Wyznanie doktor Małgorzaty Marczewskiej z Gorzowa trafi do prokuratury?
Łukasz Chwiłka
06 lipca 2013, 20:29·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 06 lipca 2013, 20:29
Mam świadomość, że żaden szpital nie będzie chciał ze mną rozmawiać – przyznaje lekarka Małgorzata Marczewska, która ujawniła szereg nieprawidłowości, do jakich miało dochodzić w Szpitalu Wojewódzkim w Gorzowie. – W pracy upokarzano mnie, twierdzono, że jestem chora psychicznie – dodaje.
Reklama.
Doktor Małgorzata Marczewska wywołała prawdziwą burzę wywiadem, którego udzieliła naTemat.pl. Lekarka opowiedziała o nieprawidłowościach, jakie zobaczyła podczas pracy w Szpitalu Wojewódzkim w Gorzowie. Mówiła o dyżurach bez uprawnień, lekceważeniu podejrzenia gwałtu pacjentki, niewyjaśnionej śmierci dziecka, mobbingu.
W sobotę dr Marczewska przez ponad dwie godziny opowiadała dziennikarzom w Gorzowie o tym, co przeżyła w szpitalu. Żeby być lepiej zrozumianą, ubrała charakterystyczny strój. Do sali weszła w niebieskim kitlu, jaki na co dzień noszą lekarze. Do klapy przypięła czarną wstążkę, identyczną nosi się na znak żałoby. – Jestem w żałobie, bo medycyna i szpital umiera – wyjaśniła. Już na wstępie zaznaczyła: – Ta konferencja nie opowiada o mnie, ale o dramatycznej sytuacji w szpitala.
Przysłuchując się temu, co mówi zwolniona z pracy lekarka, trudno zgodzić się z tym, co mówi. – Desperatka! Przyszła wyspowiadać się przed kamerami – można było usłyszeć w tłumie. To było emocjonalne i chaotyczne wystąpienie, momentami zahaczające o wątki rodzinne zupełnie niezwiązane z tym, co działo się w gorzowskiej lecznicy podczas jej pracy.
Dlaczego Marczewska, zdecydowała się złamać zmowę milczenia? – Chcę mieć czyste sumienie. Pracuję rok w tym szpitalu i widzę skutki uboczne tego, co się tu dzieje. Zgodnie z przysięgą lekarską nie mam zamiaru milczeć – tłumaczyła swoje powody.
Jej zdaniem, w lecznicy na co dzień dochodziło do wielu patologii. – Pielęgniarki robiły za niańki, sekretarki, a czasem nawet za policję. Wielokrotnie musiały uspokajać pijanych, często agresywnych pacjentów, którzy np. sikali do zlewu. W wolnej chwili robiły EKG, pobierały krew, sprawdzały saturację. Taka nieludzka praca, ale tylko dzięki nim w szpitalu się jakoś kręci – opowiada.
Marczewska, która medycyny uczyła się w Warszawie, ma też za złe gorzowskim lekarzom i policji totalną ignorancję, gdy na Oddział trafiła kobieta, która mogła zostać zgwałcona (lekarka szerzej opowiada o tym w wywiadzie dla naTemat.pl).
– Przez trzy godziny próbowałam dodzwonić się na policję. Potem puściły mi nerwy, zaczęłam przeklinać, na ogół tego nie robię. Gwałt to bardzo poważny zarzut, nie ważne czy na prostytutce, czy na zwykłej kobiecie. Nie miałam zamiaru tego lekceważyć. Widząc to wszystko powiedziałam koniec. Obiecałam sobie, że już nie wrócę na SOR (Szpitalny Oddział Ratunkowy – przyp. red.). Po tym wszystkim doznałam załamania nerwowego. Przynajmniej tak mi się wydawało. Wtedy jeden z psychiatrów powiedział, że to żadne załamanie: "Pani się po prostu wkurzyła". Lekarka przyznaje, że wiele razy była upokarzana. – Zakwestionowano moje zdrowie psychiczne. Na oddziałach plotkowano, że straszę dyrekcję ambasadą amerykańską. To bzdury. Mogę postarać się o zaświadczenie o stanie mojego zdrowia psychicznego – mówiła podczas konferencji.
Dr Marczewska uważa, że w szpitalu wielokrotnie dochodziło do mobbingu. – Salowe, noszowi, kierowcy, młodzi lekarze to głównie ich to dotyczy. Jeśli ktoś nie znał swoich praw, albo nie ma świadomości swojej godności, to był zmuszony do robienia czegoś, czego nie powinien. Za mniejsze pieniądze robił więcej. W tym szpitalu stawia się koszty nad medycyną, dług szpitala nad leczeniem – opowiada rozżalona lekarka.
Przecież mobbing jest karany, zgłaszała to pani gdzieś? – pytali dziennikarze. – Nie mam zaufania do władzy w tym miejscu. Chociaż część tych zarzutów na pewno zgłoszę do sądu lekarskiego – wyjaśnia.
Co więcej w szpitalu miało też dochodzić do łamania podstawowych przepisów. Marczewska przyznaje, że musiała samodzielnie dyżurować na SOR-ze. Prawo nie dopuszcza, by tylko jeden lekarz, w dodatku rezydent sam urzędował na Oddziale Ratunkowym.
Swoją pomoc lekarce deklaruje obecna na konferencji, Elżbieta Rafalska, posłanka PiS, w przeszłości wiceminister pracy i polityki społecznej. – To pierwszy publiczny głos środowiska lekarskiego. Do mnie zgłaszały się już pielęgniarki i inni pracownicy szpitala, ale wśród lekarzy panowała zmowa milczenia. Pomogę tej pani. Skoro Ministerstwo Zdrowia lekceważyło jej pisma, to skieruje tam interpelację. Posłowie muszą odpowiedzieć. Jeśli znajdą się wystarczające podstawy, żeby iść z tym do prokuratury, to też to rozważę – mówi Rafalska.
Wyznanie Marczewskiej już obiegło całą Polskę, a decydując się na taką „spowiedź” z pewnością zamyka sobie drogę do pracy w innych szpitalach. – Mam świadomość, że żaden szpital nie będzie mnie chciał. Wiem, że teraz będę postrzegana jako ktoś, kto wszystko zapisuje, a może nawet nagrywa, bo czepia się, gdy widzi błędy, ale robię to w imię pacjenta – tłumaczy.
Marek Twardowski, dyrektor szpitala w Gorzowie wydał oświadczenie. Pisze w nim m.in. „Dyrekcja nie zamierza komentować żadnych wystąpień Pani Marczewskiej, a jeżeli formułuje ona jakieś konkretne zarzuty, to powinna je skierować do odpowiednich służb”.