończyła się więc tak, jak niemal wszystkie inne tego typu. W Emiratach Arabskich mieszka 250-300 tysięcy Filipińczyków. Zajmują się niemal wszystkim – od pracy w szpitalach i ośrodkach badawczych po bycie służącymi. Sytuacja tych ostatnich, którymi zwykle są kobiety, bywa wyjątkowo trudna.
Wszyscy niewykwalifikowani pracownicy zagraniczni w krajach Zatoki Arabskiej podlegają tzw. systemowi kafala (arab. patronat), który zmusza ich do oddawania swoich paszportów pracodawcom. A ci często to wykorzystują – nie płacą swoim podwładnym na czas lub znacznie mniej, niż powinni, biją, a czasem nawet wykorzystują seksualnie. Ofiara rzadko kiedy decyduje się bronić lub udać do sądu, bo szef może w każdej chwili zniszczyć jej paszport i skazać ją na deportację. A jeśli sprawa już trafi na wokandę, to - zdaniem Human Rights Watch - wyrok raczej na pewno nie przekroczy miesiąca więzienia. I to nawet za najcięższe pobicia.
Mimo krytyki, kraje arabskie robią bardzo niewiele, by chronić zagranicznych pracowników. W ostatnich latach kilka dalekowschodnich rządów zabroniło więc swoim obywatelom zatrudniania się w tym regionie. Mieszkankom Sri Lanki i Indonezji nie wolno podejmować pracy służących w Arabii Saudyjskiej, a Filipinkom w Jordanii i Iraku. Od paru miesięcy filipińskie władze rozważają rozszerzenie zakazu na Emiraty Arabskie, Kuwejt i Katar.