Poszedłem do szkoły w wieku siedmiu lat. Wcześniej płakałem i denerwowałem się na myśl o przedszkolu, do trafiłem stosunkowo późno. Gdy rodzice byli w pracy, spędzałem czas z babcią, potem z nianią. Tezę redakcyjnego kolegi Antka o babciach, nianiach czy przedszkolankach, które marnują nam dzieciństwo, obalam własnym przykładem.
– Z całym szacunkiem dla Babć, Niań, czy przedszkolanek, ale to one marnują dzieciństwo – napisał we wtorkowym felietonie Antoni. Absolutnie się nie zgadzam. Babcia nie musi marnować dzieciństwa. U mnie jej obecność była czymś oczywistym. Rodzice pracowali jako nauczyciele, więc do południa nie mogłem spędzać z nimi czasu. Żłobek? To byłoby za proste. Wysłać bobasa i mieć go z głowy. Dlatego pierwsze lata życia spędziłem z babcią.
Z babcią w życie
Niewiele pamiętam, w końcu byłem za mały. Na zdjęciach mogę zobaczyć małego Radka latającego z babcią po działce czy po boisku. Gdy podrosłem (to już pamiętam) to właśnie babcia wysyłała mnie na podwórko, mówiąc żebym poznał nowych kolegów i się z nimi pobawił. Tak też robiłem. Nie siedziałem w domu, nie nudziłem się. Zjeżdżalnie, babki z piasku, to było coś!
Pamiętam jak grałem z babcią w chińczyka. To ona wprowadzała mnie w życie. Nie musiała robić tego pani mgr Kowalska. Graliśmy też w "Piotrusia". Oj, tę grę zna chyba każdy. Pechowa trzynastka, z którą zostaje na końcu jeden z graczy. Po kilku rozegranych partiach oczywiście karta z "Piotrusiem" lądowała w koszu na śmieci. W ten sposób uczyłem się jednak cierpliwości i pokory. Sporo czasu mi to zajęło.
Okres dzieciństwa, którego nikt mi go nie odebrał przez to, że nie chodziłem od początku do przedszkola, obfitował też w poważniejsze zajęcia. Do takich mogę zaliczyć naukę czytania. Nie żadne lekturki dla maluszków ani obrazki. Nauka poprzez praktykę. Po prostu chodziłem z babcią po mieście i czytałem różne napisy. A to "straż miejska", a to "pieczątki, naklejki" – różnie bywało. Babcia tłumaczyła mi co znaczą poszczególne słowa. Wątpię czy takich wyrazów nauczyłbym się ze szkolnej czytanki.
Jak już w końcu musiałem zacząć czytać coś większego (kiedyś przecież wypada), to moją ulubioną pozycją był "Murzynek Bambo". Bezsprzeczny hit! "Murzynek Bambo w Afryce mieszka…", znam tę historię na pamięć do dziś. Nikt mnie do tego nie przymuszał, nie musiałem tego robić. A jednak robiłem. Jak widać, w domu tez można się uczyć. Nie była mi do tego potrzebna szkoła. Nie wyobrażam sobie teraz jak mógłbym iść do szkoły już w wieku 5 lat. Dopiero zniszczyłbym sobie dzieciństwo!
Wyzwania niańki
Oprócz babci zajmowała się mną również niania. Zniszczyła mi dzieciństwo? Nudziłem się z nią? Nic z tych rzeczy. Spacerowaliśmy po różnych zakamarkach miasta, w publicznych miejscach zabaw także poznawałem kolegów. Myślenie, że ktoś, kto dorasta przy boku babci, albo niani jest gorszy uważam za błędne. Oczywiście, wiele zależy od podejścia niańki. Moja na szczęście wiedziała, że musi mi poświęcić wiele czasu. Sama traktowała to jako wyzwanie – chciała mi wiele przekazać i wyjaśnić.
Z umiejętnością czytania prostych zdań, pisania – jako tako – liter, poszedłem do zerówki. Od razu polubiłem swoją panią Bożenkę. Cudowna kobieta to była! Szybko zaangażowała mnie do przedstawień, wystąpień itp. Lubiłem to, mogłem się wykazać. Nie zabrało mi to w żaden sposób poczucia, że jestem dzieckiem.
Po zerówce, szkoła
– Mądrze zorganizowana szkoła to nie powód do traumy, ale do pożytecznego spędzania czasu – pisze w swoim felietonie Antek. Jak najbardziej. Pytanie tylko jaka jest wtedy różnica między zerówką a pierwszą klasą. Skoro bawimy się i tutaj, i tutaj. W obu miejscach uczymy się podstaw – nie widzę drastycznych różnic.
W pierwszej klasie siedziałem pilnie w ławce, trochę rozrabiałem. Wiadomo. Ale też nie było tak strasznie jak opowiada Antek. Za brak książki na lekcji nie groziła mi jedynka. Co najwyżej smutna buźka. W nauczaniu początkowym (klasy I-III) nie miałem bowiem ocen, jedynie buźki. Właściwie słoneczka. Dobry sposób na motywowanie dzieci do nauki. Bez krzyku i pał do dziennika.
Ogólnie swoje dzieciństwo wspominam bardzo dobrze. I czas spędzony z babcią, i z nianią. Podobnie jak krótki epizod w przedszkolu. A szkoła, jak to szkoła – zawsze wesoła. Nie straszmy więc utratą dzieciństwa w jedną czy w druga stronę. Po prostu dajmy dzieciom cieszyć się każdym dniem.