Squatersi walczą o Elbe
Squatersi walczą o Elbe Fot.Agnieszka Grzybowska/ AG

Warszawski squat Elba od kilku dni walczy o przetrwanie. Trzymamy kciuki za jego mieszkańców, a dla tych z was, którzy mają już dosyć walki i marzą o wakacjach, przygotowaliśmy alternatywny przewodnik po zagranicznych squatach. Dowiedzcie się, gdzie się zatrzymać, których miast unikać i jak spędzić urlop za grosze.

REKLAMA
Squating, jak wiadomo, to nie zabawa. To sposób na życie. W ideę zamieszkiwania opuszczonych budynków wpisana jest poniekąd „zmienność”. Jedne się traci, drugie się zdobywa. Musi być ruch, żeby alternatywna kultura rozwijała się, a nie osiadała i stygła. Mimo wpisanej w tę ideę niestałości, są miejsca w Europie, gdzie życie w opuszczonych przestrzeniach zagnieździło się na dobre. Te squaty wpisały się w lokalny krajobraz. Gdzie zamieszkać w tegoroczne wakacje?

Likwidacja warszawskiej Elby
Squating nie wiele ma wspólnego z typową turystyką, choć najwięcej alternatywnych przestrzeni można znaleźć w miejscach odwiedzanych równie chętnie przez alternatywną młodzież, co przez Japończyków. Prym wiodą Włochy i Hiszpania. W samym Mediolanie jest ponad 350 squatów, więc jest gdzie się zatrzymać. Popularne są tam również wiejskie komuny, które osiedlają się poza miastem, hodują zwierzęta i produkują wino. Skąd taka popularność w tamtych stronach? Czy ciepły klimat sprzyja osiedlaniu się?

- Nie uzależniałbym zjawiska squattingu od pogody. Jest ich tak samo dużo w ciepłych krajach, jak i w skandynawskich - mówi Grzegorz Piotrowski, doktor Social Movement Studies i squaters. - Kultura alternatywna naprawdę rozwija się wszędzie. Ilość squatów we Włoszech to wynik polityki. Przez wiele lat popularnością cieszyły się tam zakładane przez komunistów Domy Ludowe. Były to miejsca spotkań zwykłej ludności, takie nasze świetlice. Po rozłamie politycznym autonomiczna lewica, która była bardzo silna, wykorzystała ten model i zamieniła domy ludowe na squaty. We Włoszech istnieje nawet oficjalny przewodnik po kulturze alternatywnej, gdzie nie ma słowa o zabytkach i turystycznych atrakcjach.
La Otra Carboneria- popularny, barceloński squot.

Klimat nie ma wpływu. Choć, jak widać na przykładzie Barcelony, drugiego co do ilości squatów miasta, ma duże znaczenie. Kluczowy jednak jest stosunek państwa do prawa własnościowego. W Budapeszcie, gdzie prawo jest surowe, jedyny squat utrzymał się pięć dni. Z tego samego powodu nie znajdziemy go w popularnej Pradze czy na Białorusi. Jeśli już mowa o squattingu na wschodzie, to najlepiej zostać w Polsce. Ewentualnie można też wybrać się do Lublany albo na Ukrainę. Zmienia się również sytuacja na zachodzie Europy.

- Do niedawna mekką squatersów był Amsterdam - przyznaje Piotrowski. Tamtejsze prawo bardzo sprzyjało osiedlaniu. Wystarczyło wejść do opuszczonego mieszkania, można było nawet wyważyć zamki, wstawić tam krzesło, materac czy stół i pozostać przez 24 godziny. Po spędzonej w nim dobie mieszkanie było twoje. Do czasu, aż ktoś złoży doniesienie. Jednak postępowanie sądowe trwało zwykle rok. Taka sytuacja była wynikiem spekulacji na holenderskim rynku. Ludzie, których było na to stać, kupowali po kilka mieszkań, ale w nich nie mieszkali. Powodowało to gwałtowny wzrost cen. Niestety w tym roku prawo zmieniło się, a wraz z nim umarło alternatywne centrum Europy. Podobnie sytuacja przedstawia się w Londynie.

Co do naszego życia wnosi kultura alternatywna.
Dużo lepiej wygląda to w Niemczech, a szczególnie w Berlinie. Od pewnego czasu pojawiła się tam tendencja do tworzenia pół-legalnych struktur, czyli wspólnot mieszkaniowych. Squatersi nie zajmują opuszczonych budynków, ale po preferencyjnych cenach wynajmują je od miasta. W zamian organizują alternatywne centra kultury, które, dzięki zagwarantowanej przez umowę najmu stabilizacji, mogą się rozwijać. Taka sytuacja ma też miejsce we Francji, co pokazuje popularny w Paryżu squat 59 przy ulicy Rivioli. Mieszczący się w 13. dzielnicy squat został odnowiony przez państwo i na powrót oddany jego alternatywnym mieszkańcom. Dziś za piękną fasadą mieści się centrum kultury, w którym rządzą artyści. Squat stał się atrakcją turystyczną, tak samo zresztą jak jego berliński brat - Tacheles, który rocznie odwiedza ponad 300 tysięcy osób.

Dla znikających squatów dobrym rozwiązaniem może być idea wagenburgów, czyli osiedlanie się na opuszczonych terenach w samochodach, przyczepach i wagonach kolejowych. Mobilność tego rozwiązania sprzyja pakowaniu się w jeden dzień i przenosinom w nowe miejsce. Są jednak kraje, które lepiej omijać, nawet zdezelowanym samochodem.

Forte Prenestino. W Rzymie od 1986 roku.
- Stanowczo odradzam do squatowania Rosję - mówi Piotrowski. Policja tam jest brutalna i często działa niezgodnie z prawem. Poza tym w kraju grasują duże grupy neofaszystowskie, które wręcz polują na squatersów. Można tam stracić zęby, a nawet życie. Tym, którym znudziła się Europa, polecam Caracas. Squatersi zajęli tam 45-piętrowy budynek i urządzili w nim centrum kultury. Część pięter nie ma ścian, więc mieszka się tam na gigantycznym balkonie. Robi to niesamowite wrażenie.
Jeśli więc nie Elba, to chociażby Caracas. Byleby nie drugi Budapeszt.