Czy wiecie, że nazwa "Bluetooth" wywodzi się od przypadłości króla, który dostał mieczem po zębach? Albo że zdrowiej jest wycierać ręce ręcznikiem niż suszyć je suszarką? Takiej wiedzy dostarczają "Polimaty", czyli popularny internetowy program, który powstał jako sprzeciw wobec bezwartościowych treści zalewających internet. – Dzisiaj telewizje totalnie wypięły się na materiały edukacyjne. Przyszłość to YouTube – przekonuje w rozmowie z naTemat twórca "Polimatów" Radek Kotarski.
Internauci piszą, że jesteś nowym Bogusławem Wołoszańskim.
Radosław Kotarski: To porównanie jest dla mnie bardzo miłe, ale musi być krzywdzące dla Wołoszańskiego (śmiech). Różnica poziomów jest tak ogromna… To jest mistrz słowa, który trenował nad warsztatem przez lata, a dykcją każdego rozkłada na łopatki. Kiedy słyszę, że mnie do niego porównują, to czuję się trochę dziwnie. Szczerze, bez kokieterii, uważam, że nie zasługuję na to. Kto wie, może za jakieś 20-30 lat...
Mam wrażenie, że jeśli dzisiaj miałby zaistnieć ktoś taki jak Wołoszański, to nie w telewizji, a właśnie na YouTube.
W stu procentach się zgadzam. Jeśli ktokolwiek chce pokazać się szerzej, to nie ma innego miejsca niż Internet, czyli najbardziej demokratyczne medium. Tutaj każdy jest w stanie zabrać głos, choćby podnosząc "łapkę" w górę przy postach czy materiałach. Dzisiaj telewizje totalnie wypięły się na materiały edukacyjne. Nie chcą o nich słyszeć, twierdzą, że nie są atrakcyjne. Tylko problem polega na tym, że nie mają racji.
Mój program udowadnia, że są ludzie, którzy chcą coś takiego oglądać. Mając kontakt z telewizjami zauważyłem, że pokutuje tam stwierdzenie, że to telewizja kształtuje gusta, a nie odwrotnie. I rzeczywiście tak niestety jest, bo telewizja narzuca widzowi, co ma oglądać. A ja wśród moich znajomych nie widzę entuzjastów "Ukrytej prawdy" czy tego typu seriali obyczajowych. Czas najwyższy byśmy zdali sobie sprawę, że ludzie naprawdę chcą czegoś więcej i mają prawo, by kształtować telewizję.
Czym właściwie są "Polimaty"? To takie kompendium ciekawostek, które wzbogacą wiedzę, ale raczej się nie przydadzą, czy może szybka lekcja nauki, historii i medycyny?
Ja się lokuję gdzieś pośrodku. Wiadomo, że "Polimaty" nie zastąpią rzetelnej edukacji i szkoły, ale z drugiej strony to nie jest też zbiór ciekawostek pozbieranych i zaprezentowanych w atrakcyjnej formie. Weźmy na przykład odcinek o bakteriach albo odcinki historyczne. Po obejrzeniu widz jest wyposażony w fundamentalną wiedzę, która pozwala choćby odnieść się w towarzystwie do danego tematu. Zawsze staram się zwracać uwagę na to, co jest dla konkretnego człowieka istotne. We wspomnianym programie o bakteriach nie omawiałem budowy komórkowej bakterii, bo to się nikomu do niczego nie przyda. Ale już informacja, żeby nie używać suszarek automatycznych, ale papierowych ręczników, bo one nie namnażają bakterii, dostarcza już bardzo praktycznej wiedzy.
A kim był Radek Kotarski przed "Polimatami"?
Z wykształcenia jestem niepełnym prawnikiem - skończyłem studia, ale nie napisałem pracy magisterskiej. Teraz studiuję historię na Uniwersytecie Warszawskim. Wcześniej miałem firmę, która zajmowała się importem towarów z Chin, prowadziłem własne biuro w Hongkongu. "Polimaty" spowodowały, że musiałem z tego zrezygnować, bo po prostu realnie nie miałem na taką pracę czasu.
