Z mapy kulinarnej Warszawy wkrótce zniknąć może legendarny Bar Chińczyk. Jego sędziwe właścicielki nie czują się na siłach, by go dłużej prowadzić, a następcę trudno. Bo "chińszczyzna" mocno się Polakom przejadła. - To wina wietnamskich bud - mówią. Tych samych winowajców, którzy obrzydzili nam azjatyckie jedzenie, wskazują w sopockiej Zhong Hua i twierdzą, że nie daliśmy sobie szansy na poznanie prawdziwej kuchni Kraju Środka. Prowadzący bary z "chińszczyzną" przekonują jednak, że winna jest nadwiślańska mentalność, która nie rozumie, że chińska kuchnia musi oznaczać jakość.
Jedna z legend polskiego pejzażu kulinarnego wkrótce może zniknąć. Ku zdziwieniu wszystkich, do zamknięcia lokalu powoli przygotowują się właścicielki słynnego Baru Chińczyk. Od dziesiątek lat orientalna kuchnia przy stołecznej ul. Okopowej była swego rodzaju mekką dla smakoszy miejskiego jedzenia. I prawdziwej chińskiej kuchni, którą od licznych budek, gdzie podaje się chińszczyznę w papierowym kartoniku dzieli prawdziwa przepaść. Starsi pamiętają, że Bar Chińczyk zaczynał swoją historię przy ul. Senatorskiej i tam był prawdziwym oknem na kulinarny świat w szarej rzeczywistości PRL-u. Bo niewielu jego dzisiejszych gości pamięta też, że legendarny lokal działa już od 1973 roku.
Warszawa bez Baru Chińczyk?
I właśnie dlatego teraz może nadejść kres tej legendy. - My jesteśmy już starsze panie. Emerytki grubo po sześćdziesiątce. Czterdzieści lat pracujemy w tym miejscu i powoli czas na chyba zasłużony odpoczynek - mówi naTemat Hanna Litwińska, która wraz z dwoma innymi koleżankami tworzy legendę Chińczyka już czwartą dekadę. Panie robią jednak wszystko, by to miejsce ocalić w dotychczasowej formie. - Stawiamy warunek, że ten, kto weźmie od nas lokal musi utrzymać tu chińską kuchnię. Chętnych na samo miejsce, zrobienie tutaj jakiegoś innego baru jest wielu - dodaje pani Hania.
Ale na to, by serwować przez kolejne lata chińszczyznę już nie. I nic dziwnego, bo ten rodzaj kuchni ostatnimi czasy Polakom się chyba dość mocno przejadł. W Barze Chińczyk mają wciąż rzeszę stałych klientów, którzy od czasu do czasu wtajemniczają swoich przyjaciół, ale właścicielki uważają, że rynek mocno zepsuli Wietnamczycy, którzy Warszawę zalali orientalną kuchnią robioną na najniższym możliwym poziomie. Paradoksalnie to Polki gotują według oryginalnych receptur z Chin, a imigranci z Azji rodzime przepisy szybko nauczyli się dostosowywać tak, by ponosić jak najniższe koszty.
Chińszczyzna się przejadła i odstrasza
Dlatego właścicielki Chińczyka chcą zachęcić ewentualnego następcę przekazując mu wraz z kluczami do lokalu także ich cenne receptury, które zdobywały przez lata, a których próżno szukać w "chińskich" barach, które w pewnym momencie pojawiły się na każdym rogu. - I może te chińskie budy odczuwają teraz problemy, bo to się komuś wreszcie przejadło. A u nas jedzenia zawsze było oryginalne, zdrowe i ponadczasowe. Dlatego nie przeje się nigdy - zapewnia Hanna Litwińska. Jednocześnie w barze dodają, że to miejsce prawdopodobnie poprowadzą najdłużej do końca roku. Właścicielki są już po prostu zbyt zmęczone wieloletnią, ciężką pracą.
O odważnego następcę, który uwierzy, że dobra chińszczyzna jest dla Polaków ponadczasowa może być jednak bardzo trudno. Mocny spadek popularności chińskiej kuchni od kilku lat odczuwają także inni jej pionierzy w naszym kraju, czyli restauracja Zhong Hua, która od początku lat 90-tych mieści się w sopockich Łazienkach Południowych. - Wydaje się, że lata świetności lokale serwujące kuchnię chińską mają jednak za sobą - przyznaje Andrzej Kwiatkowski z Zhong Hua. - Nas dodatkowo wspomaga piękna, wyjątkowa lokalizacja w Sopocie. W ciągu sezonu turystycznego nie możemy więc narzekać, ale poza nim jest naprawdę ciężko. Zupełnie inaczej niż przed laty - ubolewa.
Także w Sopocie skarżą się na "chińskie" bary, które zalały kraj i szybko obrzydziły Polakom tego typu jedzenie. Zdaniem Kwiatkowskiego, jedząc w tych miejscach nie daliśmy sobie tymczasem szansy, by zasmakować prawdziwej chińskiej kuchni. Ona opiera się bowiem na jakości. - My zatrudniamy tylko wysokiej klasy chińskich kucharzy, którzy gotują według oryginalnych receptur - podkreśla. I dodaje, że przez wszystkie lata działalności zarządzanej przez niego restauracji kucharze ciągle starali się zyskać jak najwięcej oryginalnych chińskich składników. Nikt nigdy nie skusił się, by pójść na łatwiznę i gotować "chińszczyznę" ze składników na bigos, czy schabowego.
Chińska jakość po polsku
- Kuchnia chińska może jeszcze wieloma rzeczami Polaków zaskoczyć i wielka szkoda, że się od niej odwracamy - mówi kierownik sopockiego Zhong Hua. Zdaniem Andrzeja Kwiatkowskiego, dopiero od kilku lat, gdy nad Wisłą można o wiele łatwiej zdobyć większość oryginalnych składników i przypraw, orientalne jedzenie powinno przeżywać swój renesans. A jest wręcz przeciwnie.
Świetnie czują to właśnie w typowych azjatyckich knajpkach, gdzie rządzi stały zestaw, czyli ryż z warzywami i sajgonki. W jednym z gdańskich centrów handlowych rozmawiam z Markiem - urodzonym w Polsce synem imigrantów z Chin. Na początku maja otworzył tu ze wspólnikami orientalny bar, ale już narzeka, że to chyba będzie biznesowa klapa.
- W założeniu mieliśmy postawić na menu, do którego Polacy są przyzwyczajeni - mieszankę kuchni mojego kraju i Wietnamu. Zdobyłem dobre przepisy i namiary na dostawców. Źle jednak zrobiłem, że zgodziłem się, by za personel odpowiadali wspólnicy. Bo Polacy azjatyckiej kuchni chyba nigdy nie zrozumieją. I efekt mam taki, że uparli się, by gotowały Polki. Z azjatyckich klimatów została więc moja buzia. Ludzie to czują i wybierają kebab na przeciwko - stwierdza ze smutkiem mój rozmówca.