12-latek w autobusie, wraz z grupą kibiców, klął, skandował plugawe hasła i śpiewał kibicowskie przyśpiewski. Tata stał obok i puchł z dumy. Opowiedział mi o tym redakcyjny kolega, zdziwiony tym, że można w ten sposób wychowywać dziecko. Niestety, nie tylko można, ale w pewnych środowiskach jest to uznawane za punkt honoru.
Słysząc historię o 12-latku, który krzyczy o policji: "białe kaski robią laski", a autobus pełen kibiców podchwytuje i ochoczo dośpiewuje resztę, nie byłem ani trochę zdziwiony. W niektórych kręgach wychowywanie dziecka, które dumnie przeklina, a w sercu nosi zakorzenioną nienawiść do drugiego klubu jest nie tylko łatwe, ale i dość popularne.
"Legia, Legia, kur..."
Kilka lat temu internet obiegło nagranie, na którym mała dziewczynka z szalikiem Lecha Poznań śpiewa: "Do nienawiści, do tej drużyny, tak wychowano, wychowano nas. I bez powodu, i bez przyczyny, śpiewamy dziś na cały świat: a Legia, Legia kur...czak, Legia Warszawa starym kurczakiem jest".
Filmik ten przesłano na YouTube w 2008 roku, od tamtej pory minęło 5 lat. Za kolejne pięć dziewczynka – kimkolwiek jest – pewnie będzie już (o ile jeszcze się to nie stało) umiała zaśpiewać "prawdziwą" wersję tej przyśpiewki. "Prawdziwa" niestety nie znaczy lepsza, bo z odpowiednim słowem, również zaczynającym się na "k", ale z drobiem nie mającym nic wspólnego. Uczenie dzieci klubowych przyśpiewek to dość powszechna praktyka – rodzice-kibice wychowują dzieci kibiców. I nie ma w tym nic złego, gorzej jest, kiedy kibole wychowują dzieci-kiboli.
Niestety, to też się zdarza. I to nierzadko. Sam wielokrotnie widziałem, jak rodzice chwalili się na Facebooku czy Naszej-Klasie tym, jak to ubierają dzieci w klubowe barwy czy uczą ich przyśpiewek. "Legia, Legia kurczak" to mało drastyczny przypadek, bo dzieci moich znajomych w wieku 7-9 lat potrafią już kląć tak soczyście, że niejednemu dorosłemu zwiędłyby uszy. Oczywiście, w ustach dzieci brzmi to z jednej strony groteskowo, a z drugiej makabrycznie. Obrażanie drużyny przeciwnej to jedna z pierwszych rzeczy, których uczy się dziecko-kibola.
Koszulka i śpiewanie
Kolejne etapy to: pójście na mecz, przyśpiewki klubowe, nierzadko poznanie kolegów taty. Warto podkreślić, że dziewczynki rzadko kiedy są w ten sposób wychowywane – ojcowie lubią pozakładać im klubowe koszulki, zarazić ich tym bakcylem, ale nie odbywa się to tak intensywnie, jak w przypadku chłopców. Ci, naturalnie bardziej pasują do męskiego towarzystwa i w wieku 12-13 lat mogą już nawet dostać od taty łyk (albo pięć) piwa przed meczem. Trudno uznać taki wzorzec za sprzyjający dziecku.
Obserwacji tych nie biorę z kosmosu – po prostu znam ludzi, którzy w ten sposób wychowują dzieci. Chciałem napisać o nich reportaż, ale oni nie chcą o tym opowiadać – bo ani nie widzą w tym nic złego czy dziwnego, ani niespecjalnie chcą chwalić się takimi metodami wychowania. Bo mimo wszystko mają świadomość, że jednak "ludzie zbyt dobrze na to nie patrzą" – jak to określił mój kolega-kibol.
Dzieci skażone agresją
W takim wychowaniu najgorsze nie są jednak przekleństwa, alkohol czy przyśpiewki. Najgorsza w tym jest nienawiść i agresja, którymi zatruwa się dopiero kształtujące się umysły. Jeśli dziecko już w wieku 4 lat słucha, że ma nienawidzić tych w zielono-białym albo niebiesko-czerwonym albo jakimkolwiek innym, to jak ma funkcjonować w dorosłości? Nie jestem specjalistą od wychowania, ale trudno mi uwierzyć w to, że takie nagromadzenie negatywnych emocji w dzieciństwie, w tym agresji, pozostaje zupełnie bez wpływu na psychikę człowieka.
Kiedy pytam jednego z takich ojców, czy nie zastanawiał się nigdy nad dawką nienawiści, jaką ładuje w swoje – bądź co bądź niewinne – dziecko, ten nie ma wątpliwości, że nie ma w tym nic złego. - Jaka nienawiść? Trochę sobie chłopak pośpiewa... - słyszę. Dopytuję: a przekleństwa? A mówienie, że kibice innych drużyn są tacy i owacy? - Hehehe, no to przecież i tak się nauczy, na podwórku albo w szkole. To już lepiej żeby z tatusiem śpiewał, nie? - mówi mi znajomy kibol. Nie wiem, co odpowiedzieć.
Lepszy tata niż podwórko
No właśnie, lepiej, czy nie lepiej? Wiem, jak to wygląda od środka – takie wychowanie potęgowane jest przez środowisko. Faktycznie, nawet jak tata nie nauczy, to w szkole czy na podwórku takie dziecko w końcu będzie musiało zostać kibolem i wrzeszczeć razem z innymi. Koledzy, podobnie wychowani, utwierdzają tylko w przekonaniu, że tak trzeba. A rodzice wspierają innych rodziców w dążeniu do zaszczepienia w dzieciach piłkarskiej miłości i nienawiści. Ojcowie potrafią przechwalać się miedzy sobą tym, jak to ich dziecko nauczyło się nowej przyśpiewki.
Ktoś mógłby zapytać: a gdzie w powyższym tekście miejsce matek? Rozmawiałem o tym z dwiema mamami. Jedna stwierdziła, że nie dopuści do tego, by jej dziecko kibicowało komuś innemu, bo sama chodzi na mecze. Druga była bardziej refleksyjna. Wiem, że kocha swoje męża, ale wiem też, że przeszkadza jej takie wychowanie. Wolałaby, żeby ich 8-letni syn się dobrze uczył i "wyrósł na kogoś dobrego". Ale gdy pyta mnie, co ma zrobić, nie umiem odpowiedzieć.
- Rafał mógłby zrobić karierę, zbierać dobre stopnie w szkole. Idzie mu angielski i matematyka, może pracowałby w banku? A tak traci czas na te piłkarskie głupoty, które są nikomu niepotrzebne. Tylko problemy z tego. No i boję się, że któregoś dnia Maciek zabierze Rafała na mecz i coś mu się stanie. Tylko co mam zrobić, uciec z dzieckiem? Pozbawić go praw rodzicielskich? - pyta mnie kobieta. I dodaje: - A Maciek, jak słyszy, że Rafał nauczył się nowej przyśpiewki, jest wniebowzięty. Będzie mógł się pochwalić.