Nie tylko abp Henryk Hoser konsekwentnie unika trudnych pytań związanych z wymordowaniem w Rwandzie 800 tys. Tutsi. Kościół katolicki ogranicza się do postulatów, że nie może być odpowiedzialny za czyny poszczególnych księży czy zakonnic. Ale przed wiosną 1994 roku wspieranie Hutu było wręcz oficjalną linią rwandyjskiego Kościoła, przez niektórych porównywaną do wspierania nazistów w latach 30.
Kościół katolicki stara się powoli wyjaśniać ciemne rozdziały swojej historii. W 1992 roku w Senegalu Jan Paweł II nazwał niewolnictwo "grzechem człowieka przeciw człowiekowi", a 11 lat później afrykańscy biskupi prosili o wybaczenie za tolerowanie niewolnictwa. Następca polskiego papieża w 2010 roku przeprosił z kolei za ukrywanie skandali pedofilskich w Kościele. Wydaje się, że kolejny papież również będzie musiał uderzyć się w piersi.
Przemilczane ludobójstwo
Nadal przemilczane pozostałą wątpliwe moralnie zachowania ludzi Kościoła. Wśród nich rola zakonnic, szeregowych księży, ale i kościelnych hierarchów w ludobójstwie w Rwandzie. 7 kwietnia 1994 roku rozpoczęła się tam eksterminacja obywateli z grupy Tutsi, którzy przez lata zajmowali naczelną rolę w społeczeństwie i sprawowali władzę polityczną. Po demokratyzacji Rwandy rządzić zaczęli Hutu – grupa znacznie liczniejsza, ale przez lata marginalizowana. Dlatego w 1959 roku wybuchło powstanie Hutu, w którym zginęło 10 tys. Tutsi, a ok. 100 tys. uciekło z kraju. Aż do lat 90. napięcie miedzy plemionami narastało, czasem tylko wybuchając (ale ze znacznie mniejszą niż w 1994 r. mocą – podczas masakry w 1963 r. zginęło ok. 12 tys. Tutsi).
Przez lata sytuacji przyglądali się katoliccy duchowni – Kościół był (i nadal jest) jedną z najważniejszych sił społecznych w Rwandzie. Według spisu powszechnego z 1990 roku chrześcijanie stanowili 90 procent społeczeństwa, chociaż inne źródła podają, że 65 proc. obywateli Rwandy to katolicy, a 9 proc. to protestanci. Niezależnie od tego ze zdaniem kościelnych hierarchów się liczono – prowadzili oni szkoły, szpitale, działalność społeczną. Kościół był po rządzie największym pracodawcą w kraju.
Przyjaciele reżimu
Ale swojej potęgi nie wykorzystywał w dobrym kierunku – zamiast wzywać Hutu do opamiętania, starał się usprawiedliwić ich politykę dyskryminowania Tutsi. Kościół nie tylko wspierał władzę Hutu, ale brał w niej czynny udział. Pierwszym prezydentem Rwandy został w 1961 r. Grégoire Kayibanda, który wcześniej był sekretarzem Vincenta Nsengiyumvy, arcybiskupa Kigali (stolicy Rwandy). Sam arcybiskup, wywodzący się z Hutu, przez 14 lat był przewodniczącym rządzącej partii. Do rezygnacji skłonił go dopiero w 1990 r. Watykan. Nadal jednak przyjaźnił się z prezydentem Juvenalem Habyarimaną – architektem ludobójstwa z 1994 roku.
Chociaż Kościół stawia się w roli ofiary, opinie osób, które otarły się o śmierć są inne. "Winię Kościół z całego serca – żaliła się w rozmowie z reporterem "The Guardian" Madalena Mukariemeria, Tutsi, która ocalała z ludobójstwa. – Podczas masakry w 1973 roku chowaliśmy się w kościołach i nikt nie przychodził nas zabić. W 1994 roku wszyscy myśleli, że kościoły znowu będą bezpiecznym schronieniem, ale okazały się miejscem, gdzie ginęliśmy. Ten arcybiskup, Vincent Nsengiyumva, tym dowodził. On nigdy nie zrobił nic, by powstrzymać zabijanie. Mógł powiedzieć, że nikt nie może zabijać kogokolwiek w kościołach, ale tego nie zrobił"
Ci, którzy nie brali udziału we włady, także nie zrobili nic by zpobiec masakrze – ignorowali niepokojące sygnały. Nie tylko na wiele lat przed ludobójstwem, ale i na przełomie 1993 i 1994 roku. Już w grudniu 1993 r. zaczęto wyposażać Hutu w maczety, sprowadzane przez rząd całymi kontenerami wprost z fabryk w Chinach. Atomosferę nienawiści budowała też propaganda sącząc się z głośników Radio-Television Libre des Mille Collines, radia dla ludzi ulicy, finansowanego przez ekstremistów Hutu. "RTML zachowywało się tak, jakby dawało instrukcje zabójcom. Na antenie mówiono gdzie chowają się ludzie [Tutsi - red.]" – mówił Ally Mugenzi, dziennikarz BBC pracujący w Rwandzie podczas ludobójstwa.