"Polimaty" nie od razu działały w sieci.
Tak, w 2011 roku pomyślałem, ze skoro lubię mówić do ludzi i wyszukiwać różne ciekawe informacje, to może znajdą się tacy, którzy będą chcieli o tym słuchać. Wymyśliłem taką formułę, w ramach której ludzie dwa razy w tygodniu mogli przychodzić na łącznie cztery wykłady, które odbywały się w Krakowie. Oczywiście trwały dłużej niż programy na YouTube. A jak trafiłem do sieci? Mój pierwszy film o "Damie z gronostajem" miał być promocją wykładów, po to, żeby po prostu przychodziło na nie co raz więcej osób. No i okazało się, że tak jak w realu słuchało mnie 40 osób, tak w pierwszym dniu mój film obejrzało 60 tys. internautów.
Nie miałeś obaw? W końcu Internet rządzi się trochę innymi prawami, a w rankingu najczęściej wyświetlanych filmów na YouTube nie królują te o nauce czy medycynie.
Ryzyko z mojej stronie było ogromne. Bałem się, że ktoś powie: "niedługo będzie nas chciał uczyć o wszystkim" albo przypomni, że "kto się zna na wszystkim nie zna się na niczym". Odetchnąłem, kiedy specjaliści z wielu dziedzin zaczęli komentować, że moje materiały są dobrze przygotowane. Najwięcej, około 90 proc. czasu poświęcam na sprawdzenie wiarygodności konkretnych informacji. Staram się nie dać przyłapać na błędzie. Chociaż czasem zdarzają się przejęzyczenia.
Wcześniej podałeś przykład bakterii i automatycznych suszarek. Jakich jeszcze informacji może spodziewać się ktoś, kto pierwsze słyszy o "Polimatach"?
W jednym odcinku mówiłem na przykład o tym, skąd pochodzi nazwa "bluetooth", a chyba niewiele osób zna historię tego określenia. Cała legenda polega na tym, że działał kiedyś na dzisiejszych ziemiach polskich król Harald Sinozęby, który dostał kiedyś w zęby w czasie bitwy. A była to postać, która zjednoczyła plemiona pogańskie. W związku z tym, kiedy wchodziła technologia „bluetooth”, która też jednoczyła bezprzewodowe technologie, twórcy odnieśli się do właśnie do Sinozębnego i tak powstał "bluetooth" (bluetooth – sinozęby). A charakterystyczny znaczek tej technologii to podpis w Haralda w piśmie runicznym.
Co jeszcze? Pamiętam, że panowie bardzo dziękowali mi za to, że wytłumaczyłem, na czym polega zespół napięcia przedmiesiączkowego. To był hit. Popularnością cieszy się też program o imionach. Przecież nadajemy je nie wiedząc, co znaczą i skąd się wywodzą. Na przykład Stanisław często interpretowany jest jako osoba, która "sławi stany". W rzeczywistości to imię to jest takie zaklęcie: bobasku "stań się sławny".
Jak wygląda twoje życie z "Polimatami"? Ile zajmuje nakręcenie jednego odcinka?
Ten program to dziś 100 proc. mojego życia. Pracuję od 12 do 14 godzin dziennie. Standardowy cykl tworzenia odcinka to pełen tydzień. Dwa dni zajmuje mi stworzenie scenariusza, wypisanie wiadomości merytorycznych, których chce użyć w programie. Potem dwa dni trwa nagrywanie i kolejne dwa postprodukcja, montaż itp. Wielu osobom wydaje się, że stoi za mną niesamowicie duża ekipa. Tymczasem ja jestem jednoosobową redakcją naukową, a pomaga mi tylko moja dziewczyna, która jest operatorem.
