
Reklama.
Jak podliczył Maciej Czarnecki z "Gazety Wyborczej", utrzymywanie rodziny królewskiej jest w Wielkiej Brytanii całkiem opłacalne. Oprócz milionów funtów wydanych przez turystów na zwiedzanie Buckingham Palace czy Tower Bridge, na "królewskim" interesie zyskują również przewoźnicy lotniczy, hotelarze, restauratorzy i taksówkarze.
Tylko w 2011 r. dochody firm z kilku gałęzi turystyki wzrosły dzięki temu o pół miliarda funtów. Łącznie monarchia i jej dobra są szacowane na 44 mld funtów. Trudno więc się dziwić, że król Jerzy VI stwierdził kiedyś "Nie jesteśmy rodziną, jesteśmy firmą".
Oczywiście ta firma generuje też koszty. Jednak ekonomiści wiedzą, że niewinne 700 tys. funtów rocznie na sprzątanie i pranie lub 200 tys. funtów na połączenia telefoniczne to wydatki konieczne, a summa summarum państwo wychodzi na utrzymywaniu Windsorów na plus. Nie razi to też samych Brytyjczyków, wśród których aż 77 proc. popiera rodzinę królewską.
George Alexander Louis, czyli "royal baby", liczyć jeszcze nie umie, ale już pomaga zarabiać mieszkańców królestwa. Bo nie tylko pozyskał dworowi Elżbiety II nowych zwolenników i wzmocnił dotychczasowe sympatie, ale też widnieje na tysiącach gadżetów. Powstała nawet linia ubranek upamiętniających jego urodziny. Według Reutersa gospodarka w krótkim czasie zyska dzięki niemu 520 mln funtów z samej turystyki i sprzedaży pamiątek.
Źródło: Wyborcza.pl