Nie chcieli widzieć
Kościelni hierarchowie doskonale wiedzieli, co wkrótce może stać się w Rwandzie. Nuncjusz Apostolski kard. Giuseppe Bertello bardzo szybko ewakuował się z Rwandy. Jak wskazuje w wywiadzie dla naTemat Linda Melvern, znana badaczka ludobójstwa w Rwandzie, to był sygnał dla innych duchownych, aby jak najszybciej opuścić kraj. "Wiele dokumentów wskazuje na to, że gdyby władze kościelne pozostały na miejscu to, by nie doszło do ludobójstwa. Tak naprawdę jest wiele czynników, które wpłynęły na to ludobójstwo, ale na pewno jednym z nich jest decyzja Bertello." – mówi Antoniemu Bohdanowiczowi.
Poza krajem przebywał też abp. Hoser, który odbywał rok formacyjny, podczas którego szkolił się w stołecznym Szpitalu Bródnowskim (z wykształcenia jest lekarzem) i uczył się włoskiego w Rzymie. Do kraju powrócił dopiero w sierpniu 1994 roku, kiedy fala ludobójstwa się uspokoiła.
Ale i wtedy w kraju było niespokojnie. Zaczęto szukać winnych bezpośredniego popełnienia zbrodni, ale i nakłaniania do niej. Niespełna dwa miesiące wcześniej z rąk Tutsi zginął wspomniany już arcybiskup Kigali Vincent Nsengiyumva. Ci, którzy mieli nieczyste sumienie ukrywali się nie tylko przed mścicielami, ale i przed wymiarem sprawiedliwości. Bo Kościół jest współodpowiedzialny za eksalację przemocy nie tylko na poziomie instytucji, ale i na poziomie jednostek.
Zabił 2,5 tys. swoich parafian
Ojciec Athanase Seromba został oskarżony przez Trybunał Organizacji Narodów Zjednoczonych ds. Rwandy o zamordowanie 2,5 tys. swoich parafian. Zamknął swoich parafian w kościele, a następnie wezwał dwa buldożery, które obróciły świątynię w stertę gruzu. Spod kamieni płynęła krew, bo zawalone ściany pogrzebały 2,5 tys. ludzi. Seromba szybko uciekł z Rwandy i schronił się we Włoszech, gdzie pod przybranym nazwiskiem przez lata pracował jako duszpasterz w niewielkiej miejscowości pod Florencją.
W lipcu 2001 roku Trybunał ONZ ds. Rwandy zażądał jego ekstradycji. Jak podał "The Guardian" Seromba zbiegł z parafii i aż do lutego 2002 r. przebywał w ukryciu. Wreszcie stanął przed Trybunałem, który uznał jego winy. Duchowny złożył apelację, ale to tylko pogorszyło jego sytuację – Izba Apelacyjna uznała, że jego winy za większe niż początkowo sądzono i skazała go na dożywocie.
Szybciej niż międzynarodowy trybunał działał belgijski sąd, który w czerwcu 2001 roku skazał dwie zakonnice za współudział w ludobójstwie. Siostra Gertrude Mukangango została uznana winną przyczynienia się śmierci 7 tys. osób, za co skazano ją na 15 lat. Maria Kisito Mukabutera usłyszała wyrok w wysokości 12 lat. Watykan w oświadczeniu pisał o zdziwieniu i przypominał słowa Jana Pawła II z listo do mieszkańców Rwandy. Papież wyrażając wtedy ubolewanie z powodu tego, co się stało, zaznaczał, że Kościół nie może być obwiniany za zachowania poszczególnych jego członków.
I o ile z tym można się zgodzić, to nie można przez to milczeć na temat instytucjonalnych związków z zabójcami z Hutu. Bo te są niepodważalne, a opieszałość w ich przecinaniu czy milczące przyzwolenie Watykanu obciążają sumienie Kościoła. Co najmniej tak, jak inne skandale, za które Kościół już przeprosił. Jak długo będziemy musieli czekać aż to słowo zostanie skierowane do krewnych ofiar z Rwandy?