"Wielu młodym ludziom, którzy szukają pracy, bardzo brakuje pokory. Mówią: Nie. Poniżej 2 tys. netto to w ogóle się nie ruszam" – stwierdziła w rozmowie z TOK FM Dominika Staniewicz, ekspertka Business Centre Club. "Może jeszcze ma stanąć i zamerdać?", "To są ochłapy", "Niech się sama spróbuje utrzymać za dwa tysiaki" – oburzają się w internauci.
Zbyt wysokie wymagania – to zdaniem Dominiki Staniewicz z BCC często spotykana przypadłość młodych ludzi, którzy szukają pierwszej pracy. Przychodzi taki jeden z drugim na rozmowę kwalifikacyjną i kiedy słyszy, że proponuje mu się dwa tysiące na rękę, zachowuje się, jakby dostał w twarz. "Myślą, że rok po studiach powinni mieć mieszkanie, samochód i świetnego laptopa. A przecież nigdzie na świecie życie tak nie wygląda. Praca za 2 tys.? Staż na początek? Wolą już nie wychodzić z domu" – dziwiła się ekspertka od HR na antenie TOK FM.
"Pokora pierwszą cechą dobrego niewolnika" – to z kolei riposta całej masy internautów, którzy ruszyli do ataku na Staniewicz za to, że chce zakuć tysiące absolwentów studiów w kajdany upokarzającej pensji, za którą wyżyć na poziomie się nie da.
Ochłapy dla pokornych
No właśnie: da się czy nie? Staniewicz, mówiąc o 2 tysiącach na start, miała zapewne na myśli duże miasta, a szczególnie Warszawę, bo – jak mówi mi Gosia, przedszkolanka z Podkarpacia – w najbiedniejszych regionach taką sumę młodzi wzięliby z pocałowaniem ręki. – Skończyłam studia z pedagogiki opiekuńczo-wychowawczej i najpierw poszłam za staż za 900 złotych, a potem już w pracy ta pensja podskoczyła do 1300 – pyta.
Ograniczmy się więc do stolicy. W komentarzach pod tekstami o Staniewicz trwa wyliczanie, co ile kosztuje i jak się to ma do magicznej sumy dwóch tysięcy. "Pokój w Warszawie 700-800 złotych plus opłaty. Kawalerka około 1500 złotych plus opłaty. Jedzenie 500-700 złotych. Internet i telefon komórkowy około 100 zł. Bilet miejski 100 zł" – pisze jeden z internautów, dodając jeszcze, ze to oczywiście podstawowe koszty zapewniające "minimalną egzystencję", a przecież są jeszcze takie "luksusy", jak kino, teatr, książki czy ubrania.
Gdzie jest standard?
To dosyć rzetelne wyliczenie. I rzeczywiście wynika z niego, że za 2 tys. złotych co prawda można się utrzymać, ale ledwo. Problem w tym, że wszystkie podane kwoty są tak naprawdę względne. Tak jak względne w przypadku absolwenta jest pojęcie "minimalnej egzystencji".
– Powiem tak: utrzymać na pewno się da, ale my staliśmy się krajem, gdzie sam fakt przeżycia przestaje się liczyć. Ważny jest komfort, możliwość zaspokajania swoich aspiracji, które w przypadku pensji w wysokości dwóch tysięcy stają pod znakiem zapytania – mówi naTemat Kazimierz Sedlak, dyrektor firmy doradztwa personalnego Sedlak & Sedlak.
Dobrze obrazuje to wypowiedź Mateusza, znajomego, który w Warszawie mieszka i studiuje od trzech lat. – Ja na pierwszym roku mieszkałem w akademiku i musiałem utrzymać się za 1000 złotych, bo tyle dawali mi rodzice. Jeśli ktoś po studiach chce mieszkać sam, w kawalerce, to za 2 tys. będzie miał problem. Podobnie, jeśli chce się żywić w restauracjach albo inwestować w siebie, np, kupując dużo książek. Ale jeśli odpowiada mu mieszkanie ze współlokatorami, żywi się w taniej stołówce, wychodzi na koncerty i tego typu rzeczy, to bez problemu – przekonuje.
