90. urodziny gen. Wojciecha Jaruzelskiego na nowo otworzyły spór o jego rolę w historii Polski. I dyskusję o tym, czy powinno się celebrować urodziny człowieka, który przez lata był członkiem, a później przywódcą opresyjnej machiny PRL-owskiego reżimu. Dopóki będą się powtarzały próby wybielenia dokonań generała, dopóty będzie on obiektem ataków. To nie jest sposób na ukaranie go za ofiary stanu wojennego.
Zorganizowana przez fundację Aleksandra Kwaśniewskiego konferencja podsumowująca karierę gen. Wojciecha Jaruzelskiego w jego 90. urodziny przywołała sceny rodem z kolejnych rocznic wprowadzenia stanu wojennego. Pod hotelem Hyatt, gdzie zebrali się dawni współpracownicy Jaruzelskiego z okresu PRL-u, towarzysze politycznej drogi Aleksandra Kwaśniewskiego i przyjaciele obu panówgłośno dają o sobie znać narodowcy i przedstawiciele szeroko rozumianej prawicy. W niewybrednych słowach wzywają do szybkiego osądzenia generała i głośno odczytują listę ofiar stanu wojennego.
Do tej pory podobne protesty odbywały się głównie 13 grudnia pod domem Jaruzelskiego. Przez lata podzielałem argumentację jego obrońców, którzy przekonywali, że te manifestacje to polityczna bandyterka. Zastanawiałem się, co uczestnicy tych protestów chcą osiągnąć nękaniem niemal 90-letniego człowieka. Byłem zdania, że sprawę powinien zamknąć wyrok niezawisłego sądu, a nie uliczne wiece.
Dzisiejsze spotkanie w hotelu Hyatt nadaje sprawie nowy wydźwięk. Próbuje się Jaruzelskiego znowu postawić na piedestale, pokazać, że to, co zrobił zasługuje na szczególne uznanie, zbagatelizować negatywne skutki jego decyzji. Chociaż nie stanąłbym razem z Samuelem Pereirą i jego kolegami pod Hyattem, jestem oburzony konferencją organizowaną wewnątrz. Złości mnie, że ludzie, którzy mają na ustach hasła demokracji i lewicowej troski o każdego człowieka, zdają się nie dostrzegać szkód wyrządzonych przez dowodzony przez Jaruzelskiego system, ba! gloryfikują go, urządzając byłemu prezydentowi fetę z najwyższymi honorami.
Jaruzelski i jego sympatycy nie powinni pokazywać, że były I sekretarz cokolwiek znaczy w dzisiejszym życiu publicznym. To postać czysto historyczna i historia powinna ją osądzić. Nadal uważam, że dzisiaj schorowanemu generałowi powinniśmy pozwolić na spokojne dopełnienie żywota. Nie dlatego, że pozytywnie oceniam jego rolę w historii, ale ze względu na wiek i choroby z nim związane. Spokojne, to znaczy nie zakłócone ani wystąpieniami pod domem 13 grudnia, ani polityczną fetą.
Dzisiaj nie ma szans na doprowadzenie do końca procesów Jaruzelskiego, Kiszczaka i innych autorów stanu wojennego. To skandal, że polski wymiar sprawiedliwości nie potrafił się z tym uporać przez ponad 20 lat, ale dzisiaj już tego zrobić nie zdąży. Za to osądzać Jaruzelskiego będzie każdy z nas, a także historycy i politolodzy. I oni powinni powiedzieć, a my po przeanalizowaniu ich argumentów powtórzyć, że działania Jaruzelskiego to ciemna karta w historii Polski. Tak jak karty Bieruta, Gomułki czy Gierka.
Działalność Jaruzelskiego będą też analizować (byli lub aktywni) politycy, których chce mi się słuchać najmniej, a to właśnie oni będą mówili najgłośniej i najwięcej. Ich osądy często naznaczone są obecnym interesem politycznym lub osobistą lojalnością mającą swe źródła jeszcze w poprzedniej epoce. Tak jest w przypadku organizatorów urodzin generała. Ja czasów Jaruzelskiego pamiętać nie mogę, a wiem o nich tyle, ile przeczytałem i usłyszałem. Wydaje mi się, że dzięki temu mojej oceny nie determinuje strach wzbudzony przed laty ani ślepa miłość wpojona w ZSMP.
O ile sam Jaruzelski mógł nie wiedzieć o poszczególnych przypadkach bestialskiego działania bezpieki, to ponosi za nie odpowiedzialność polityczną. To on przez lata firmował i konserwował opresyjny system, a kiedy zaczął się on walić, postarał się jak najmniej stracić na rozpadzie dawnego ładu. To nie bohaterstwo, ale kunktatorstwo. Nie sądzę, żeby było tu co świętować.