
Każdego roku słychać to samo wezwanie: "zatrzymać złodziei rowerów!". I każdego roku przegrywamy… Być może dlatego, że na wojnie ze złodziejstwem potrzeba bardziej radykalnych środków. Na przykład takich jak obywatelskie i policyjne prowokacje, które próbują zainicjować mieszkańcy Wrocławia.
Jasne, nikt nie oczekuje od policjantów, że dotknięciem magicznej różdżki wyczyszczą ulice ze złodziei, albo że będą patrolować w okolicy zaparkowanych przy sklepach i urzędach rowerów. Tyle że repertuar dotychczas stosowanych środków nie zdaje egzaminu. Specjalne oznakowanie, które oferują na komendach na przykład warszawscy funkcjonariusze, może i pomaga w odnalezieniu skradzionego sprzętu, ale trzeba przecież przeciwdziałać złodziejstwu, a nie nastawiać się na likwidowanie jego skutków.
Pomysł jest bardzo ciekawy, ale mam jedną wątpliwość - kto ma to robić i za czyje pieniądze? Co jeśli na złodzieja trzeba będzie czekać kilkanaście godzin? Dobrze by było, gdyby obserwowało rower kilka osób, więc w ostatecznym rachunku może się okazać, że to mało opłacalna akcja. Co innego gdyby zamontować nadajnik GPS do takiego podstawionego roweru, najlepiej by jeszcze doprowadził do pasera.