Nie mają prawa chcieć więcej
Cała ta dyskusja nie sprowadza się jednak wyłącznie do rozstrzygnięcia: da się czy nie da wyżyć za dwa tysiące. Odpowiedź i tak leży tam, gdzie leży "standard", który dla każdego znaczy przecież trochę co innego.
Violetta Rymszewicz, doradca z zakresu Zarządzania Zasobami Ludzkimi twierdzi, że mówiąc o pieniądzach, zaciemniamy problem, na który chciała zwrócić uwagę Staniewicz. – To, co nazwała brakiem pokory u młodych, jest w rzeczywistości skutkiem wieloletniego, masowego okłamywania młodych ludzi. Wmówiono im przecież, że wystarczy skończyć byle jakie studia, by mieć pracę i godziwe zarobki. To oczywista bzdura, która tylko rodzi frustrację, złość i bezsilność po obu stronach: u absolwentów i pracodawców – mówi w rozmowie z naTemat.
– Problem jest głębszy i poważniejszy niż pieniądze, niż sama zgoda lub niezgoda na pracę za określone stawki. Kłopot polega na rozdźwięku między tym, czego wymaga się w pracy, a tym, jakich kompetencji uczą szkoły wyższe. Absolwenci kończą studia niedouczeni i nieprzygotowani. Bez podstawowej wiedzy nie tylko w zakresie ukończonych studiów, ale często wręcz bez zawodu, konkretnych umiejętności i uprawnień. Na przykład - jaki zawód ma absolwent etnolingwistyki lub europeistyki? – pyta.
Zdaniem Rymszewicz to od jakości uczelni zależy, na jakie pieniądze może liczyć młody człowiek. Czyli na przykład jeśli absolwent X, który zapłacił za wykształcenie w prywatnej uczelni gdzieś w małym miasteczku, przychodzi na rozmowę kwalifikacyjną, to nie ma prawa oczekiwać więcej niż 1,2 tys. zł. – Skoro pracodawca musi dopłacać do nauki podstawowych umiejętności zawodowych, to rzadko jest gotów płacić ponad najniższe stawki dostępne na rynku.i – dodaje.
Pokora jednak jest
A może fałszywe jest zarówno założenie Staniewicz o braku pokory, jak i internautów o głodowych zarobkach na poziomie 2 tys.? Kazimierz Sedlak stawia tezę, że młodzi nie mają przesadnie wysokich wymagań. – Co roku robimy badanie wynagrodzeń po studiach, sprawdzamy, ile absolwenci oczekują. I okazuje się, ze są gotowi na niższe zarobki. Rozumiem, że jeśli ktoś skończył specjalistyczne studia to dla niego 2 tys. to jest mało. Ale jeśli ktoś nie ma dobrej pozycji wyjściowej, to nie powinien wybrzydzać – zaznacza.
Statystyki mówią jednak trochę co innego. Ogólnopolskie Badanie Wynagrodzeń wskazało, że średnia płaca w pierwszej pracy wyniosła 1,8 tys. zł. Z kolei według badań firmy doradczej Deloitte świeżo upieczeni absolwenci chcieliby brać na rękę prawie 3 tys. zł. Na 2 tys. byli gotowi dwa lata temu. I jak tu mówić o pokorze?
Nareszcie dowiedziałem się, dlaczego od zarania III RP panuje bezrobocie - bo Polak jest niepokorny.
oslembitow
komentarz z Wykop.pl
Jeśli pracodawca daje na start ochłapy to niech się nikt nie dziwi, że prawie nikt się pracy nie podejmie, bo to jest nic i nawet w większości nie pokryje podstawowych potrzeb. Sam robiłem za minimalną i głupi byłem, że się starałem, bo i tak w końcu usłyszałem z ust szefa, żebym na więcej nie liczył.