Ile to kosztuje i ile na tym zarabiasz?
Koszt realizacji jednego odcinka to średnio 1,5 - 2 tys, złotych. Pieniądze z reklam pokrywają koszty w mniej więcej 40 procentach. Powiem tak: przez rok dokładałem do każdego odcinka, a do dzisiaj nie zarobiłem na "Polimatach" ani jednej złotówki. Dopiero teraz na prośbę widzów zrodziła się taka inicjatywa, by utworzyć fundację, na którą oni mogliby wpłacać dobrowolnie środki, które sfinansują następne programy. Sam utrzymuję się z oszczędności z poprzedniej pracy, ale nie ukrywam, że jako osoba prywatna, która stała się jakoś rozpoznawalna, będę chciał to zamienić w pieniądze biorąc udział w kampaniach marketingowych firm. Teraz na przykład mam kontrakt reklamowy z firmą Panasonic.
No właśnie. Wcześniej angażowałeś się też w kampanie dużych firm. "Każdy kto zyskał na lubialności i ma wielu fanów w końcu lokuje produkty w swojej sztuce" – czytam w komentarzu pod Twoim programem. Co odpowiadasz na takie zarzuty?
Zwróć uwagę, że to jest najbardziej "zminusowany" komentarz ze wszystkich, a całe rzesze widzów powiedziały do tego internauty: stary, nie masz racji, on się całkowicie poświęcił dla tego projektu, a przecież nie musi mieszkać pod mostem. Nawet eksperci od marketingu byli w absolutnym szoku, jak niesamowicie pozytywnie przyjęły się kampanie.
A gdzie jest granica?
Nigdy nie wezmę udziału w reklamie produktu, w który nie wierzę albo który kłóci się z moimi przekonaniami. Jedna bardzo znana marka whisky proponowała mi product placement. Nie zgodziłem się, bo wiem, że oglądają mnie też osoby nieletnie. Powiedziałem "dziękuję", choć oferowano mi korzystny kontrakt reklamowy.
Twórca internetowego programu nie może uciec od angażowania się w takie kampanie marketingowe?
Nie, nie ma takiej możliwości. Ludziom się wydaje, że to są jakieś niesamowicie duże pieniądze, a to nie jest prawda. Jeśli mamy twórcę, który na reklamach na YouTube zarabia średnią krajową, to on już jest w TOP 5 największych kanałów. Godzić tego z inną pracą raczej się nie da, bo to zawsze odbije się na jakości materiałów. Mniejszym złem jest więc współpraca z różnego rodzaju firmami.
To co z Tobą dalej? Właśnie dostałeś swoje pięć minut w "Pytaniu na śniadanie", gdzie dostałeś swój program. Kierunek: telewizja?
Przejście do telewizji w żaden sposób nie jest dla mnie ważne, tak jak zadowolenie moich widzów w Internecie. Uważam, że w dużej mierze jest to powoli przestarzałe medium. W Stanach Zjednoczonych dwa lata temu po raz pierwszy w historii spadły statystyki telewizji kablowych. W Polsce będzie podobnie. Coraz więcej młodych nie ma telewizora. Ja wierzę, że wkrótce alternatywą będzie YouTube, o ile tylko będą tam programy dobrej jakości.
Telewizja nigdy nie była dla mnie celem samym w sobie. Przystając na propozycję TVP miałem ogromne obawy, bo wcześniej nie miałem z tym światem kontaktu. Ale pomyślałem, że muszę być pokorny i że nie mam tutaj karty przetargowej, nie mogę powiedzieć: "dajcie mi program o 19:00 w piątek". Muszę przejść określoną drogę, która, mam nadzieję, doprowadzi mnie do celu.
A tym celem będzie moment, w którym dasz się porównać do Wołoszańskiego…
Na pewno byłbym szczęśliwy, gdyby ktoś za 20 lat podszedł do mnie na ulicy i powiedział, że wychował się na moich programach.