Popcorn i kino stają się coraz bardziej nierozłączne
Popcorn i kino stają się coraz bardziej nierozłączne Fot. Sebastian Rzepiel / AG
Reklama.
Prażona kukurydza jest po prostu smaczna. Przyznajcie. Przesolona, w zestawie ze słodką colą, informuje mój organizm, że jestem na popowym filmie. Następnego dnia czuję jeszcze jej smaczek, już mniej przyjemny. Ale i tak następnym razem znowu ją biorę. Bo jem popcorn tylko w multipleksach.
Irytuje mnie, kiedy słyszę, że ktoś „jest zmęczony chamstwem w kinie”, czyli faktem, że inny widz śmiał kupić popcorn. Moim zdaniem albo przesadza, albo rzadko ogląda filmy w kinie i opiera te narzekania na stereotypach, a nie rzeczywistości.
Traktujemy kino jak eleganckie miejsce, a ono nim nie jest. Przeciętny film to rozrywka, nie sztuka. Nie wchodzimy do uświęconego miejsca, tylko do współczesnego cyrku. Chyba czasem mylimy je z teatrem. A film to powtórka z taśmy, wspaniała i porywająca, ale to jednak odtwarzanie kopii. Zresztą nawet wieczór w teatrze łączy się przecież z jedzeniem. W wielu krajach przed albo po idzie się do restauracji albo pubu, a w Polsce w przewie spektaklu ustawiają się do bufetu wielkie kolejki. Chodzi tylko o to, żeby nie jeść w czasie przedstawienia, nie dekoncentrować twórców. W kinie nie ma tego problemu.
Dobra amerykańska sensacja albo film z udziałem fajnych aktorów kojarzą mi się z popcornem. To podwójna uczta dla zmysłów. Atutem multipleksów są duże ekrany, wygodne fotele i właśnie jedzenie. Jeśli ktoś nie ma to ochoty, niech wybierze kino, w którym nie sprzedaje się popcornu. Są dziesiątki takich, sama często je odwiedzam. Część elegancka, gdzie brak przekąsek jest wyborem, inne syfiaste - tam właściciele od wielu lat czekają z barem na remont, który długo nie nastaje.
Jest wybór. Nie snobujmy się na elegancję kosztem innych.
Tym bardziej, że nie każdy zachowuje się w kinie jak wycieczka szkolna. Ja po pierwsze biorę popcorn tylko na kino gatunkowe, czy wyraziste i charakterystyczne. I głośne. Jem właśnie tylko w tych głośnych momentach, bo wiem jak brzmi chrupanie prażonej kukurydzy. Wprowadza to nawet do zwykłego oglądania dodatkową dramaturgię.
Z tego powodu lubię festiwale filmowe, które odbywają się w multipleksach. Lecę głodna z pracy na seans i wiem, że będę mogła zjeść w czasie projekcji. Nie muszę pewnie dodawać, że festiwale to też picie piwa w sali kinowej, głośne komentarze i wybuchy śmiechu w nieodpowiednich momentach, najczęściej w wykonaniu studentów i naprawdę wyrobionych odbiorców, często krytyków i filmoznawców. Oczywiście pouczanych przez słusznie oburzonych. Jestem z branży filmowej i uwielbiam ten rodzaj „chamstwa” i zakłócania spokoju poprawnych i bardzo kulturalnych widzów. Niech mają świadomość, że milczenie i nie jedzenie kukurydzy przez dwie godziny nie są jednoznaczne z wartościowym odbiorem filmu.