Kult studiowania sprawił, że jesteśmy pewni, że bez wyższego wykształcenia nie mamy szans na pracę w wymarzonym zawodzie. Czy aby na pewno? Kariery wielu informatyków, programistów, przedstawicieli handlowych i specjalistów ds. social media przeczą tej tezie. – Jesteśmy narodem, który uważa, że papier jest podstawą do wszystkiego – komentuje ekspert.
Chcemy pracować w wymarzonej branży, najpierw idziemy studiować na wyższej uczelni. W dyskusjach, także internetowych, padają przykłady podważające konieczność takiej kolejności. "Jest wielu informatyków, którzy, nawet po dobrych uczelniach potrafią na prawdę niewiele. Znam wiele osób, które przerwały studia i są dyrektorami w najlepszych agencjach" – pisze jeden z internautów.
Obok informatyka często wymieniane są także zawody programisty, specjalisty ds. social media i przedstawiciela handlowego. – Oczywiście, że w tych zawodach nie trzeba mieć dyplomu. Jest masa kursów, ludzie są pasjonatami. Jeśli przejdą w firmach testy kompetencyjne, wykażą się doświadczeniem, spokojnie mogą obejść się bez wyższego wykształcenia – potwierdza dla naTemat Dominika Staniewicz, ekspertka ds. rynku pracy z Business Centre Club.
Staniewicz dodaje jeszcze jeden przykład, pracy w księgowości. – Księgowej, która zaczynała pracę od prostych czynności w wieku 19 lat, po kolejnych latach zdobywania doświadczenia stopień naukowy jest zbędny – ocenia.
Wykształcenie wyższe, obowiązkowe?
– Pracodawca potrzebuje umiejętności i kompetencji. Najlepiej, by przyjmował człowieka, który je posiada, a to, czy ma lub nie ma wyższego wykształcenia nie ma znaczenia – mówi w rozmowie z naTemat dr Kazimierz Sedlak, dyrektor firmy doradztwa personalnego Sedlak & Sedlak.
Kto pracuje bez dyplomu?
Informatyk
Programista
Księgowa
Przedstawiciel handlowy
Specjalista ds. social media
Trudno jednak nie ulec wrażeniu, że 'umiejętności i kompetencje" w procesie rekrutacji nie zawsze są sprawdzane, a świadczą o nich odpowiednie rubryki w CV, wskazujące na doświadczenie i ukończoną szkołę wyższą. Kazimierz Sedlak przyznaje, że dla wielu pracodawców to stopień naukowy kandydata jest decydujący. I, według niego, słusznie. – Jest wiele stanowisk, które trudno objąć bez wyższego wykształcenia i konkretnej wiedzy, którą zdobywa się na studiach – stwierdza.
Podaje też przykład centrów outsourcingowych, w których przez długi czas zatrudniano tylko osoby z wyższym wykształceniem, bo pracodawcy przyjmowali, że dyplom gwarantuje znajomość języka obcego.
Papier załatwi wszystko
Skoro np. pracę przedstawiciela handlowego można dostać bez studiów, dlaczego marketing i zarządzanie to wciąż jeden z najbardziej obleganych kierunków? Zdaniem Staniewicz, problemem jest mentalność przekazywana z pokolenia na pokolenie. – Jesteśmy narodem, który uważa, że papier jest podstawą do wszystkiego. Zdobywamy dokumenty, które mają coś ułatwić. Poza tym takie przekonanie to jest coś, co otrzymujemy od rodziców. Mówią: przecież musisz iść na studia – mówi ekspertka.
W ogólnonarodowym narzekaniu na nadmiar studentów, w szczególności humanistów, brak jednak refleksji nad tym, że w niektórych przypadkach studia w ogóle nie są rozwiązaniem. A co nim jest? Kazimierz Sedlak i Dominika Staniewicz zgodnie przyznają, że na pewno nie koreańskie zachęty podatkowe dla pracodawców zatrudniających osoby bez dyplomu.
– Jestem za systemem francuskim. Tam pozyskuje się dyplom w miarę upływu czasu pracy. Jeśli ktoś pracuje jako mechanik, po kilku latach idzie na test, ośrodek zalicza mu doświadczenie i dostaje dyplom. W ten sposób idziemy w kierunku doceniania doświadczenia, a nie papierka, który nic nie daje – podkreśla Staniewicz.
W Korei mają receptę
Korea Południowa ma problem podobny do naszego. Tłumy młodych ludzi ruszają na uniwersytety z nadzieją, że dyplom da im gwarancję dobrze płatnej pracy. Aż trzy czwarte absolwentów koreańskich szkół średnich kontynuuje naukę w wyższej uczelni. Problem w tym, że to, co kiedyś było przepustką do kariery zawodowej, dziś dla wielu okazuje się przepustką do bezrobocia.
Południowokoreański rząd we wrześniu 2011 roku postanowił zastopować masową produkcję bezrobotnych. Zaproponował pracodawcom wysokie zachęty podatkowe (nawet do 18 tys. dolarów na jednego pracownika), jeśli tylko zatrudnią młodego człowieka bez dyplomu w kieszeni. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Liczba absolwentów szkół średnich pracujących w bankach potroiła się w zaledwie pół roku. Młodzi, zamiast na studia, ruszyli na kursy doszkalające.
Czytaj także: Pokolenie "papierków". Współcześni studenci traktują studia jak przeszkodę w karierze
Jeśli problem mamy ten sam, to może polska recepta powinna być podobna? Pytanie, czy pracodawcy są skłonni, by zatrudniać ludzi bez wyższego wykształcenia? I czy przyszli pracownicy są gotowi przestać wyznawać kult dyplomu?
Ja wolę żeby ludzie mieli wyższe wykształcenie i chodzili do teatru, niż stali pod budką z piwem i mnie zaczepiali. Bo jest także coś takiego jak kapitał intelektualny.