Irytuje mnie, kiedy słyszę, że ktoś „jest zmęczony chamstwem w kinie”, czyli faktem, że inny widz śmiał kupić popcorn. Moim zdaniem albo przesadza, albo rzadko ogląda filmy w
kinie i opiera te narzekania na stereotypach, a nie rzeczywistości.
Traktujemy kino jak eleganckie miejsce, a ono nim nie jest. Przeciętny
film to rozrywka, nie sztuka. Nie wchodzimy do uświęconego miejsca, tylko do współczesnego cyrku. Chyba czasem mylimy je z teatrem. A film to powtórka z taśmy, wspaniała i porywająca, ale to jednak odtwarzanie kopii. Zresztą nawet wieczór w teatrze łączy się przecież z jedzeniem. W wielu krajach przed albo po idzie się do restauracji albo pubu, a w Polsce w przewie spektaklu ustawiają się do bufetu wielkie kolejki. Chodzi tylko o to, żeby nie jeść w czasie przedstawienia, nie dekoncentrować twórców. W kinie nie ma tego problemu.
Dobra amerykańska sensacja albo film z udziałem fajnych aktorów kojarzą mi się z popcornem. To podwójna uczta dla zmysłów. Atutem multipleksów są duże ekrany, wygodne fotele i właśnie jedzenie. Jeśli ktoś nie ma to ochoty, niech wybierze kino, w którym nie sprzedaje się popcornu. Są dziesiątki takich, sama często je odwiedzam. Część elegancka, gdzie brak przekąsek jest wyborem, inne syfiaste - tam właściciele od wielu lat czekają z barem na remont, który długo nie nastaje.
Jest wybór. Nie snobujmy się na elegancję kosztem innych.